
Niewielu piłkarzy reprezentacji Polski polaryzuje kibiców w równym stopniu co Kamil Glik. Jedni twierdzą, że jest opoką defensywy i bez niego ani rusz, drudzy – że to piłkarz prezentujący na tyle archaiczny styl gry, że z nim na boisku drużyna nigdy nie przeskoczy pewnego poziomu. Pewnie trochę racji mają oba obozy, ale jest jedna kwestia, w której nawet ludzie o tak odmiennych zdaniach podaliby sobie dłoń. Glik to piłkarz dobrze czujący się w polu karnym. I tylko w polu karnym – co też udowodnił w przegranym meczu z Francją.
Prowadzeni przez fenomenalnego Kyliana Mbappé Trójkolorowi skarcili Polskę w niedzielnym meczu 1/8 finału mistrzostw świata, pisze „L’Equipe”....
zobacz więcej
Niezwykle krytycznie poczynania Biało-Czerwonych na katarskim mundialu oceniał Lothar Matthaeus i jest to oczywiście w pełni zrozumiałe. Były już legendarny piłkarz zżymał się na defensywny sposób gry Polaków, na ich bierność w defensywie, ale też pasywność w ataku. Po meczu z Trójkolorowymi oberwało się z kolei również Glikowi.
– Gracie archaicznie, piłkarsko jesteście zacofani, świat wam odjechał, a jak widzę waszego środkowego obrońcę – tego z jasnymi włosami – to przypomina mi się libero z lat dziewięćdziesiątych, który nie mógł przekroczyć połowy. Nikt tak już nie gra – ocenił na łamach „Przeglądu Sportowego”. I patrząc na to, jak zachowywał się na boisku stoper Benevento, trudno 61-latkowi nie przyznać racji.
To sprawa oczywista od dawna. Glik czuje się na boisku dobrze wtedy, gdy trzeba bronić głęboko. Gdy trzeba mocować się z napastnikami, walczyć z nimi bark w bark, pojedynkować się w powietrzu. 103-krotny reprezentant kraju nie jest sprinterem, nie lubi ścigać się z przeciwnikami, wśród jego mocnych stron nie znajdziemy ani mobilności, ani zwrotności, ani też techniki. Oczywiście nie ma co popadać ze skrajności w skrajność i sprowadzać go do roli wybijacza piłek i kompletnego drewniaka, który potrafi tylko uderzyć mocno piłkę głową. Bo zanim się tę piłkę uderzy, trzeba wygrać pozycję, trzeba się dobrze ustawić, trzeba przewidzieć tor lotu piłki po dośrodkowaniu. I to 34-latek potrafi. Ale gdy wyciągnie się go poza pole karne i zmusi do nieco innego sposobu bronienia, ten wpada w poważne tarapaty.
Wątpliwe by styl gry Francuzów z niedzielnego popołudnia był pomysłem Didiera Deschampsa zogniskowanym tylko wokół Glika, ale nie da się ukryć, że niezwykle sprzyjał temu, by Glikowi dostarczać trosk i problemów. Pierwszy poważny kłopot zrodził się w 29. minucie, gdy Przemysław Frankowski źle przyjął piłkę i po chwili oddał ją rywalom. Francuzi błyskawicznie ruszyli do kontry, łapiąc polską defensywę w znacznej odległości od bramki strzeżonej przez Wojciecha Szczęsnego. Już na początku akcji Glik dostrzegł biegnącego w jego stronę Oliviera Girouda, ale już po sekundzie kompletnie stracił go z radaru.
Wbiegając w pole karne, skoncentrował się wyłącznie na dogrywającym Dembelem i nic nie robił sobie z tego, że za jego plecami akcję będzie chciał sfinalizować Giroud. Tylko szczęście Polaków i niechlujność snajpera Trójkolorowych sprawiły, że po tamtej akcji wciąż remisowaliśmy 0:0.
Na początku drugiej połowy znów został wyciągnięty ze swojej strefy komfortu i chociaż to nie on przegrał pojedynek z Ousmanem Dembele, to kompletnie nie nadążył z asekuracją Jakuba Kiwiora. Kiwior rywala sfaulował i tylko to sprawiło, że skrzydłowy Barcelony nie znalazł się w sytuacji sam na sam ze Szczęsnym.
