Puchar Mussoliniego, gole Wilimowskiego, kupione mundiale w Rosji i Katarze. To i wiele więcej w naszej rozmowie. W sobotę dowiedzieliśmy się o śmierci Leszka Jarosza, dziennikarza TVP Sport, wybitnego historyka piłki nożnej. Miał zaledwie 56 lat. W hołdzie przypominamy duży wywiad, który przeprowadziliśmy z Leszkiem po wydaniu pierwszego tomu jego „Historii Mundiali”, w listopadzie 2022 r. Leszek Jarosz był jednym z największych pasjonatów piłkarskich mistrzostw świata. Miał olbrzymią wiedzę na temat mundiali i postanowił się nią podzielić w książce wydawnictwa SQN „Historia Mundiali”. – Książka, którą napisałem w dużej mierze jest odpowiedzią na pytania, które sam sobie zadawałem – mówił w rozmowie z portalem tvp.info tuż przed mistrzostwami świata w Katarze. Zapraszamy na podróż po wspaniałych momentach najważniejszego sportowego wydarzenia na świecie.***Adrian Pudło, Adrian Koliński: Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i obejrzeć z trybun jeden mecz… Leszek Jarosz: Tylko jeden? Polski z Brazylią, bez wątpienia. Ten z 1938 roku. Wydaje mi się, że to był jeden z meczów, które konstytuowały całą legendę mundiali: 11 bramek, dogrywka, ulewa, opowieści o Leonidasie bez butów, szalejący Wilimowski… Na pewno miał hat-tricka, a być może strzelił czwartą bramkę – bo tego tak naprawdę do końca nie wiemy i nikt z ręką na sercu nie może powiedzieć, że to na pewno był on. Może gdybym tam był, udałoby mi się zobaczyć…Skoro nie on, to kto? Nie twierdzę, że nie on. Moim zdaniem ostatniego gola strzelił dla nas albo Wilimowski, albo Scherfke. Po prostu nie sposób to ustalić. Ale cała ta historia jest przecież wyjątkowa. Polacy podróżowali z przesiadkami, tłukli się w tym pociągu do Strasburga… „Przegląd Sportowy“ pisał wtedy, że jeśli pokonamy Brazylię, to zostaniemy „piłkarskim mocarstwem“. Chciałbym zobaczyć ten mecz. Ten jeden, wybrany. A spośród tych bez Polaków? Chyba Węgry z Brazylią w 1966 roku. Opisuję ten mecz dość szczegółowo w książce: zobaczyć to na żywo to musiałoby być niesamowite przeżycie. Brazylia, która musiała wygrać, grała bez Pelego i przegrywa z tymi Węgrami 1:3. Akcje były cudowne. To, co prezentowali wtedy Węgrzy, wznosiło się na poziomy „Złotej Jedenastki“ z 1954 roku. Brazylia odpadła w grupie, a Węgrzy odpadli w ćwierćfinale i nie nawiązali choćby do tego 1954 roku. Najlepszy mundial według Leszka Jarosza to… Gdybym miał wybrać jeden turniej, to wybrałbym Szwajcarię 1954. Dziwny system rozgrywek, bo w grupie nie grał każdy z każdym, ale był to mundial naszpikowany genialnymi meczami. Węgry - Brazylia, Węgry - Urugwaj i legendarny finał RFN - Węgry. Węgrzy, którzy grali futbol z innej planety, nagle przegrali w finale. Niewyobrażalna sensacja. Jak przeglądałem materiały i patrzyłem na skrawki filmów z tych mistrzostw, to miałem wyraźnie, że turniej miał w sobie coś, co powodowało, że ludzie łaknęli takiego widowiska. Stadiony w Szwajcarii nie były wielkie, ale za to wypełniały się po brzegi. Ta atmosfera była unikalna, nieporównywalna z żadnym innym mundialem.W książce o mistrzostwach w 1954 roku piszesz „mundial najważniejszy”. Natomiast „mundialem najlepszym” określasz Szwecję 