
Polska polityka z roku na rok coraz bardziej przypomina tasiemcowe seriale w rodzaju "Mody na sukces". I chyba to też już kiedyś napisałem w podobnym do tego tekście, podsumowującym partyjny i społeczny krajobraz kolejnego roku. Skąd jednak bierze się to porównanie? Serialowe opowieści, oglądane z odcinka na odcinek wydają się pełne dramatycznych zwrotów akcji. Jeśli jednak do oglądania widz wraca po dłuższej, ot, choćby rocznej przerwie, widzi, że akcja wcale nie posunęła się specjalnie na przód. Gdy piszemy o roku, w którym wybuchła wojna za naszą granicą, brzmi to jak herezja. Ale czy napaść Rosji na Ukrainę zmieniła relacje wewnętrzne między polskimi partiami politycznymi?
Po dramacie, który rozegrał się w Przewodowie, było oczywiste, że to wyjątkowe wydarzenie wymaga powagi i współdziałania klasy politycznej, a nie...
zobacz więcej
Nawet wojna niewiele lub nic nie zmieniła, ale trudno żeby coś zmieniła, skoro niczego nie zmienił Smoleńsk. Owszem, dokonała się wielka zmiana społeczna - do szacowanej niekiedy nawet na dwa miliony osób grupy Ukraińców, będących w części uchodźcami z czasów pierwszego uderzenia Rosjan na ich kraj, lecz w większości pozostającymi w Polsce z powodów ekonomicznych, jakoś już u nas ustawionych i zaaklimatyzowanych, dołączyła chwilami porównywalna lub przerastająca ją fala nowych uchodźców wojennych. Falę tę stanowiły głównie kobiety z dziećmi. Z drugiej strony, część dotychczas obecnych w Polsce ukraińskich pracowników - mężczyzn, powróciła do ojczyzny, by wziąć udział w działaniach wojennych. Jednak to demograficzne trzęsienie ziemi przyjęliśmy dużo lepiej niż kraje zachodu, często niepotrafiące poradzić sobie z mniejszymi grupami Ukraińców.
Inaczej niż choćby w Niemczech, nie słychać u nas o napaściach na uchodźców zza wschodniej granicy, a pospolite ruszenie od państwowej góry do obywatelskiego dołu zapewniło płynne przyjęcie potrzebujących pomocy i to bez tworzenia typowej dla innych państw stygmatyzującej infrastruktury w postaci choćby obozów przejściowych. To zresztą zaszokowało i zadziwiło Zachód. Zmienił się nasz wizerunek, lecz już nie podejście do nas, wciąż jesteśmy sekowani przez unijne instytucje. Również wtedy, gdy zwracamy się o środki na pomoc tymże uchodźcom. Wciąż jednak jako społeczeństwo wierzymy w Unię Europejską, a elity władzy, przynajmniej w deklaracjach wierzą w środki z KPO, na które wciąż, jak przed rokiem, czekamy.
I właśnie KPO pozostaje dziś problemem numer jeden środowiska Zjednoczonej Prawicy, przy czym jest to problem podwójny i w obu wymiarach narastający. Pierwszy aspekt to kwestia czysto finansowa. Pamiętamy, że w pierwszym etapie boju o unijne pieniądze w sferach rządowych dominował optymizm prowadzący do konkluzji, że w razie eskalacji sporu, możemy poradzić sobie sami. Niestety po pandemii przyszła wojna, a zaraz potem mająca swe przyczyny w obu tych dopustach Bożych inflacja. W efekcie wywołanego przez kumulację tych zjawisk kryzysu, i tak nad wyraz łagodnie się z nami jeszcze obchodzącego, środki z KPO okazują być jednak bardziej potrzebne do stabilizacji gospodarki, a także zrównoważenia potężnych, niezbędnych przecież, wydatków na uzbrojenie.
Czytaj także: Od wiecu do weta
Drugi problem, wynikający z kwestii braku KPO i utrudnień ze strony Komisji Europejskiej, ma naturę czysto polityczną. Spór wokół spraw, związanych z tymi funduszami, a przede wszystkim, reformy sądownictwa generuje napięcia na linii PiS - Solidarna Polska i rząd - prezydent Andrzej Duda. Napięcie to ujawnia się czasem w bardzo zaskakujący sposób, na jego karb złożyć można prezydenckie weto w sprawie ustawy oświatowej, czy nawet przesadnie nerwową reakcję polityków SP na tęczowe opaski zagranicznych gości Sylwestra Marzeń. Mimo wszystko jednak trudno sobie wyobrazić, by były to problemy, pod których ciężarem rząd miałby upaść lub stracić w większej skali obecne poparcie społeczne. Wskazywana jako potencjalnie najbardziej groźna kwestia braku węgla została w porę rozwiązana i to dzięki współpracy często konkurujących ze sobą ośrodków obozu władzy, a także samorządów.