Tak naprawdę już w momencie podania do Dembelego Glik był spóźniony, a z każdą sekundą trwania tej akcji opóźnienie tylko się powiększało. To oczywiście nie jest jakiś wielki błąd polskiego stopera. To po prostu kolejny dowód na to, że z tak wolnym i topornym środkowym obrońcą trudno nam będzie grać inaczej niż nisko ustawioną linią obrony.
Do myślenia daje też oczywiście zachowanie polskiego obrońcy przy... właściwie każdej bramce dla Francji. Jeszcze chwilę przed podaniem do Girouda stał na skraju pola karnego.
Natomiast już chwilę później z niezrozumiałych powodów dał kilka kroków do przodu i otworzył korytarz za sobą. Oczywiście snajper Milanu ostatecznie uciekł nie jemu, ale Kiwiorowi, natomiast odklejenie się od szesnastki i wyjście ze swojej strefy otworzyło przeciwnikowi korytarz do podania.
Druga bramka dla mistrzów świata była jeszcze łatwiejsza do strzelenia. Trójkolorowi ruszyli z kontrą. Glik, po wbiegnięciu na własną połowę, dwukrotnie rzucił okiem na Kyliana Mbappe, by skontrolować jego pozycję.
Zamiast jednak starać się trzymać nad nim opiekę, zbiegł w stronę osi boiska. Oczywiście można to usprawiedliwiać tym, że chciał pomóc Kiwiorowi w kryciu Girouda, że chciał zamknąć korytarz, którym mógłby wbiec Dembele. To pierwsze nie miało jednak większego sensu, a tym drugim pewnie zajęliby się Krystian Bielik i Bartosz Bereszyński. Tymczasem Mbappe w momencie, gdy otrzymywał piłkę, miał bardzo dużo miejsca.
Ale i w kolejnym etapie tej akcji Glik wykazał się zdumiewającą pasywnością. Nadążenie za Mbappem łatwe nie jest, to wybitnie szybki piłkarz, ale nasz obrońca nie podjął nawet próby wywarcia presji na napastniku. Gwiazdor PSG przyjął więc swobodnie piłkę, poprawił ją raz, poprawił ją drugi raz i bez problemu pokonał Szczęsnego. Oczywiście doskok do Francuza niósłby ze sobą ryzyko takie, że rywal by Glika okiwał. Ale Glik był też asekurowany przez Kiwiora, a poza tym – już lepiej spróbować utrudnić życie rywalowi, niż po prostu obserwować jak ten wykonuje swoje zadanie.
Mniej czasu na reakcję miał Glik przy trzecim golu Francuzów, choć z drugiej strony nie musiał wracać za akcją, był już w polu karnym, od początku akcji właściwie miał na radarze Mbappego. Nie pomógł też kryjący na alibi Arkadiusz Milik i Szczęsny znów został pokonany.
Oczywiście Glik miewał też poza polem karnym dobre interwencje, to nie jest tak, że wszystko, co zrobił, było złe. Na początku drugiej połowy wygrał ważny pojedynek główkowy z Giroudem, chwilę później rozbił się o niego rozpędzony Kylian Mbappe. Kilka minut później zdążył wrócić za akcją i pozwolił nam uniknąć sporych problemów, wybijając piłkę na rzut rożny. Ponadto: czy stracone gole to wyłącznie jego wina? Oczywiście że nie. Natomiast trudno nie przyznać racji Matthaeusowi.
Glik to obrońca archaiczny, grający w starym stylu. A jeśli chcemy zerwać z defensywnym i nieco prymitywnym sposobem gry, nie możemy korzystać z piłkarzy, którzy w takim stylu piłkarskim czują się idealnie. To oczywiście dyskusja na inny temat, kto w takim razie 34-latka powinien zastąpić; ale wydaje się, że to ostateczny moment, by zasłużonemu weteranowi podziękować – zwłaszcza że i jego kariera klubowa pikuje. Ostateczny - bo dobry był może i nawet półtora roku temu.