Śnieżnobiała koszula jest jego talizmanem, siłownia drugim domem, zamiłowanie do ciężkiej pracy wynikiem polskich korzeni a historia – dowodem że nigdy nie powinno się przestać marzyć. Jeśli 20 lat temu szorowałeś dywany bogatych gości na Lazurowym Wybrzeżu, a dziś ogrywasz na mundialu Argentynę z Leo Messim, to nazywasz się Herve Renard i pokazujesz, że wiara i harówka mogą przenosić góry. <h2>Szczęście trzeba umieć sobie zorganizować</h2><br /> Są tacy, którzy w przypadki nie wierzą, są też tacy, którzy we wszystkim doszukują się drugiego dna i ingerencji sił wyższych. W życiu Renarda, a właściwie w jego karierze zawodowej, było kilka przypadków, które sprawiły, że jest tu gdzie jest i gdyby nie pozornie błahe sytuacje, być może dalej zrywałby się o 2:30 w nocy, by rozkręcać prywatny biznes i móc dzięki niemu związać koniec z końcem. Nawet jeśli jednak na właściwą drogę pokierowały go losowane zdarzenia, do których mogłoby nie dojść innego dnia i przy innym ułożeniu gwiazd, to Francuz zrobił wszystko, by znaleźć się właśnie w dobrym miejscu i o odpowiedniej porze. Taksówkarz Jurek zżymał się w "Wielkim Szu", że grający główną rolę Jan Nowicki wygrał partię w karty, bo miał szczęście, na co główny bohater z wdziękiem opowiadał: – Szczęście? Szczęście trzeba umieć sobie zogranizować. I jeśli ktoś mógłby o sobie powiedzieć, że w organizowaniu szczęścia przez ekstremalnie wycieńczające zaangażowanie się wyspecjalizował i dzięki temu osiągnął kiedyś sukces, to właśnie Renard. <br /><br /> Długo szukał swojego miejsca na ziemi, tej piłkarskiej ziemi. Wydawało mu się, że skoro urodził się we Francji, skoro to potęga w tej dyscyplinie, a on ma na wyciągnięcie ręki wielkie kluby i wielkie autorytety, to właśnie tutaj powinien docelowo łączy pasję z obowiązkami. Weryfikacja tej teorii przyszła jednak już w trakcie kariery zawodniczej, choć właściwie trudno karierą to nazwać. Może tak naprawdę przygoda, bo o Renardzie piłkarzu nikt przez lata nie słyszał i trudno było pewnie znaleźć kibica, któremu jego nazwisko cokolwiek by powiedziało. Po latach okazało się, że pewną styczność z wielkim futbolem koniec końców miał. Gdy on kończył przygodę z AS Cannes, zanim trafił na kompletne peryferia poważnej francuskiej piłki, do szatni klubu z miasta kojarzonego raczej z festiwalem filmowym wchodził 16-letni wówczas Zinedine Zidane. Ale to były jeszcze czasy, gdy "Zizou" miał bujną czuprynę, o golach strzelanych w finale mundialu mógł co najwyżej śnić, a na wspominanym festiwalu nagrodę jury odbierał Krzysztof Kieślowski za "Krótki film o zabijaniu". Z dzisiejszej perspektywy – prehistoria. <center><br> <iframe allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture" allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/MK02DHV7ny0" title="YouTube video player" width="560"></iframe> </center><br> Biegając za piłką po boisku nie szło mu więc wybitnie, ale nie zraził się do tego, by żyć ze sportu. No i oczywiście nie zraził się do samej piłki nożnej, więc gdy kilka miesięcy przed 30. urodzinami uznał, że czas przestać się oszukiwać i świata w krótkich gaciach nie podbije, uznał że swoich sił spróbuje jako trener. Zerowe doświadczenie nie torowało mu jednak drogi do ławek trenerskich największych klubów, a z trenowania prowincjonalnego SC Draguignan nie dało się wyżyć, więc trzeba było dołożyć sobie kolejne zajęcia. I tym sposobem otworzył z kolegą firmę sprzątającą. Codziennie zrywał się o 2:30, objeżdżał bogate domostwa na Lazurowym Wybrzeżu, mył okna, szorował dywany, usuwał z półek kurz i czyścił na błysk sprzęty elektroniczne. Z pasji wciąż jednak nie rezygnował, więc po kilkugodzinnej harówce wracał do domu, ucinał sobie drzemkę i ruszał na trening. Po treningu powrót do domu, kolacja, sen, znów pobudka o 2:30 i tak w