Kilka dni temu również nasze media i komentatorów rozgrzały mocno niepokojące wiadomości z Niemiec. Oto sprawne służby Republiki Federalnej Niemiec...
zobacz więcej
Pisane rok temu podsumowanie polityki AD 2021 w części poświęconej opozycji rozpocząłem od stwierdzenia, że jej największy problem to nielicząca się z ambicjami i podmiotowością partnerów postawa Platformy, próbującej wymusić współpracę na jej warunkach i z obowiązkowym uznaniem jej zwierzchnictwa. Kolejne miesiące przynosiły też kolejne ultimata, kolejne ostateczne terminy na deklarację współpracy w ramach jednej listy, przez pozostałe partie nierespektowane. Nic się więc w ciągu roku nie zmieniło, co więcej, kolejne sondaże potwierdziły to i, o czym również pisałem rok wcześniej - Donald Tusk okazał się być dobrym przywódcą dla samej Platformy, ale... tylko dla niej. W społeczeństwie, w tym w elektoratach PSL, Lewicy czy Polski 2050 ma duży elektorat negatywny. W efekcie mobilizuje najbardziej przekonanych sympatyków lecz i przeciwników, nie przyciąga natomiast nowych wyborców.
I choć wszystkie (poza, jak sądzę, partią Razem) siły opozycji widzą się w przyszłym rządzie koalicyjnym z (najlepiej nie za mocną) Platformą, lecz już nie na wspólnych z nią listach wyborczych. Szymon Hołownia wie zapewne, że wspólne listy to dla niego gwarancja powtórki losu Nowoczesnej i to bez jednego nawet potwierdzenia w wyborach parlamentarnych miejsca na scenie politycznej dla Polski 2050. PSL gromadzi wokół siebie siły centrowe i centroprawicowe, zostawiając w swych rachubach miejsce dla Hołowni, z jakichś znanych tylko im powodów bliższego im politycznie niż PO i Lewica. Ta ostatnia, przez zmianę podejścia do tematu Włodzimierza Czarzastego niespodziewanie była dość bliska decyzji o wspólnym starcie, ale warunkowała to coraz głośniej zgodą reszty, a ogłaszając niedawno plan powtórki koalicji w kształcie z 2019 roku, chyba ostatecznie pogrzebała temat. Poza tymi układankami jest Konfederacja, która zapewne powtórzy i potwierdzi swój los politycznego outsidera, i Kukiz, który chyba nie ma już dla siebie miejsca poza ewentualną trudną współpracą z PiS. A, przepraszam, zapomniałem o Porozumieniu, które, już bez Jarosława Gowina, zapewne rozmyje się w opozycyjnych koalicjach i być może uratuje kilka mandatów dzięki głosom na którąś z list, a nie jego mało rozpoznawalnych polityków.
Wciąż jednak wrogiem numer jeden dla opozycji pozostaje rząd, nie zadziałał tu na pełną skalę żaden efekt gromadzenia się pod flagą, choć mieliśmy jego jaskółki w postaci głosowania nad kilkoma ustawami. Podziały są jednak trwałe, co widać zwłaszcza w próbie przyklejenia do PiS, wbrew wszelkim faktom, łatki prorosyjskości, a dziś choćby w kolejnej odsłonie dyskujsi o niemieckich Patriotach dla ukraińskiej armii. Przed nami bardzo ostra kampania wyborcza, w której gra będzie szła nie tylko o polskie, lecz również niemieckie (kwestie roszczeń, polityki zagranicznej, wreszcie podejścia do planów pogłębionej, zorientowanej na Berlin integracji europejskiej), rosyjskie (sprawa Ukrainy), a nawet amerykańskie (atom, wydatki na zbrojenia). Ba, Chińczycy i Koreańczycy też o nas raczej będą pamiętać. Jesteśmy bardzo ważni, w kilku stolicach zapewne strach pomyśleć, co byłoby, gdybyśmy przestali się między sobą żreć. Dlatego myślę, że za rok podsumowanie może być już pełne zaskakujących zwrotów akcji. Zresztą, kto to wie w tak nieprzewidywalnych czasach?