1958. To były sielskie mistrzostwa, też miały unikatowy klimat, bo drużyny odwiedzały się nawzajem, a turniej trafiał do całego narodu. To był ostatni z romantycznych mundiali? Wydaje się, że tak. Próbowano go transmitować w telewizji, ale do końca się to jeszcze nie udawało. Ale mieliśmy tam bajeczną Brazylię, narodziny Pelego, klęskę Argentyny, legendarny półfinał Szwecja – Niemcy. W Polsce bardzo mało o nim wiedzieliśmy.Mówisz, że Węgrzy w 1954 grali futbol z innej planety. To była najlepsza drużyna w historii mundiali? Teoretycznie nie powinna być, bo nie zdobyła pucharu. Ale grała najpiękniej. „Niemcy są mistrzami świata, ale najlepszą drużyną są Węgry” – mówił Willy Meisl. Oni byli absolutnym fenomenem, mieli niebywałą serię meczów bez porażki, grali zjawiskowo i mieli wielkich piłkarzy, gdzie Ferenc Puskas nie był jedynym geniuszem. Wielu uważa, że jedynie Brazylia z 1970 roku mogła z nimi konkurować. Bo była to najlepsza z brazylijskich reprezentacji. Chociaż ta z 1958 też była fantastyczna…A Polska z 1974 roku zajmuje wysokie miejsce w twoim rankingu najlepszych drużyn? Bardzo wysokie! W tej drużynie byli artyści futbolu. Naprawdę mieliśmy artystów! Deyna, Gadocha, Szarmach, Lato… Ci dwaj ostatni zdobyli w sumie 12 bramek. To fantastyczny wynik. I pamiętajmy, że my na tych mistrzostwach byliśmy uznawani za autsajdera. Byliśmy mistrzami olimpijskimi, ale wiadomo, że w świecie zachodnim tego nie ceniono. Wyeliminowaliśmy też Anglię w eliminacjach, tylko że odczytywano to jako sensację. Nie brano pod uwagę, że układ sił się zmienia, a się zmienił. Zauważcie, że Anglia na kilka lat wypadła z wielkich turniejów. Wróciła na Euro 1980, a na mistrzostwa świata dwa lata później. Tamta Polska zaskoczyła wszystkich brawurową grą. To była czysta przyjemność patrzeć na jej grę. Wspaniałe spotkania w grupie z Argentyną i Włochami. Haiti zmiażdżyliśmy 7:0, oczywiście był to słabeusz, ale Włosi wygrali z nimi „tylko” 3:1. Mecze ze Szwecją i Jugosławią nie były wielkie, ale nie da się rozegrać siedmiu świetnych spotkań. Nawet Brazylia w 1970 męczyła się z Czechosłowacją. No i ten słynny półfinał „na wodzie” z Niemcami. Można gdybać, co by się stało, jakbyśmy grali na suchej murawie, ale warunki były równe. Co tu dużo mówić, byliśmy wspaniałym zjawiskiem. Graliśmy pięknie i finezyjnie. W 1982 też byliśmy trzecią drużyną świata… Wówczas bazowaliśmy na świetnym przygotowaniu fizycznym. Oczywiście wynik był znakomity, strzelaliśmy piękne gole, ale w grze nie było finezji. Kiedy Antoni Piechniczek odchodził po mundialu w Meksyku w 1986 roku pytał czy jesteśmy zadowoleni ze stylu gry reprezentacji w ostatnich latach. No nie byliśmy. Pamiętamy beznadziejne remisy z Włochami czy Kamerunem. Oczywiście dobre wybieganie, ale nie było takiej gry jak za Kazimierza Górskiego.Jeśli chodzi o Polskę na mundialach panuje przekonanie, że gdyby nie woda we Frankfurcie w 1974 roku i gdyby Boniek zagrał w półfinale z Włochami osiem lat później, to dwa razy bylibyśmy mistrzami świata. Boniek sam powiedział: „Wyobraźcie sobie sytuację, że ja gram w półfinale, a nie gra Rossi. Wtedy ja byłbym królem strzelców i mistrzem świata, a nie Rossi i Włosi”. I