kółko przez kilka miesięcy. Paliwa do pracy nie brakowało, bo z czegoś musiał opłacać rachunki. Zapału do piłki nie brakowało, bo robił wyniki. Z Draguignan zrobił dwa awanse z rzędu, ale nie tylko to sprawiało, że o Renardzie było coraz głośniej. W parze z wynikami szedł bowiem odważny styl prowadzenia zespołu przez człowieka, który przecież dopiero raczkował w tym zawodzie. <br /><br /> – To była najlepsza lekcja, jaką mogłem w życiu odebrać. Lekcja ciężkiej pracy i pokory, która zmieniła mnie jako człowieka – wspominał po latach w rozmowie z BBC czasy, gdy pracę fizyczną łączył z pielęgnowaniem pasji. Pracę fizyczną, do której samowolnie po latach wrócił, choć stan konta zupełnie tego od niego nie wymagał. Ale do tego jeszcze wrócimy.<h2>Od przypadku do chińskiej przygody</h2><br> Na początku stulecia doszło bowiem do pierwszego zbiegu okoliczności, których splot okazał się być dla Renarda pozytywny. W 2002 roku Claude Le Roy, człowiek zupełnie Renardowi obcy, otrzymał propozycję prowadzenia chińskiego Shanghai Cosco. 53-latek miał za sobą sukcesy na kontynencie afrykańskim, ale też niezbyt udany epizod w Strasbourgu. Dostał jednak przyjemną propozycję finansową z innego kontynentu, lecz nie za bardzo widziało mu się lecieć tam w pojedynkę. Wiedział, że potrzeba mu kogoś, kto go wesprze. Najlepiej młodego, ambitnego, pełnego werwy. Pieniądze pieniędzmi, ale fuszerki odwalić nie wolno. U boku musi być ktoś, z kogo będzie kipiała ambicja, to musi być potencjalna prawa ręka, która wesprze w egzotycznej przygodzie. Le Roy zwierzył się ze swoich potrzeb przyjacielowi Pierre'owi Romero, który z kolei jakiś czas wcześniej doradził swojemu kumplowi Renardowi, by ten założył firmę sprzątającą. Pamiętał jednak, że dla Renarda to zadanie poboczne, tylko towarzyszące realizowaniu pasji. I tak Romero "swatał" obu panów, umówił ich na wspólny obiad, dał pole do tego, by początkujący trener zareklamował się swojemu starszemu kumplowi po fachu. Tamtego dnia wiele w życiu aktualnego selekcjonera Arabii Saudyjskiej się zmieniło. <br><br> Le Roy to bez wątpienia najważniejsza postać w karierze trenerskiej Renarda, dość zresztą powiedzieć, że on sam nazywa Claude'a ojcem. I nie tylko dlatego, że wziął go pod pachę i zabrał ze sobą do Chin, skąd zresztą po kilkunastu miesiącach wrócili do Europy. Również dlatego, że kilka lat później znów umówił się z nim na spotkanie, które – z perspektywy czasu – okazało się przełomowe dla życie Renarda. Wtedy Le Roy znów sposobił się do egzotycznej przygody, z tym że destynacją nie miała być Azja ale Afryka. Przedstawiciele ghańskiej federacji pamiętali, że w latach 80. ten człowiek potrafił wygrać Puchar Narodów Afryki z Kamerunem i wprowadzić tę reprezentację na mundial. Postanowili więc zatrudnić doświadczonego Francuza po relatywnie udanym mundialu w Niemczech. A gdy ten został poproszony o znalezienie sobie asystenta, nie zastanawiał się długo. Wykręcił numer młodszego kumpla i znów razem zasiedli na ławce. Znów – choć po kilku latach rozłąki. Ich drogi w międzyczasie troszkę się rozjechały: w duecie trafili z Chin do grającego w niższych ligach Cambridge United, gdzie Renard po raz pierwszy zasmakował samodzielnej pracy w roli trenera – akurat wtedy, gdy Le Roy uznał, że nie da rady pogodzić zobowiązań w klubie z karierą eksperta telewizyjnego. Poza tym widział w Herve potencjał. Czuł, że to dobry moment, by ten troszkę się usamodzielnił. By poczuł, co w tym zawodzie i z czym się je. Oddał mu pole, wrócił do Francji i dopiero po kilku latach postanowił połączyć siły. <br><br> W Ghanie nasz bohater miał w dużej mierze odpowiadać za przygotowanie fizyczne piłkarzy. Nie było żadnych wątpliwości, że nadaje się do tego idealnie. Po pierwsze – sam miał nienaganną sylwetkę i obsesję dbania o własne