Warto przypomnieć, w jaki sposób Onet i sprzyjające mu media zaatakowały ks. Stryczka. Cztery lata temu ks. Stryczek, lider Stowarzyszenia Wiosna i współtwórca akcji Szlachetna Paczka, stał się obiektem ataku portalu Onet. Piórem Janusza Schwertnera oskarżono go o mobbing względem swoich pracowników. W efekcie trwającej miesiącami nagonki kapłan wycofał się z życia publicznego. Tymczasem pod koniec bieżącego roku prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie mobbingu w Stowarzyszeniu Wiosna. Warto przy tej okazji przypomnieć, w jaki sposób Onet i sprzyjające mu media zaatakowały ks. Stryczka oraz jak broniły się, gdy ujawniono skandaliczne manipulacje w ich tekstach. Pokazuje nam to bowiem „od kuchni” sposób działania tzw. wolnych mediów. Jest to obraz przerażający. Zacznijmy od przytoczenia słów samej prokuratury: „Z powodu braku wystarczających dowodów na postawienie zarzutów śledztwo ws. mobbingu i niegospodarności w Stowarzyszeniu Wiosna, kiedy kierował nim ks. Jacek Stryczek, zostało umorzone” oraz „decyzja ta dotyczy wszystkich wątków postępowania. Jej podstawą było stwierdzenie, iż nie doszło do realizacji znamion przestępstw, które były przedmiotem postępowania”. Tak skończyła się sprawa, która rozgrzała swego czasu do czerwoności polskie media. Niezależnie jednak od decyzji prokuratury, konsekwencje ataku (a wręcz nagonki, jak opisywały to niektóre media) Onetu na Szlachetną Paczkę są bardzo konkretne i trwają nadal. Przestępstwa nie było, ale i tak było Onetowi i redaktorowi Schwertnerowi udało się zaszczuć ks. Stryczka. Lider i współtwórca jednej z największych w Polsce akcji charytatywnych zniknął z życia publicznego. Nie angażuje się, nie występuje publicznie. Nie chce nawet komentować korzystnego dla siebie wyroku sądowego. Co gorsza, doszło do, oczywistego przy tak negatywnej kampanii medialnej, mocnego spadku przychodów Szlachetnej Paczki. W 2017, przed tekstem Janusza Schwertnera, wynosiły one 23 miliony. Rok temu już tylko 19. Jak widać, niezależnie od tego, czy intencjonalnie czy nie, jedno się udało portalowi Onet i jego dziennikarzowi. W mocny sposób ograniczył możliwości działania jednej z bardziej dynamicznych organizacji pomocowych w Polsce. Tym bardziej należałoby sądzić, że werdykt prokuratury powinien „dać do myślenia” autorom ataku. Niestety, nic takiego się nie stało. Schwertner z kolegami wybrał inną drogę. Broniąc się przed oczywistymi zarzutami, zaczął snuć narrację, z której, skracając, wynikało, że może i mobbingu nie było, ale i tak był.Warto przyjrzeć się manipulacjom, za pomocą których usiłuje on obronić tak absurdalną tezę. Koronnym argumentem okazuje się być ankieta, z której, jak z dumą ogłasza Onet, wynika, że 70 proc. współpracowników Stryczka „nie chciało z nim pracować”. Wystarczy tylko trochę „poskrobać” i liczby te zaczynają wyglądać inaczej. Do wspomnianej ankiety dotarł dziennikarz Wojciech Mucha. Okazało się, że niewiele ponad połowa pracowników w ogóle zdecydowała się wziąć w niej udział (92 osoby z 163), z czego tylko 40 osób pracowało kiedykolwiek ze Stryczkiem. Nie wiemy, na ile ta ostatnia grupa pokrywa się z tymi, którzy odpowiedzieli negatywnie o księdzu Stryczku. Więcej, okazuje się, że ta ankieta, zważywszy na to, ile osób wzięło w niej udział, nie może być w żaden sposób reprezentatywna. Na pewno nie daje ona żadnych podstaw do opisywania jej w sposób, w jaki zrobił to Onet, używając określeń „druzgocząca dla Stryczka” czy używać liczby „70%” w odniesieniu do całości współpracowników stowarzyszenia Wiosna. Zresztą sam fakt, że tylu pracowników Wiosny uznało, że sprawa nie jest warta tego, żeby się do niej odnosić, wypełniając wspomnianą ankietę, też powinna dawać do myślenia. Nie wszystko to mobbingDużo ważniejsze jest jednak coś innego. Co właściwie wynika z przedstawionej przez Schwertnera ankiety? Tylko tyle, że część (nie wiadomo nawet jaka