Głos w sprawie zabrała też babcia zmarłego. Warszawska prokuratura wszczęła śledztwo ws. śmierci 38-letniego mężczyzny, który przewrócił się na śliskim chodniku i zmarł. Przeprowadzona zostanie sekcja zwłok. Śledczy ustalili, że za ten fragment chodnika odpowiadała prywatna firma wynajęta przez wspólnotę mieszkaniową. Głos w sprawie zabrała też babcia zmarłego. – Wnuk zginął tylko dlatego, że ktoś nie posypał chodnika – mówi. Do tragicznego zdarzenia doszło we wtorek przed godz. 6 na skrzyżowaniu ulic Targowej z Kłopotowskiego. 38-latek wywrócił się, idąc śliskim chodnikiem. Zdaniem rozmówcy portalu tvp.info, który był świadkiem zdarzenia, o tej porze chodnik nie był jeszcze niczym posypany. Policja podawała, że 38-latek przewracając się uderzył głową o chodnik i zmarł na miejscu. W Warszawie tego ranka sytuacja na drogach i chodnikach była bardzo zła z powodu odwilży i marznących opadów. W rozmowie z portalem tvp.info rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga prokurator Katarzyna Skrzeczkowska poinformowała o wszczęciu śledztwa ws. śmierci 38-latka z artykułu dotyczącego nieumyślnego jej spowodowania. Przeprowadzona zostanie również sekcja zwłok. Prokuratura informuje, że moment śmiertelnego wypadku widzieli świadkowie, którzy twierdzą, że od mężczyzny wyczuwalna była woń alkoholu. Na miejscu interweniowały powiadomione o sprawie służby. Jak dodaje Skrzeczkowska, ustalono, że odpowiedzialna za ten fragment chodnika jest prywatna firma, wynajęta przez wspólnotę mieszkaniową. Służby ustalają, co 38-latek robił na Pradze-Północ, bo mieszkał po drugiej stronie Wisły. Babcia 38-latka: Tego poranka Radek poszedł po chlebW sprawie głos zabrała też babcia zmarłego 38-latka. W rozmowie z Wirtualną Polską Anna Szymczak powiedziała, że mieszkający z nią wnuk wyszedł rano po chleb. Mężczyzna pracował jako kierowca i zajmował się starszą kobietą. – Co ja teraz zrobię? Moja córka (matka zmarłego) nie żyje. Zięć też nie. Radek to był taki dobry chłopak. Opiekował się mną. Sprzątał, robił zakupy. Nie wiem, co teraz będzie – opowiada pani Anna. – Ja mam 84 lata. Ledwo wychodzę z domu. Tego poranka Radek poszedł po chleb. Jeszcze rozmawialiśmy o tej szklance, która była na chodniku. Mówił: babciu, żeby tobie nie przyszło do głowy, żeby gdzieś wychodzić. Kiedy długo nie wracał, zaczęłam się martwić. Nagle zadzwonił jeden z moich synów. Powiedział, że zaraz do mnie przyjedzie. Jak przyjechał, dowiedziałam się o tragedii, która rozegrała się prawie pod naszymi oknami – powiedziała. Na koniec dodała, że jest wściekła, bo jej wnuk „zginął tylko dlatego, że ktoś nie posypał chodnika”. – Nie chcę zemsty, ale ktoś musi za to odpowiedzieć. Człowiek na własnym podwórku nie może czuć się bezpiecznie. Co robi administracja? Przecież ich obowiązkiem jest dbać o chodnik. Ja płacę co miesiąc 1,2 tys. zł czynszu. Na co to idzie? – pyta oburzona.