ciało. Choć jako były już piłkarz mógłby sobie pozwolić, odpuścić trening i dietę, wciąż trzymał się w znakomitej formie. Regularnie trenował, trzymał linię, najłatwiej było go spotkać w siłowni. Po drugie – znakomicie przygotował do trudów zmagań ligowych zawodników z Cambridge. Bramkarz John Ruddy, w późniejszych latach gracz Evertonu, Norwich czy Wolverhampton, tak wspominał pracę w 3-ligowym wówczas Cambridge z Renardem: – To był najtrudniejszy okres w moim życiu. Nigdy wcześniej i nigdy później nie trenowałem równie ciężko. Był dla nas potwornie wymagający, ale sam też pokazywał, że uwielbia ciężką pracę. Najłatwiej było go spotkać z hantlami. Znakomicie potrafił też nas budować jako ludzi. Na początku byłem kompletnie sparaliżowany, przez pierwszy kwadrans swojego debiutu miałem problem z tym, by spokojnie wznowić grę z własnego pola karnego. On jednak sprawiał, że człowiek czuł się mocny, pewny siebie i przestawał się bać – opowiadał w "Daily Mail".<h2>Prekursor diety</h2><br> Ale nie tylko praca fizyczna była jego obsesją. Był początek XXI wieku, a on już wtedy myślał o tym, co piłkarze powinni jeść, czego powinni się wystrzegać, w jaki sposób powinni się regenerować i dbać o ciało. – W 2004 roku robił rzeczy, których nie robiłem z innymi trenerami 5 czy 6 lat później. Był na innym poziomie pod względem wiedzy czy świadomości. Zabraniał nam jedzenia ketchupu i majonezu, więc jedzenie – choć było jakieś takie mdłe – pomagało nam zbić procent tkanki tłuszczowej. Rozwijał naszą wiedzę i otwierał nam oczy na wiele spraw - opowiadał z kolei Jermaine Easter, który z francuskim szkoleniowcem krótko współpracował w Cambridge. <br><br> Cambridge to w ogóle był dla Renarda kolejny przełom. Może nie wybił się stamtąd do wielkiego futbolu, ale w końcu poznał smak pracy na poważnym poziomie. Po latach ekscytował się tym, jakie zainteresowanie wzbudzał w lokalnej społeczności zespół z 120-tysięcznego miasta. Nie mógł nadziwić się, że drużyna z trzeciego poziomu rozgrywkowego interesowała tak wiele osób. Ludzie po ulicach chodzili w szalikach Cambridge, gdy Cambridge przegrywało 0:3, wciąż dopingowali, Renarda rozpoznawali na ulicach i życzyli powodzenia. To było dla niego potężne zderzenie, bo dotychczas był zamknięty we francuskiej bańce z krótką przerwą na egzotyczne Chiny. No i znów miał styczność z wielką piłką. W Cannes trenował z Zidanem, w Cambridge... odebrał telefon od Sir Alexa Fergusona. Szkot pewnego dnia zadzwonił, jak gdyby nigdy nic, zapytać o wspomnianego Ruddy'ego. Słyszał, że jest tam taki młody bramkarz i jest nawet całkiem zdolny, więc może niegłupim pomysłem byłoby ściągnąć go na Old Trafford. Nie do gry, nie do pierwszego składu, ale jako rokującego młodzieżowca. – Ja, taki mały trener, nieznany zupełnie w skali angielskiej piłki. I on, potężny menedżer. Zadzwonił do mnie ot tak, zapytać o moją opinię na temat młodego piłkarza. To było niesamowite – egzaltował się jeszcze wiele lat po tej krótkiej rozmowie. <center><blockquote class="twitter-tweet"><p lang="zxx" dir="ltr"><a href="https://t.co/0RF0C2BQBL">pic.twitter.com/0RF0C2BQBL</a></p>— Cambridge United FC ���� (@CambridgeUtdFC) <a href="https://twitter.com/CambridgeUtdFC/status/1595037819067564034?ref_src=twsrc%5Etfw">November 22, 2022</a></blockquote> <script async src="https://platform.twitter.com/widgets.js" charset="utf-8"></script></center> Wracając jednak do pracy w Ghanie – to był z perspektywy czasu strzał w dziesiątkę. Wspólnie z Le Royem zdobyli z tą reprezentacją brązowy medal w ramach Pucharu Narodów Afryki, a on sam znów dostał szansę, by się usamodzielnić. Tym razem oferta wpłynęła z federacji Zambii. W 2010 roku doprowadził ją do pierwszego ćwierćfinału tych rozgrywek od 14 lat. Dwa lata później dokonał jednak rzeczy, która