
Dwa są kraje na wschodniej flance NATO, mogące pretendować do roli lidera całego regionu: Polska i Rumunia. Dotychczas widzieliśmy zgodną współpracę, ale wybuch wojny Rosji z Ukrainą sprawił, że to Warszawa stała się numerem 1. Bukareszt wydaje się mieć z tym problem – czego chyba nie chcą zauważyć nasi decydenci, a co skwapliwie wykorzystują Niemcy i Francja.
Władze państwowych spółek transportu rzecznego Ukrainy, Rumunii i Mołdawii podpisały w poniedziałek umowę dotyczącą usprawnienia przesyłu towarów...
zobacz więcej
Do niedawna nie było wątpliwości, że pierwsze skrzypce w Inicjatywie Trójmorza gra Polska. Nie wszystkim to się podoba, i w naszym regionie, i przede wszystkim poza nim. Tym bardziej należy poważnie potraktować to, co się wydarzyło w drugiej połowie czerwca w Kijowie i w Rydze.
W dniach 20-21 czerwca w stolicy Łotwy odbył się kolejny szczyt Inicjatywy Trójmorza. Jak zwykle trzeba było też podjąć decyzję, gdzie odbędzie się kolejny. Dotychczas podobnego spotkania jeszcze nie organizowało pięć krajów członkowskich: Czechy, Słowacja, Węgry, Austria i Litwa. Czechy mają w przyszłym roku wybory prezydenckie i nie wiadomo, kto będzie gospodarzem na Hradczanach – więc nie ubiegały się o szczyt. Słowacja jest w trakcie przewodzenia Grupie Wyszehradzkiej, Węgry są izolowane z powodu prorosyjskiej polityki, zaś Austria jest członkiem inicjatywy bardziej „na papierze” niż realnie. Naturalnym kandydatem wydawała się więc Litwa, zwłaszcza w świetle jej aktywnej polityki wobec wojny na Ukrainie czy zagrożeń chińskich. No i jest jednym z najbliższych sojuszników Polski.
Litwini byli gotowi przyjąć rolę gospodarza, jednak część innych uczestników była przeciw organizacji szczytu dwa razy z rzędu w krajach bałtyckich. W tej sytuacji Wilno uznało, że nie będzie ubiegać się o organizację po tym, jak szczyt odbył się w stolicy sąsiedniej Łotwy. Mimo wszystko więc Litwa miała szansę, a tym bardziej powinno na tym zależeć Polsce. Jednak wtedy do gry wkroczyła Rumunia. Decyzja o powierzeniu temu krajowi organizacji kolejnego spotkania prezydentów w 2023 roku była dla części obserwatorów zaskoczeniem. Bukareszt gościł już przywódców regionu w 2018 roku, a w ostatnim czasie trudno dostrzec jakąś bardzo aktywną jego politykę – szczególnie jeśli chodzi o wojnę na Ukrainie.
Ponawiamy nasze poparcie dla suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy; nie uznajemy i nigdy nie uznamy rosyjskich prób zaanektowania...
zobacz więcej
Mimo to prezydent Klaus Iohannis, deklarując chęć organizacji szczytu, podkreślał, że Bukareszt przejmuje „prezydencję w Inicjatywie Trójmorza”. To wyraźna deklaracja chęci odgrywania aktywnej roli w tym formacie do czasu zorganizowania spotkania, mimo że formuła prezydencji nie jest oficjalnie zapisana w żadnym z dotychczasowych dokumentów Inicjatywy. Taka aktywność może wskazywać, że Rumuni chcą przejąć dotychczasową rolę Chorwacji - współlidera (wraz z Polską) Inicjatywy Trójmorza. Ale w przeciwieństwie do Zagrzebia, nie będą się chciały zadowolić rolą słabszego partnera Polski. Ambicje Rumunii nie powinny dziwić. To drugi największy, obok Polski, kraj regionu, z dużymi ambicjami w tej części Europy i ambicjami bycia głównym partnerem tzw. starego Zachodu w obszarze Międzymorza.
Sprawne przechwycenie roli organizatora kolejnego szczytu Inicjatywy Trójmorza w 2023 roku wzmacnia pozycję Rumunii w Europie Środkowej i Wschodniej. Czy jest to korzystne dla Polski? Nie można zapominać, że Bukareszt nie odgrywa tak ważnej roli we wsparciu dla Ukrainy ze strony Zachodu, z Anglosasami na czele, jak Polska. Z różnych względów to Warszawa okazuje się dziś cenniejszym sojusznikiem dla USA niż Rumunia – a przecież od lat oba te kraje porównywano i przedstawiano jako dwa filary obecności amerykańskiej na wschodniej flance NATO.
