
Unijne przepisy dotyczące łańcuchów dostaw to jeszcze pieśń przyszłości, jednak już trwają prace nad projektem. Chodzi o zobowiązanie firm do kontroli przestrzegania praw człowieka w wykorzystywanych przez nich globalnych łańcuchach dostaw. Organizacje pozarządowe alermują jednak, że rząd w Berlinie próbuje... osłabić nowe regulacje.
Chiński rząd represjonuje mniejszość ujgurską na zachodzie kraju. Do obozów internowania mogło trafić nawet 1,8 miliona Ujgurów. Firma Volkswagen...
zobacz więcej
Jak opisuje Deutsche Welle, dzięki projektowanej ustawie europejskie firmy będą musiały bliżej przyjrzeć się warunkom, w jakich wytwarzane są ich produkty na całym świecie. Przynajmniej w teorii.
Sprawą zajmuje się m.in. Rene Repasi, nowy europoseł z ramienia Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (otrzymał mandat w lutym tego roku). Już na początku pracy w PE czekało go jednak zaskoczenie. Z dokumentów, do których uzyskał dostęp, wynika, że strona niemiecka stara się osłabić unijny projekt ustawy o łańcuchach dostaw w „trzech zasadniczych punktach”.
„Po pierwsze firmy powinny odpowiadać tylko za ryzyka, na które mają »wpływ«. Po drugie odpowiedzialność powinna zostać całkowicie zdjęta z inwestorów instytucjonalnych, takich jak banki czy firmy ubezpieczeniowe. Po trzecie firmy będą mogły uzyskać certyfikat potwierdzający, że ich procesy produkcyjne są prawidłowe. Po jego otrzymaniu będą ponosić odpowiedzialność tylko w przypadku rażącego zaniedbania lub działania umyślnego. Mechanizm ten został nazwany »regułą bezpiecznej przystani«” – czytamy.
Zdaniem Repasiego wspomniany mechanizm sprawi, że zasady odpowiedzialności... tracą swoje znaczenie. Jak zabezpieczyć się bowiem przed wadliwymi certyfikatami? Tego Berlin nie wyjaśnia.
Europoseł martwi się tym nie bez powodów. Przed uzyskaniem mandatu w PE był dyrektorem Erasmus Centre for Economic and Financial Governance na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie i specjalizował się w regulacji rynków finansowych. „Repasi wbijał studentom do głów, że kryzys na rynku finansowym w 2009 r. wybuchł właśnie dlatego, że wszyscy ślepo polegali na agencjach ratingowych: firmach opłacanych przez branże do wystawiania certyfikatów” – konstatuje DW.
A problem jest obszerny i nie koncentruje się jedynie na państwach „trzeciego świata”: od uchybień bezpieczeństwa w zakładach pracy, przez wykorzystywanie do pracy dzieci i robotników przymusowych.
Zobacz także: Obozy koncentracyjne, a obok niemiecka fabryka. KE „zaniepokojona”