sprawia, że do końca swojej kariery trenerskiej będzie w tym kraju witany jak zbawca. W 2012 afrykański czempionat rozgrywany był w Gabonie i Gwinei Równikowej. Rozgrywany był niespełna 20 lat po tym, gdy samolot z piłkarską reprezentacją Zambii, który leciał do Senegalu na mecz kwalifikacji do mistrzostw świata w 1994 roku, rozbił się właśnie w okolicy stolicy Gabonu. I tamten turniej Zambia wygrała. Powiedzieć że sensacyjnie, to nic nie powiedzieć. Po drodze ekipa Renarda pokonała Ghanę z Asamoahem, Gyanem, Boatengiem i braciami Ayew w składzie, a w finale okazała się lepsza od Wybrzeża Kości Słoniowej, w barwach któergo grali Toure, Kalou, Drogba, Gervinho czy Zokora.<h2>Trener reprezentacyjny</h2><br> 10 lat temu kariera trenerska Renarda dostała potężnego kopa na rozpęd. Niedługo później Renard wrócił do swojej kochanej Francji jako trener Sochaux, ale nie za bardzo sobie tam poradził. Przyjął więc propozycję WKS-u, z którym jako pierwszy trener w historii Afryki wygrał PNA po raz drugi, ale za każdym razem z innymi zespołami. Tamta przygoda znów go uskrzydliła, sprawiła że znów uwierzył we własne możliwości i znów postanowił spróbować sił w piłce klubowej. Padło na Lille, ale tam też się spalił. Wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerowały mu zatem, że jest stworzony do bycia selekcjonerem. Gdy więc otrzymał propozycję z Maroka, długo się nie wahał. I szybko utwierdził się w przekonaniu, że to była dobra decyzja. Reprezentacja czekała 20 lat na awans na mundial i pomógł w tym dopiero Renard. Na samych mistrzostwach poszło przeciętnie. Grupa była trudna, punkt ostatecznie jeden, Francuz czuł niedosyt, choć kibiców i tak rozpierała duma. Z Iranem przegrał po golu w 95. minucie, Hiszpanii uległ 0:1, z Portugalią zremisował. Po turnieju stwierdził, że jego zespół stać było na więcej, ale i on nie uniknął błędów, które wynikały z tego, że pierwszy raz trafił na turniej tej rangi. <br><br> Renard długo na bezrobociu nie przebywał, bo zgłosili się do niego ludzie z federacji Arabii Saudyjskiej. – Media lubią szufladkować trenerów, więc z przyjemnością zmieniłem kontynent i miejsce pracy, by udowodnić, że nie jestem tylko selekcjonerem, który potrafiłby pracować w Afryce – tłumaczył przyczynę przyjęcia oferty ze związku. To jest 13. miejsce pracy trenerskiej w jego karierze, którą rozpoczął w 1999 roku. Od momentu jego zatrudnienia drużyna narodowa awansowała z 70. na 51. miejsce w rankingu FIFA. Zajęła pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej przed Japonią i Australią, a na inaugurację mundialu po brawurowym występie ograła Argentynę 2:1 – choć do przerwy przegrywała 0:1. Jak jednak nie odwrócić losy meczu, skoro w przerwie zbiera się od trenera taką połajankę? <center><blockquote class="twitter-tweet"><p lang="ar" dir="rtl">22 نوفمبر 2022<br>يَـــــــــوم لا يُنسى ������<a href="https://twitter.com/hashtag/%D9%83%D9%88%D8%A7%D9%84%D9%8A%D8%B3_%D8%A7%D9%84%D8%A3%D8%AE%D8%B6%D8%B1?src=hash&ref_src=twsrc%5Etfw">#كواليس_الأخضر</a> ☕ �� <a href="https://t.co/qnLF2nxv48">pic.twitter.com/qnLF2nxv48</a></p>— المنتخب السعودي (@SaudiNT) <a href="https://twitter.com/SaudiNT/status/1595867567880835072?ref_src=twsrc%5Etfw">November 24, 2022</a></blockquote> <script async src="https://platform.twitter.com/widgets.js" charset="utf-8"></script></center> Renard jest więc w ostatnich dniach na ustach wszystkich ekspertów i kibiców piłkarskich, a w szczególności tych polskich. Przede wszystkim dlatego, że właśnie w starciu z Francuzem mogą przesądzić się losy o przyszłości biało-czerwonych na katarskim mundialu. Poza tym jednak sam Renard już przed mistrzostwami świata nie ukrywał, że... chętnie popracowałby nad Wisłą. – Losowanie grup mundialu było dla mnie bardzo emocjonalnym wydarzeniem. Moja mama urodziła się we Francji w 1941 roku, jej rodzice przybyli do kraju rok wcześniej. Nigdy nie widziałem dziadka, nie poznałem go i nie mam pojęcia, jak potoczyły się jego losy. Wiem jednak, że moja babcia była wyjątkową osobą, spędziłem z nią wiele czasu. Czuję, że w moich żyłach płynie polska krew, choć na pewno nie mam polskiej mentalności, nie mogę tak powiedzieć, bo nie żyłem w waszym kraju. Bardzo ważna jest dla mnie jednak pamięć o tym skąd pochodzę. Jestem w 25 procentach Polakiem! – tłumaczył tuż po losowaniu grup w rozmowie z portalem Weszło.