konkretnie!) współpracowników księdza Stryczka nie chce z nim pracować. Czy jest to oskarżenie względem szefa? Zapewne tak. Niemniej powodów ku temu może być naprawdę multum. Pytanie to nie zostało w żaden sposób doprecyzowane. Co więcej, nawet nie wiemy, ilu z tych pracowników kiedykolwiek z Stryczkiem pracowało. Innymi słowy przyczyny takich, a nie innych odpowiedzi w ankiecie mogą się odnosić do najróżniejszych kwestii. Do samej opinii, jaka panowała o Stryczku i plotek dookoła niego. Nie mówimy tu zresztą z konieczności o negatywnych, w końcu wielu pracowników, mając świadomość, że ich potencjalny, nowy szef byłby bardziej wymagający, może chcieć pozostać na dotychczasowym stanowisku pracy. Jeśli zaś mówimy o ludziach faktycznie z księdzem współpracujących, to ich niechęć nie musi wynikać z patologicznych praktyk szefa. Równie dobrze mogło się to wiązać z niezależnymi od Stryczka warunkami pracy z nim, takimi jak, przykładowo, pensje. Oczywiście, skoro ta ankieta nic właściwie nam nie mówi, nie możemy na jej podstawie wykluczyć, że osoby, które w niej odpowiadały, faktycznie żywiły negatywne i, co istotniejsze, uzasadnione emocje względem swojego szefa. Tylko, znów, powodów, dla których pracownik może nie chcieć pracować z danym szefem, jest całe spektrum, znacząca większość z nich nie jest związana z mobbingiem. Problem tekstu Schwertnera nie polega bowiem na tym, że napisał o nielubianym szefie, z twardym charakterem, o człowieku, który zachowuje się niewłaściwie. Oskarżył go on o bardzo konkretne czyny, użył określenia „mobbing” o dość precyzyjnej semantyce. Jego zadaniem teraz jest udowodnienie właśnie tego zarzutu, nie tego, kto kogo w tym czasie lubił. Być może Stryczek był szefem nie do zniesienia, być może współpraca z nim była koszmarna, ale nie znaczy to, jak usiłuje nas przekonać Onet, że zła opinia o kimś jest równoznaczna z tym, że ten ktoś był mobberem. Używając bardzo dosadnego porównania – to, że ktoś oszukał skarbówkę nie oznacza, że przejechał na pasach staruszkę, mimo że oba te czyny należą do nagannych. Co więcej, na koniec opisywanej manipulacji Onetu, warto dodać, że dziennikarz Wojciech Mucha (o którym w tekście jeszcze będzie) podzielił się kolejną ankietą, także z 2018, która pokazuje, że większość współpracowników Stryczka go lubiła… Widać ta ankieta nie zaciekawiła Onetu na tyle, by o niej też wspomniał. Ciekawe dlaczego?Przemilczane informacjePrzytoczone powyżej manipulacje pokazują dostatecznie, jak nierzetelny okazał się tekst Onetu, który miał bronić „ustaleń” Schwertnera w sprawie Stryczka. Ponury dowcip tkwi w tym, że nie powinno nas to w żaden sposób dziwić. Bowiem już od dłuższego czasu było oczywistym, że Schwertner, w kwestii Stryczka, złamał elementarne zasady uczciwego dziennikarstwa. Warto przy tej okazji przypomnieć artykuł, który ukazał się w „Dzienniku Polskim”, gdy jego redaktorem był wspominany już Wojciech Mucha, którego zaś autorem był Paweł Zastrzeżyński. Dzięki ujawnionym wtedy przez krakowską gazetę informacjom czytelnik mógł zobaczyć „od kuchni”, jak wygląda „rzetelność” i „profesjonalizm” medialnych pracowników, którzy dziś chcą robić za alfy i omegi polskiego dziennikarstwa. Jak ci, którzy regularnie przywdziewają się w szaty moralistów i udają „sumienia” tego zawodu, naprawdę działają. Najważniejszą manipulacją Onetu, do której dotarł Zastrzeżyński, okazał się fakt, że Schwertner, opierając swój tekst na anonimowych informatorach pracujących w Stowarzyszeniu Wiosna, zataił fakt, że oni sami oskarżani są o mobbing. Początkowo autor Onetu starał się bronić, mówiąc, że w momencie pisania artykułu nie miał świadomości tego faktu. Nawet uznając, że akurat mówi prawdę, to trzeba pamiętać, że Schwertner nie napisał jednego tekstu o Stryczku i „zamilkł”. Gdyby tak było, jego linia obrony miałaby jeszcze jakieś znamiona sensu (chociaż już wtedy przeczyły temu maile ujawnione przez „Dziennik Polski”). Tyle że Schwertner zrobił sobie z tej sprawy prawdziwy wehikuł opowieści o swojej własnej wspaniałości. Regularnie występował, moralizował, rzucając ocenami niczym jakaś moralna wyrocznia, całymi miesiącami po publikacji tego tekstu, gdy miał już pełną świadomość, w co uwikłane okazały się jego źródła. Nie zdecydował się jednak wyjawić swoim czytelnikom bądź widzom, że jego „informatorzy” mają swoje za uszami. Tymczasem jest to sprawa zupełnie fundamentalna dla właściwego oglądu sprawy, konieczny wymóg uczciwości względem odbiorcy. Pozwolę sobie to czytelnikom dość łopatologicznie przedstawić. To jakby ktoś pisał o brutalności policji, zatajając fakt, że jego informatorzy są oskarżani o bycie przestępcami. Znowu – nie oznacza to, że brutalności policji nie było, o tym powinien zadecydować wymiar sprawiedliwości (w wypadku Stryczka prokuratura już określiła realność oskarżeń Schwertnera). Jednocześnie jest bardzo wyraźnym sygnałem, że informator może przedstawiać sytuację w sposób nieprawdziwy, chociażby po to, żeby samego siebie wybielić. Zatajenie przed odbiorcą wiedzy o tym kontekście jest więc po prostu oszukaniem go. Czemu Schwertner się na to zdecydował? Nie trzeba wielkiej błyskotliwości, by znaleźć przynajmniej kilka możliwości, z których każda jest równie paskudna.Niegodne kreatury atakujące OnetWarto też przypomnieć, w jaki sposób dziennikarze Onetu i związane z nimi środowisko „wolnych mediów” próbowały bronić Schwertnera. W odpowiedzi na publikację gazety powstało kilka tekstów. Czy próbowały one realnie zmierzyć się z oskarżeniami, odnieść się do ujawnionych informacji? Nie. Zamiast tego przeprowadzono próbę zaszczucia tych, którzy ośmielili się opisać owe mechanizmy. Najmocniej widoczne było to w tekstach atakujących Zastrzeżyńskiego. Nagle okazało się, że nieistotnym jest to, co napisał, zarzuty, jakie sformułował i fakty, do jakich doszedł, ale.. jego polityczne poglądy, opinie na temat covidu oraz wpisy na portalach społecznościowych. Oczywiście nic z tego nie miało związku z ks. Stryczkiem. Mieliśmy do czynienia z wzorcową operacją zniszczenia człowieka, bo ten ośmielił się zadać niewłaściwe pytania. Nie chodziło o żadną polemikę, tylko o stworzenie wrażenia, że empatycznego, wrażliwego i zaangażowanego dziennikarza Onetu atakuje jakaś niegodna kreatura. W podobny, chociaż nie aż tak agresywny sposób, „oberwało się” tym, którzy tekst Zastrzeżyńskiego wydrukowali. Schwertner z kolegami jak mantrę powtarzał, że oto atakują go „rządowe media”. Poza próbą iście pensjonarskiego robienia z siebie opozycjonisty, szykanowanego przez reżim, była to typowa kolejna ucieczka do przodu, sprowadzenie dyskusji o ks. Stryczku i atakach na niego do konfliktu politycznego. Tym samym starano się (niestety z dość dużym sukcesem) zmusić opinię publiczną do opowiedzenia się „za” lub przeciw sposobowi działania pracownika Onetu nie w relacji do moralnej racji, standardów i faktów, ale w zależności od zajmowanego przez siebie stanowiska politycznego. Była to zresztą taktyka nakierowana nie tylko na „zewnątrz”, ale także i do „wewnątrz”, wymierzona we własne środowisko. Schwertner z kolegami w ten sposób wystosował jasny komunikat, że jakakolwiek krytyczna względem niego refleksja będzie zinterpretowana jako tożsama ze stanięciem po stronie PiS-u. Cóż, dziwne, że osoba „krystalicznie niewinna i uczciwa”, jak usiłuje się wciąż przedstawiać Schwertner, potrzebowała uciekać się do tak prymitywnych zagrywek.Medialna doktryna NeumannaPodsumujmy. Schwertner pisze tekst, że współpracownicy ks. Stryczka są ofiarami mobbingu ze strony kapłana. W wyniku tego tekstu rozpoczyna się wielomiesięczna nagonka, zaszczuty kapłan znika z życia publicznego, zmienia się władza w Wiośnie, samo Stowarzyszenie odnotowuje wielomilionowe straty. W toku realnego, nie onetowego, śledztwa dziennikarskiego okazuje się, że Schwertner