Czy należy więc obawiać się, że czująca się niedowartościowaną Rumunia poszuka kluczowych sojuszników tam, gdzie Polska może widzieć tylko nieprzychylnych partnerów w ramach NATO i UE? Kluczowe dla odpowiedzi na to pytanie może być to, co wydarzyło się w czerwcu. Uczestnicząc w wizycie przywódców Niemiec, Francji i Włoch w Kijowie, Iohannis jednoznacznie wpisał się w postawę podporządkowania swoich interesów kluczowym stolicom zachodniej Europy. Liderzy Polski pojechali do stolicy Ukrainy kilka miesięcy wcześniej, w towarzystwie paru innych partnerów z regionu. Ale nie Rumunii. Obecność Iohannisa w towarzystwie Draghiego, Macrona i Scholza mogła zostać odebrana jako poparcie dla ich polityki w związku z konfliktem na Ukrainie.
Prezydent Rumunii Klaus Iohannis poparł we wtorek unijne aspiracje Ukrainy, a rumuński parlament opowiedział się za przyjęciem kandydatury Ukrainy...
zobacz więcej
Iohannis nie chciał być może znaleźć się w cieniu polskiego partnera. Wybrał kraje, które akurat jeśli chodzi o pomoc dla Rosji, w pierwszej linii się nie znajdują. Choć nawet rumuńskie media wytykały prezydentowi, że robi w Kijowa za kwiatek do kożucha, to nie przeszkodziło mu to deklarować, że reprezentuje tam Europę Środkową. Choć nikt takiego upoważnienia mu nie dawał. A już szczególnie Polska, niewątpliwie główny sojusznik Ukrainy w regionie w trakcie tej wojny.
Jeśli chodzi o stanowisko wobec wojny na wschodzie, to – jak słusznie zauważył Przemysław Żurawski vel Grajewski w tekście opublikowanym na stronie TVP Info, „Rumunia schowała się, a akcje na kierunku ukraińskim ograniczała dotąd zasadniczo do działań humanitarnych, choć wysłała Ukrainie także nieco amunicji i sprzętu wojskowego. (…) Rumunia w zakresie wojskowego wsparcia dla Kijowa, nie jest jednak w tej samej grupie co Polska, państwa bałtyckie, skandynawskie, Słowacja i Czechy”.
Samozwańcza „prezydencja” rumuńska przed szczytem w Bukareszcie służyć zapewne będzie m.in. wzmocnieniu zabiegów o nadanie Niemcom statusu pełnego członkostwa w projekcie (obecnie są „partnerem strategicznym” na równi z USA i Komisją Europejską). To jest największe zagrożenie związane z próbami zyskania dominującej pozycji z Trójmorzu Rumunów. Nie jest przypadkiem, że prezydent Iohannis jest etnicznym Niemcem (z Siedmiogrodu) i lepiej mówi po niemiecku niż po rumuńsku. Nie jest przypadkiem, że właśnie w Bukareszcie na szczycie Inicjatywy Trójmorza w 2018 w roli obserwatora po raz pierwszy udział wzięły Niemcy.
Rumuński okręt Marynarki Wojennej uderzył w minę na Morzu Czarnym. Incydent nastąpił podczas próby rozbrojenia ładunku wybuchowego. Mimo eksplozji...
zobacz więcej
To nie pierwszy przypadek, gdy Berlin kusi Rumunię pozycją najważniejszego partnera „starego Zachodu” w naszej części Europy. W 2006 roku Polska zawetowała mandat Komisji Europejskiej do negocjowania nowego porozumienia o partnerstwie i współpracy UE-Rosja po tym, jak Rosja nałożyła wcześniej embargo na import produktów rolnych z Polski. Bardzo nie spodobało się to Brukseli i przede wszystkim Berlinowi. A właśnie Niemcy w pierwszej połowie 2007 objęły prezydencję unijną. Wymyślono więc inicjatywę Synergii Czarnomorskiej – forum współpracy UE z Mołdawią, Ukrainą, Rosją, Armenią, Azerbejdżanem, Gruzją i Turcją. Z ramienia Unii forum tym miały zarządzać Rumunia, Bułgaria i Grecja, ale z dominującą rolą Bukaresztu.
Bukareszt tę konkurencję przegrywa. Oczywiście Amerykanie mówią o Rumunii w kontekście eksportu ukraińskiego zboża, ale nie ma co ukrywać, że to Polska zdecydowanie stała się regionalnym partnerem USA w pomaganiu Ukrainie i generalnie, w walce z Rosją. Pytanie, czy rywalizując wciąż o pozycję najważniejszego partnera „starego Zachodu” w tej części Europy, Bukareszt nie będzie po prostu szukał innego sojusznika? Nie USA, ale Niemiec i Francji. Wszak Iohannis sam jest siedmiogrodzkim Niemcem, zaś z Francją Rumunię wiążą historyczne i kulturowe więzi – nie należy tego ignorować. Dlatego być może Iohannis zgodził się na mało chwalebną dla niego podróż do Kijowa. Pamiętając o tym, że Polska i Rumunia w wielu kwestiach są naturalnymi partnerami i sojusznikami, nie powinniśmy dać się Bukaresztowi wyprzedzić w wyścigu do trwałej pozycji lidera wschodniej flanki NATO i tej części UE. A przede wszystkim pozwolić Niemcom wprowadzać podziałów w naszym regionie. Co również zrozumieć powinny władze Rumunii.