kto wie, czy nie ma racji! A najciekawiej by było, gdyby obaj zagrali w tym meczu. Trudno mi ocenić, tak globalnie, czy Polska zasługiwała na ten finał. Wszyscy oczekiwali, że znajdą się w nim Brazylijczycy, nieoczekiwanie wyeliminowani przez Włochów. Mundial jest takim turniejem, że dużą rolę odgrywa przypadek. Bo Boniek w pierwszym meczu z Włochami dostał kartkę za nieprawidłowo ustawiony mur przy rzucie wolnym. A że on stał pierwszy, to został ukarany. Oczywiście te trzecie miejsce było wielkim sukcesem i może nie powinniśmy oczekiwać więcej?Pomiędzy tymi turniejami były mistrzostwa świata w Argentynie, gdzie teoretycznie mieliśmy najmocniejszy skład. W 1978 pamiętam, że właściwie to nie liczyliśmy na medal, tylko na mistrzostwo świata! Do Deyny, Gadochy, Laty, Szarmacha dołączyli młodzi Boniek, Iwan, Nawałka, wrócił Lubański, który cztery lata wcześniej był kontuzjowany. W 1978 roku, nawet przy całej cenzurze, która tutaj panowała, gazety drukowały artykuły krytykujące Jacka Gmocha za defensywne ustawienie 4-4-2. Naszą siłą były skrzydła i tak powinniśmy grać. Jak za Górskiego. Ale na pierwszy mecz z Niemcami wyszliśmy nastawieni defensywnie. Zremisowaliśmy bezbramkowo, były gratulacje od Edwarda Gierka, ogłoszono sukces, bo to był remis z mistrzami świata. Ponadto mieliśmy wciąż w głowie, że wojna była niedawno, więc ten wynik miał też wymiar polityczny. Gmoch powiedział bardzo ważne zdanie, że najpierw trzeba szanować to, co się ma. I to była jego filozofia: najpierw dbamy o zabezpieczenie własnej bramki. Stefan Szczepłek dobrze to zdiagnozował pisząc, że „przedpadła nam szansa na zwycięstwo z Niemcami, bo nikt o tym zwycięstwie nie myślał”. Niestety w kolejnych meczach selekcjoner cały czas ustawiał zespół w systemie 4-4-2, nawet z Peru. Z Brazylią, gdzie powinniśmy huraganowo atakować, to samo. Dostaliśmy bęcki z Brazylijczykami, ale jak dokładnie obejrzycie ten mecz, to zobaczycie, że mieliśmy tam świetne okazje. Tylko, że byliśmy źle ustawieni. Zabrakło też odpowiednich zmian, Lubański wszedł za późno, Gorgoń, czyli stoper, na końcówkę wszedł to ataku. To było wielkie nieporozumienie. Kto według ciebie był najlepszym polskim piłkarzem w historii mundiali? Grzegorz Lato. Niebywały zawodnik. Król strzelców z 1974, ale moim zdaniem w 1982 zagrał jeszcze lepiej. Sam mówi, że jego najlepszy mecz to ten z Francją o trzecie miejsce. A jakbyś miał wymienić swoją mundialową piątkę Polaków? Wilimowski, Deyna, Lato, Boniek i Gadocha. Kto był najlepszym zawodnikiem w historii mundiali? Diego Maradona ponad wszystko! To, co zrobił w 1986 roku przechodzi ludzkie pojęcie. W 1990 też był znakomity, tylko zabrakło kropki nad „i” w finale. W drugim tomie wspominam też „drugą rękę Boga”, gdy ręką zatrzymał uderzenie głową Kuzniecowa.Pele powtarza, że on jest najlepszy… Pele trzy razy był mistrzem świata, ale w 1958 nie był najlepszym z Brazylijczyków. Porównałbym go do Mbappe z 2018 roku. Młody, wielki talent, ale czy był najlepszy w zespole Francji? Można dyskutować. Z kolei w 1962 roku Pele grał mało na mundialu, chociaż to był jego najlepszy rok w karierze, bo wygrał z Santosem Puchar Interkontynentalny. No i 1970 – tu grał bajkowo, nie ma dyskusji, tylko że miał wokół siebie dużo lepszych piłkarzy niż Maradona. Tamta Brazylia to była plejada.Dobrze, a kiedy u Leszka Jarosza pojawiła się ta pasja? Miałem 10 lat gdy odbywał się mundial w Argentynie. Jak dziś pamiętam główkę Andrzeja Szarmacha z Peru, pamiętam jak Grzegorz Lato wyrównał na 1:1 w ostatniej minucie pierwszej połowy z Brazylią i jeszcze się łudziliśmy, że będzie medal dla Polski. Pamiętam jak bramkarz Francji w meczu z Argentyną tak nieszczęśliwie interweniował, że zderzył się ze słupkiem i musiał zostać zmieniony. Wywarło to na mnie wielkie wrażenie. Kiedyś mecze w telewizji to było wielkie święto, bo było ich bardzo mało. Spotkania reprezentacji, nieliczne mecze pucharowe. Jeśli w Pucharze Europy nie grał polski zespół, to oglądaliśmy tylko finał. A jak przychodziły mistrzostwa świata, to pokazywano praktycznie wszystkie mecze. To było wielkie wydarzenie i zastanawiam się czy dziś jest podobnie. Czy dla młodych ludzi, którzy oglądają na co dzień ligę hiszpańską, niemiecką, angielską, włoską, Ligę Mistrzów we wtorki i środy, Ligę Europy i Ligę Konferencji, ten mundial wciąż ma taki smak…Dla naszego pokolenia mundial też zawsze był wyjątkowy. Akurat wy mieliście gorzej, bo w latach dziewięćdziesiątych nie byliśmy na żadnym mundialu, później wielkie święto w 2002 roku po awansie i jeszcze większe rozczarowanie na początek. I ten drugi mecz z Portugalią, gdzie nie było widać łez Jerzego Engela, tylko dlatego, że padał ulewny deszcz. W 2006 pojechaliśmy wygrać z Ekwadorem, który chwilę wcześniej pokonaliśmy 3:0 w meczu towarzyskim i znów się skończyło klapą. Na kolejnych dwóch mistrzostwach świata nas nie było, a w 2018 kolejne wielkie rozczarowanie…Kiedy twoja fascynacja przerodziła się w pasję, wręcz ocierającą się o obsesję? W 1982 roku zacząłem zbierać pierwsze pamiątki, publikacje i inne materiały związane z mundialem w Hiszpanii. Później oczywiście uzupełniałem o poprzednie lata. Czy to wynikało z medalu Polaków? Nie, to zaczęło się już przed turniejem. Pamiętam jak w szkole podstawowej uciekłem z lekcji, pobiegłem do pobliskiego kiosku, aby kupić specjalne wydanie gazety „Tempo” z rysunkiem Zbigniewa Bońka na okładce. Straszliwie mnie to rozpaliło. Przeczytałem od deski do deski, a później kupowałem wszystko o mistrzostwach świata, co tylko było dostępne. Pamiętam takie małe broszurki o mundialu, które miały nakłady po jakieś 200/300 tysięcy, a i tak ich brakowało. Wtedy też zacząłem prowadzić zeszyty z wynikami, ciekawostkami itp. Ta pasja się pogłębiała z biegiem lat i zawsze myślałem, żeby w pewnym momencie przelać ją na papier. Zawsze brawowało czasu, ale w końcu ten moment musiał nadejść. Jakie było twoje pierwsze pierwsze, autorskie odkrycie? W Polsce nikt wcześniej nie zastanawiał się o co chodzi z wielkim pucharem z 1934 roku. Kiedy zobaczyłem zdjęcie z finału, zwróciłem uwagę, że włoscy piłkarze wznoszą wielki puchar i nie była to Złota Nike. Zacząłem się zastanawiać: o co tutaj chodzi? Co to za puchar? Nikt nigdy u nas o tym nie pisał, a przecież wertowałem wszystkie książki, jakie tylko powstały. Mało tego, miałem też spory zbiór publikacji