zataił fakt, że jego najważniejsi informatorzy sami są oskarżeni o mobbing. Główną reakcją tego „dziennikarza” i jego środowiska na tak poważny zarzut jest atak ad personam na tych, którzy ujawnili tę prawdę. Po kilku latach prokuratura umarza śledztwo w kwestii mobbingu, nie znajdując dowodów na to przestępstwo.W odpowiedzi Schwertner i jego środowisko znów manipulują, używając kuriozalnej interpretacji jednej ankiety (i pomijając przy okazji te, które nie pasują im pod tezę), skupiając się nie na mobbingu Stryczka, ale na tym, że pewna grupa ludzi nie chciała z nim współpracować. Jedno jest pewne. Niezależnie od tego, jakie zasady panowały między Stryczkiem a jego podwładnymi, to co zrobił Schwertner i Onet to absolutna kompromitacja dziennikarska. W normalnym świecie byłby to koniec jego kariery, a także powód, żeby Onet tłumaczył się i przepraszał przez dłuższy czas. Problem tylko w tym, że o świecie „wolnych mediów” można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest ono normalne. Już teraz widzimy, że Schwertner zostanie potraktowany zupełnie inaczej. Jego środowisko powtórzy dokładnie ten sam manewr, co w przypadku artykułu Zatrzeżyńskiego. Będą atakować ad personam krytyków, insynuować polityczne zamówienie, manipulować danymi, a zwłaszcza pokazywać pełną „solidarność” z tymi, których manipulacje ujawniono.Zachowanie wspomnianego środowiska można uznać za medialną wersję taktyki Sławka Neumanna, jego słynnych słów: „Pamiętaj, jedna zasada jest dla mnie święta, k***a. Naucz się tego, jak będziesz o czymkolwiek rozmawiał. Jak będziesz w Platformie, będę cię bronił, k***a, jak niepodległości. Jak wyjdziesz z Platformy, to masz problem”.Kolejne Grand Pressy czekająWięc zapewne nic się nie zmieni. Za dużo w Schwertnera zainwestowano, za dużo Grand Pressów dostał. Niemniej postronni mają przynajmniej okazję poznać, wyraźnie jak rzadko, jaka jest prawda o tzw. „wolnych mediach”. Wolnych głównie od standardów, determinowanych tak naprawdę przez najbardziej stadne odruchy, dla których tożsamości środowiskowe są ponad jakąkolwiek prawdę czy wartości. Jest w tym coś więcej. Patrząc na standardy etyczne panujące w tym środowisku „wolnych mediów”, laureatów Grand Press, dziennikarzy Onetu etc. można obawiać się, że mogli oni przyjąć ustalenia prokuratury w sprawie Stryczka wręcz z zadowoleniem. Pokazują one bowiem jedno. Że wspomniane „wolne media” mogą zniszczyć każdego, nieważne, jaka jest prawda, nieważne nawet, co orzeknie później wymiar sprawiedliwości. Że do końca będą atakować, podtrzymywać swoje manipulacje. Że, nawet jeśli ktoś zostanie uniewinniony, to i tak, jak Stryczek, nie wróci już do przestrzeni publicznej. Widząc coś takiego, każdy z odrobiną instynktu samozachowawczego zastanowi się dwa razy, zanim ośmieli się zaatakować to środowisko. Wycierając sobie usta najważniejszymi wartościami, powtarzając slogany o wolności, rzetelności, o obiektywizmie, pokazują jednocześnie, że nikt nie może ich „ruszyć”, że będą się bronić do końca. Ponurą puentą tego tekstu jest fakt, że Schwertner niedawno zdobył kolejnego Grand Pressa. Tym razem za artykuł, w którym opisał molestowanie seksualne, jakiego miał dopuścić się Mirosław Skrzypczyński, wtedy jeszcze prezes Polskiego Związku Tenisowego (po ukazaniu się tekstu Onetu ustąpił ze stanowiska). W odpowiedzi zaatakowany stwierdził między innymi, że teściowa, za wypowiedzi do tekstu, dostała od dziennikarzy Onetu pieniędze. Schwertner oczywiście zaprzeczył. Nie mam żadnych dowodów, które potwierdzałyby wersję dziennikarza Onetu bądź Skrzypczyńskiego. Jestem jednak pewien czegoś innego. Patrząc na to, jak zareagowały „wolne media” i różne Grand Pressy na sprawę Stryczka, wiem, że jeśli nawet słowa Skrzypczyńskiego okażą się prawdą, nic Schwertnerowi się nie stanie. Więcej. Będzie jeszcze bardziej „swój” i nie miną go kolejne Grand Pressy. Ot, standardy „wolnych mediów”.