Kompradorskie elity zawsze liczą na to, że ktoś je poklepie po ramieniu. „Chcemy dialogu z Rosją, taką, jaką ona jest” - mówił przed laty Donald Tusk. Nie bardzo wiadomo, jaki ghostwriter, kiedy i gdzie, napisał mu to „mądre” zdanie, które wygłosił z sejmowej mównicy. Wbrew pozorom jest to ta sama szkoła, co niedawne, głośne „ćwierknięcie” Radka Sikorskiego w sprawie Nord Stream 2. Strategia podlizywania się tym, którym w danym momencie historycznym podlizywać się trzeba, to nic nadzwyczajnego w przypadku kompradorskich elit. Światowa afera wokół tweeta Radosława Sikorskiego tłumaczona jest na najróżniejsze sposoby. W kuluarach koledzy partyjni byłego szefa MSZ w rządzie Platformy Obywatelskiej tłumaczą frajerom, że „Radka gubi publicystyczny nerw, pogoń za zasięgami”. I trzeba przyznać, że gdyby tę samą myśl („thank you, USA” jako komentarz do wycieku z Nord Stream 1 i 2) zapisał jakiś „noname”, czyli osoba zupełnie prywatna, to nie byłoby o co języka strzępić. Byłby to być może nawet całkiem niezły dowcip, prowokacyjny, ale dowcip. Problem polega na tym, że Sikorski jest mocno rozpoznawalną postacią w Polsce, w USA i w Rosji. W Polsce i w Rosji przede wszystkim jako prominentny polityk obecnej opozycji, niegdyś minister w rządzie Donalda Tuska. W USA Sikorski znany jest najlepiej jako mąż swojej żony, Anne Applebaum, laureatki Pulitzera, wybitnej znawczyni historii i polityki Rosji. Mówiąc pół żartem, pół serio: ona pozostanie w USA znana jako autorka esejów i książek, on jako autor nieszczęsnego tweeta – feministki zapewne mają powody do radości. Mniej powodów do zadowolenia mają dziś politycy Platformy Obywatelskiej, którzy po raz kolejny udowodnili, że gdy tylko PiS zaczyna mieć problemy sondażowe, zrobią wszystko, żeby pomóc rządzącej partii z nich się wykaraskać. Na marginesie: liberalne media, politycy i wyborcy chętnie podkreślają od lat, że tylko oni mają w pełni profesjonalne kadry, merytoryczne w sprawach zagranicznych, gospodarczych, społecznych. To jeden z lepszych żartów III RP: w sprawach gospodarczych od lat stawiali na neoliberalny nurt ekonomii, który właściwie rozbrajał Polskę jako państwo. W sprawach energetycznych, w kwestii przemysłu nadwiślańscy liberałowie powtarzali wciąż te same slogany na temat wyprzedaży majątku narodowego i błogosławieństw bardzo taniej polskiej pracy. Bez sukcesów. Bez zdolności. Bez perspektyw.Między innymi dlatego, kierując się wciąż tą samą balcerowiczowską logiką, nie byli zdolni ani przeprowadzić dużych inwestycji, takich jak Baltic Pipe; ani nie byli w stanie poprawić losu mniej zamożnych Polaków i Polek. Uważali, że jak komuś przeszkadza dwucyfrowe bezrobocie i skarży się, że za mało zarabia, to nie ma prawa oczekiwać podwyżek: powinien wyjechać z Polski – albo na stałe, choćby na Wyspy Brytyjskie, albo „na szparagi” do Niemiec. Młodsi nie pamiętają, ale do 2015 był to medialno-polityczny dogmat wśród politycznych sił krążących wokół Platformy Obywatelskiej.Również w polityce zagranicznej liberałowie przedstawiali się jako jedyna merytoryczna siła. W praktyce sprowadzało się to do tego, że powtarzali kropka w kropkę niemal wszystko, co słyszeli od swoich mentorów i mentorek w Brukseli. Zbierali za to brawa od polskojęzycznych mediów, które również w znacznej mierze miały właścicieli na zachodzie – głównie w Niemczech. Zamknięty obieg sprawdzał się znakomicie. Gdy tylko ktoś wpadł na pomysł „polsko-rosyjskiego resetu”, gdy tylko Donald Tusk i Radosław Sikorski wybrali się do Moskwy, w liberalnych mediach z miejsca zaczęto bić brawo: „oto prawdziwi mężowie stanu, oto odpowiedzialna polityka zagraniczna, oto budowanie dobrosąsiedzkich relacji z krajami, które nie chcą przecież naszej krzywdy”. Dzisiaj część opinii publicznej jest zgorszona karczemnymi sporami między mediami publicznymi a liberalnymi środkami przekazu. W czasach rządów Donalda Tuska w mediach panowała ogólna nuda: w głównym nurcie wszyscy mówili niemal tym samym głosem. I dziwnym trafem mówili to samo: że Kaczyńscy to rusofobiczne oszołomy, że Radosław Sikorski to wybitny minister spraw zagranicznych, że Niemcy i Rosja to po prostu dobrzy partnerzy biznesowi, że Balcerowicz zawsze mają rację. „Starszy brat” dalej potrzebnyDziś wiele się zmieniło. Ale jedno pozostało takie samo: lewicowo-liberalni politycy wciąż potrzebują „starszego brata”. Rzecz jasna, podlizywanie się Berlinowi mocno się już nie opłaca. Co ma więc robić Radosław Sikorski, gdy chce się wykazać inicjatywą? Podlizuje się Amerykanom. Albo przynajmniej wydaje mu się, że ta sztuka mu się udaje. I puszcza oko: „Thank you, USA”. Były minister spraw zagranicznych Polski; człowiek, którego wypowiedziom przyglądają się najróżniejsze służby niekoniecznie przyjaznych nam państw najwyraźniej liczy na to, że na następnym przyjęciu w ambasadzie USA w Polsce ktoś go poklepie po ramieniu i rzuci w biegu: „Good joke, Radek, good joke, man!”. A że Rosjanie będą mogli jego tweeta wykorzystywać w najgorętszych momentach nadchodzącej zimy? „Who cares? - kogo to obchodzi”...Tak właśnie działają kompradorskie elity. Zawsze liczą na to, że ktoś je poklepie po ramieniu. A jaką cenę zapłaci za to Polska? Kogo to właściwie obchodzi.