zagranicznych. Okazało się, że był to Coppa del Duce, czyli ogromy puchar ufundowany przez Benito Mussoliniego. Był sześć razy większy niż puchar od FIFA, przedstawiał figury piłkarzy z faszystowskimi symbolami.No dobrze, ale jak do tego doszedłeś? To były lata dziewięćdziesiąte. Zacząłem studiować różnego rodzaju literaturę, odwiedzałem biblioteki i docierałem do archiwalnych gazet. Było to bardzo trudne. Zobaczyłem, że Coppa del Duce dostawali sportowcy w innych dyscyplinach, m.in w kolarstwie, które w latach trzydziestych było najbardziej popularne. I odkryłem, że faktycznie Mussolini ufundował puchar nie tylko dla zwycięzców, ale także za drugie i trzecie miejsce. Włosi kompletnie zmarginalizowali Złotą Nike. I tak po nitce do kłębka okazało się, co potwierdziłem w kilku źródłach, że FIFA nie była organizatorem turnieju w 1934 roku, tylko faszystowski reżim. Nawet szef federacji Jules Rimet przyznał, że nie czuł się najważniejszą postacią organizującą ten mundial. Włosi decydowali m.in. o tym, kto im sędziuje i to jedna z tajemnic ich sukcesu. Był to wielki propagandowy wymiar tego zwycięstwa. To odkrycie było dla mnie takim impulsem, kiedy pomyślałem, że jeszcze wielu rzeczy o mundialach nie wiemy. Książka, którą napisałem, w dużej mierze jest odpowiedzią na pytania, które sam sobie zadawałem. Co się robi z takim znaleziskiem w latach dziewięćdziesiątych? Dziś się wrzuca na Facebooka, a wówczas? No właśnie nic z tym nie zrobiłem. Poszło do szuflady i dopiero w 2013 roku, rok przed mistrzostwami w Brazylii stwierdziłem, że będę dzielił się wiedzą. Założyłem na Facebooku profil „Historia mundiali”. I jednym z pierwszych postów był ten o Coppa del Duce. Aczkolwiek pierwszym była pocztówka z 1930 roku, która też przez wiele lat była zagadką. Pocztówkę widziałem kiedyś w jednym z antykwariatów w Londynie. Policzyłem flagi i jest na niej 14, a jak wiadomo w pierwszych mistrzostwach świata wystartowało 13 drużyn. Zacząłem analizować. Była flaga Serbii, a nie Jugosławii, ale de facto była to reprezentacja stworzona z serbskich zawodników. Natomiast na samym dole, w lewym rogu była flaga Bułgarii. I to już była zagadka. Były różne przypuszczenia, zaczęli do mnie pisać rozmaici ludzie w prywatnych wiadomościach, także mieszkańcy Bułgarii! Nie mam pojęcia jak to się rozniosło… Badałem poszlaki, musiałem się wgłębić w historię meczów międzypaństwowych z 1930 roku. Okazało się, że Jugosławia grała z Bułgarią tuż przed podróżą do Urugwaju, ale to nie miało chyba znaczenia. Rozwiązanie paradoksalnie znalazłem w prasie francuskiej, gdzie na początku lipca 1930 roku ukazała się notka, bez podania źródło, że Bułgaria zgłosiła się do mistrzostw świata. Ta informacja musiała dotrzeć do Urugwaju przez depeszę telegraficzną. Prawdopodobnie grafik, który tworzył pocztówkę, na tym źródle się opierał i był przekonany, że Bułgaria dotrze. Oczywiście pojawiały się jakieś mity, że Bułgaria faktycznie planowała popłynąć do Urugwaju, a nawet, że już płynęła, tylko był straszny sztorm, burza z piorunami i musiała zawrócić. Prawda jest taka, że faktycznie początkowo wyrazili chęć uczestnictwa w imprezie, ale okazało się, że nie było ich na to stać. Urugwajczycy gwarantowali zwrot środków za podróż i diety dla zawodników, ale i tak trzeba było zainwestować dużo pieniędzy. Ktoś cię inspirował? Na pewno Andrzej Gowarzewski. Przed mundialem 1990 ukazała się jego Encyklopedia Mistrzostw Świata. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że przeczytałem setki książek z całego świata o tematyce piłkarskiej i ta Andrzeja Gowarzewskiego jest najlepsza. To jest przełomowa literatura w tematyce mistrzostw świata, mimo że ma trudną do przyswojenia formę. Zawiera biogramy wszystkich zawodników, składy, strzelców, dość lakoniczne opisy rozgrywek. Ale jest fascynująca. Gowarzewski był jednym z tych, który mnie rozpalił. Miałem okazję poznać Pana Andrzeja, wiele rzeczy mi wyjaśnił, z kilkoma rzeczami się nie zgadzałem. Natomiast jego książka jest swojego rodzaju biblią dla wszystkich osób interesujących się mundialami. Może encyklopedia Gowarzewskiego to Stary Testament, a „Historia Mundiali” Jarosza to Nowy Testament? Nie poczuwam się do tego, żeby na jakiejś płaszczyźnie konkurować z Gowarzewskim. Powiedzmy, że moja książka to wprawka do drugiego wydania, które się kiedyś ukaże…Wróćmy do mundiali. Na pierwszym, jak wspomniałeś, wystąpiło 13 drużyn, czyli wszystkie, które się zgłosiły. A dziś to mamy dwuletnie kwalifikacje i wielki turniej finałowy. No właśnie, zobaczmy jaką drogę przebył mundial. Zauważmy, że pierwsze igrzyska olimpijskie były w 1896 roku. Piłkarskie mistrzostwa świata zadebiutowały 34 lata później. Z taką stratą futbol startował do igrzysk, a w tej chwili, wydaje mi się, że to znacznie ważniejsza i lepiej oglądana impreza. Jeśli chodzi o mundiale przedwojenne i te zaraz po wojnie, gdzie nie było transmisji, faktycznie jest dużo do odkrycia. Ale chyba im dalej w las, tym mniej możliwości do wykazania się? Nie do końca. Tylko tu wchodzimy bardziej w kwestię organizacji mundiali, jak FIFA czerpała z tego zyski. Przełomem był rok 1982 i nie tylko dlatego, że powiększono liczbę uczestników z 16 do 24, że pojawiły się nowe kontynenty i były wspaniałe historie, jak np. Kamerun, który nie przegrał meczu, czy fakt, że Algieria pokonała Niemców. Podczas mistrzostw były tarcia między FIFA i hiszpańskimi organizatorami i po turnieju prezydent federacji Joao Havelange i jego prawa ręka Hermann Neuberger zdecydowali, że FIFA będzie sprawować pieczę nad wszystkimi aspektami organizacji. FIFA od tego momentu miała monopol, który z każdym kolejnym mundialem się powiększał. Na przykład w 1966 maskotką mistrzostw był lew „Willy” i angielski związek miał do niej prawa i czerpał z niej zyski. Od 1982 roku wszystko idzie na konto FIFA. I dotyczy to wszystkich działań marketingowych, a także praw telewizyjnych. Więc to był przełom, choć nie można zapomnieć o 1978 roku i umowie z Coca Colą. FIFA stała się imperium i osiągnęła stan, w którym jest zwolniona z płacenia podatków w kraju gospodarza. Ale czy to źle z perspektywy organizacji? Tu dochodzimy do pewnego rodzaju dualizmu, a nawet dylematu. Z jednej strony możemy narzekać, że FIFA zgarnia wszystko. Przecież duża część społeczności Brazylii protestowała w 2014 roku przeciw gigantycznym wydatkom na