<h2>Marzenie o pracy nad Wisłą</h2><br> – Babcia pochodzi z Poznania. Do Francji przyjechała sama, ale była już w ciąży z moją mamą. Mój dziadek został natomiast w Polsce. Nie wiem jednak dlaczego. Moja mama nigdy nie poznała swojego biologicznego ojca. Wydaje mi się, że jego losy nie są naszej rodzinie znane. Babcia też już nie żyje, ale myślę, że byłaby dumna, iż wnuk będzie miał okazję zmierzyć się z reprezentacją jej ojczyzny. A mamę to nawet chcę zabrać na ten mecz – wykładał z kolei zawiłość drzewa genealogicznego w rozmowie ze "Sportowymi Faktami". <br><br> O Renardzie błyskawicznie dowiaduje się więc coraz szerszy krąg kibicowski. Social media podbijają filmy z jego udziałem, na których krzyczy do swoich zawodników: – Czy to jest pressing? Mam wam dać telefony, byście zrobili zdjęcie Messiemu? Macie cały czas go naciskać, to są mistrzostwa świata, dajcie z siebie wszystko! – wył pełen pasji, gdy Arabia Saudyjska przegrywała z Argentyną 0:1. Był wściekły na piłkarzy, choć postronni kibice już po pierwszej połowie cmokali – jaki pressing, jaka agresja, ile w tym wszystkim energii! Ale nie dla Renarda. Gdy został zatrudniony w obecnej reprezentacji, mówił na konferencji prasowej, że to nie będzie łatwe zadanie, by piłkarzom tak swobodnym taktycznie i piłkarsko wpoić obowiązki taktyczne. Zapowiadał, że gracze powinni nastawić się na ogrom pracy, na wylewane na treningach siódmych potów i dyscyplinę taktycznę, bo tylko jeśli będą słuchać jego rozkazów, są w stanie osiągnąć sukces. <center><blockquote class="twitter-tweet"><p lang="pl" dir="ltr">Dopytałem Renarda o ���� korzenie. Jego dziadkowie uciekli z Łodzi w 1939 roku. W 1941 roku we ���� na świat przyszła mama trenera. Jej panieńskie nazwisko to Cybulska. Panieńskie nazwisko babci to Kamińska. - Pamiętam, że mówiła po francusku że śmiesznym akcentem - wspomina.</p>— Jakub Pobożniak (@JPobozniak) <a href="https://twitter.com/JPobozniak/status/1509978788448378898?ref_src=twsrc%5Etfw">April 1, 2022</a></blockquote> <script async src="https://platform.twitter.com/widgets.js" charset="utf-8"></script></center> On zresztą wie doskonale o tym, jak ważna jest ciężka praca. Gdy latem był na wakacjach w Cannes, odezwał się do byłego współpracownika, z którym rozkręcał firmę sprzątającą. Poprosił, by na jeden dzień wcisnąć go znów w grafik. By mógł wstać o 2:30, nocą przemierzyć miasto, wysprzątać cudze mieszkanie. Po co? – To odświeżyło mój umysł. Przypomniało mi, że są ludzie, którzy całe życie harują tak ciężko, by zarobić na chleb. Muszę twardo stąpać po ziemi i to był bardzo dobry dzień, by mi o tym przypomnieć – opowiadał w "The Athletic". I właśnie pełne poświęcenie dla obowiązków oraz biała koszula – którą pół żartem, pół serio traktuje jako talizman – sprawiają, że jest tu, gdzie jest. Na mundialu. Jako trener outsidera. Po zwycięstwie nad zespołem Messiego. Tylko od niego zależy, czy ten turniej skończy się pasmem sukcesów, czy przyjemnym epizodem na inaugurację. I chociaż po awansie na mundial przedłużył kontrakt z federacją do 2027 roku, być może kiedyś spełni swoje marzenie i rzeczywiście zostanie selekcjonerem reprezentacji, z którą łączy go coś więcej niż tylko bezpośrednia konfrontacja w sobotnie popołudnie.