mundial. Mówiono, że kraj jest traktowany przez FIFA jak franczyzobiorca, a na mistrzostwach zarobi przede wszystkim FIFA. Z drugiej strony trzeba przyznać, że organizacja mistrzostw jest perfekcyjna. Cały świat to ogląda i dostaje produkt najwyższej jakości. Żadne sportowe zawody nie są tak ładnie opakowane. Oczywiście jest to maszynka do robienia pieniędzy, ale funkcjonuje perfekcyjnie. Więc z jednej stronie FIFA zabrała wszystko, ale dostarczyła wspaniałego widowiska. No dobrze, ale co można napisać o mistrzostwach świata z 2014 czy 2018 roku, czego już nie napisano? Podam wam przykład. Półfinał w Brazylii i porażka gospodarzy 1:7 z Niemcami. Jedna z gazet dała na okładce zdjęcie z przegranego ostatniego meczu z Urugwajem w 1950 roku, który podpisali „Bohaterowie”. Nagle się okazało, że ta wielka porażka na Maracanie to był wielki wyczyn po blamażu z Niemcami. I to są takie rzeczy, które w natłoku informacji gdzieś uciekają. Te współczesne mundiale mają bardzo duże konotacje z przeszłością, jest tło wydarzeń i wiele rzeczy, których nie dostrzegamy. Zauważcie kto jest na plakacie mistrzostw z 2018. Lew Jaszyn. Już pomijam fakt, że podbija piłkę, która jest kulą ziemską i można pomyśleć, że Rosja chce sobie całą Ziemię zagarnąć w te rękawice bramkarskie. To jest impreza, która ma bardzo dużo odniesień kulturowych, historycznych i w przeciwieństwie np. do Ligi Mistrzów czerpie z tej historii i jest w niej zanurzona.Mundial w Katarzy będzie ostatnim z 32 drużynami, póżniej zostanie powiększony do 48. Czy to ostatni romantyczny mundial, przynajmniej jeśli chodzi o format? W katarskim mundialu nie ma nic romantycznego! Zobaczcie w jakim trybie został zatwierdzony w 2010 roku. Przecież dostali organizację tego samego dnia co Rosja. W drugim tomie „Historii mundiali” wyliczam, kto był na meczu otwarcia mistrzostw w Rosji. A był to zjazd całej rosyjskiej strefy wpływów! W sumie ponad 30 osób z państw powiązanych jakimś sojuszem z Rosją. Już tamten mundial był skażony politycznie. Nawet pomijając to, co dzieje się teraz na Ukrainie, przypomnijcie sobie 2014 rok. Zaatakowano Krym, jak jeszcze dobrze nie wystygł ogień olimpijski z Soczi. Ogólnie są setki dowodów na to, że oba te turnieje zostały kupione. Zresztą Sepp Blatter był przeciwny mundialowi w Katarze i głośno o tym mówił. Optował za USA, bo to miała być dla niego polisa ubezpieczeniowa. Zauważcie, że to śledztwo Amerykanów „zmiotło go z planszy”. Blatter twierdzi, że gdyby USA, a nie Katar, były gospodarzem mistrzostw, nigdy nie byłoby śledztwa. Być może nawet do dzisiaj byłby szefem FIFA…To jaki będzie ten turniej w Katarze? Zobaczymy. Na pewno będzie najpilniej obserwowanym mundialem w historii. Te wszystkie problemy z kibicami, z robotnikami, LGBT powodują, że świat zachodni będzie się temu przyglądał. Same mecze jakoś się wybronią, ale jaka będzie atmosfera? Jeśli dojdzie na przykład do aresztowań kibiców czy jakichś protestów, może być nieciekawie. Ale podobne obawy były przed igrzyskami w Pekinie czy mistrzostwami w Rosji. A jakoś ta strona sportowa zawsze się wybroniła. Jestem przekonany, że mecze będą przygotowane perfekcyjnie, o czym już rozmawialiśmy.Wróćmy do formatu rozgrywek. Jak widzisz system z 48 drużynami? Praktycznie 1/4 członków FIFA będzie grała w turnieju finałowym. Będą trzyzespołowe grupy i tak naprawdę nie będzie szans na żadną grupę śmierci. Praktycznie w każdym turnieju jakiś faworyt odpada we wczesnej fazie, a tu to ryzyko będzie znikome. Poza tym będą trzy mecze w grupie, więc jeden zespół będzie miał zawsze więcej odpoczynku. Mam wrażenie, że ten system będzie mało atrakcyjny dla widzów, ale tak samo mówiono przy powiększeniu mistrzostw do 24, a później do 32 drużyn. FIFA natomiast argumentuje to tak, ze powiększenie o 16 krajów spowoduje jeszcze większe zainteresowanie turniejem. Federacja liczy też, że w końcu zagrają kraje ludne. Chiny już zagrały na mundialu w 2002 roku, ale to było raz. Natomiast chcą to powtórzyć i oczywiście zorganizować mistrzostwa. Wielkim niezagospodarowanym polem są też Indie, gdzie futbol staje się coraz bardziej popularny. Ogólnie cała Azja: Indonezja, Filipiny. Tam FIFA ma biznes do zrobienia. To jaki format jest najlepszy? Wydaje się, że ten z 32 drużynami. Bo jak było 16 drużyn, trudno było się dostać, natomiast 24 powodowało komplikacje z drabinką. W 1982 była druga faza grupowa, a cztery lata później zrobiono 1/8 finału, ale wychodziły też drużyny z trzecich miejsc, więc do końca nie było wiadomo, kto z kim zagra. 32 zespoły to chyba najbardziej optymalny i najprostszy system. Doskonale pamiętamy 2014 rok, jak przed mundialem marzył ci się finał Ghana – USA. Cały czas chciałbyś, żeby ktoś nowy został mistrzem świata? Nie kompromitujcie mnie! (śmiech) Ta Ghana to było wspomnienie z 2010 roku. Pamiętacie ten ćwierćfinał z Urugwajem. Suarez zatrzymuje piłkę ręką, dostaje czerwoną kartkę. Asamoah Gyan podchodzi do karnego i nie trafia. Później jest pierwszy w serii jedenastek i nie ma problemu z pokonaniem bramkarza, choć ostatecznie Afrykańczycy przegrywają. Jeszcze ten Suarez szalejący w tunelu. No takie historie tylko na mistrzostwach świata! Gdyby to była Liga Mistrzów, to po miesiącu nikt by tego nie pamiętał. No może kibice danej drużyny. A jeśli chodzi o te moje marzenie, to chyba za bardzo uwierzyliśmy w futbol. A to przecież taka prosta gra. Te zapowiedzi Amerykanów, którzy mówili, że w 2010 będą mistrzami świata. Założyli sobie, tak jak w siatkówce, że zostaną mistrzami olimpijskimi. I zostali. A w piłce nożnej to już nie jest takie proste! Dlatego tylko osiem krajów cieszyło się z mistrzostwa świata. Trzy z Ameryki Południowej – Urugwaj, Argentyna i Brazylia – i pięć z Europy. Nie na darmo TOP 5 lig na Starym Kontynencie to Anglia, Hiszpania, Włochy, Francja i Niemcy. A jaki finał marzy ci się teraz? Argentyna – Portugalia. I jest on całkowicie możliwy. Ostatnie starcie Messiego z Ronaldo. Dla obu to piąty mundial, a Portugalczyk może być pierwszym, który strzeli gola na pięciu mistrzostwach świata. Jak spisze się Polska? Jak mieliśmy wielkiego piłkarza, to odnosiliśmy sukces. Więc kiedy ma to się stać jak nie teraz, kiedy mamy Lewandowskiego? Z drugiej strony były drużyny z wielkimi piłkarzami, które nic nie osiągały, jak choćby Portugalia w latach 2010-18. Ale to ostatni moment, póki mamy „Lewego” w formie…