
Rosja ogłosiła mobilizację. Szczegółów tak naprawdę nie znamy, ponieważ, jak to bywa z najciekawszymi dokumentami, poza ogłoszoną treścią istnieje również część niejawna dekretu. Nie wiemy więc, czy funkcjonująca w oficjalnym obiegu informacji liczba 300 tysięcy poborowych obejmuje całość, czy tylko część ambicji militarnych Federacji Rosyjskiej. Jednak nowa sytuacja wpływa nie tylko na sytuację napadającego i napadniętego państwa, lecz również na całą Europę. Ta, w swej naiwności nie zawsze potrafi dostrzec różnicę między ukraińskim uchodźcą i rosyjskim dezerterem. Chociaż my, wraz z kilkoma państwami leżącymi najbliżej Rosji, więc też znającymi ją najlepiej, nie popełniajmy jej błędów.
W ostatnich dniach opinię publiczną poruszyły dwie publikacje, dotyczące Rosji. Artykuł Dmitrija Miedwiediewa, opublikowany przez agencję RIA...
zobacz więcej
W wystąpieniu, poprzedzającym ogłoszenie mobilizacji, Putin mówił o jej skali i wymiarze, celach, wreszcie o szczegółowym zapotrzebowaniu na rożne grupy rekrutów. Jednak już sam dekret pokazał, że Kreml mijał się z prawda, a pewny swego świętego spokoju nie może być nikt. Strach zajrzał w oczy również zblazowanej, pewnej swej pozycji świętych krów białej, wielkomiejskiej Rosji. Do tej pory bowiem wielonarodowa Rosja swą wojnę prowadziła według bardzo rasistowskich schematów, na front wysyłając najchętniej młodych ludzi z odległych od stolicy, ubogich terenów dalekiej Azji. Z jednej strony najbardziej wściekłych i najbardziej chyba pełnych resentymentów wobec tych, którym udało się wyrwać z tej postsowieckiej beznadziei. Lecz przy tym też najsłabiej zorganizowanych, takich, o których nikt się nie upomni, a jeśli nawet – to i ten krzyk matek czy narzeczonych będzie tak odległy, że nie dotrze do pokojów telewizyjnych Moskwy czy Petersburga.
Wiele analiz, wcześniej poruszających kwestie nastrojów wśród „zwykłych Rosjan” wprost lub na około sygnalizowało często tą zależność: poparcie dla wojny jest faktycznie relatywnie duże, lecz zmienić się to może, gdy na własnej skórze, już nie tylko ekonomicznie, lecz i dosłownie, zaczną odczuwać to Rosjanie etniczni. Gdy jedni zaczną bać się o swoje życie, a inni – o swoje dzieci, chłopaków, mężów. Powszechna mobilizacja to pierwszy akord tego właśnie momentu. Co stało się w pierwszych godzinach tej nowej sytuacji? Wykupiono masowo bilety lotnicze, a auta uciekinierów zakorkowały przejścia graniczne we wszystkich możliwych kierunkach, z Mongolią włącznie. Uciekają i protestują głownie ci z wielkich miast, z pieniędzmi i w miarę sytym życiem do stracenia. Prowincja do punktów poboru stawia się dużo bardziej karnie. Jedni jeszcze we wszystko wierzą, inni już tylko nadrabiają miną.
Czytaj także: Między Poczdamem a Smoleńskiem. Rzecz o prorosyjskości
Rosyjska propaganda od kilku dni przygotowywała swych odbiorców na tę zmianę. Kontrofensywa Ukraińców, choć przedstawiana była jako efekt natarcia zagranicznych, w tym polskich najemników, to przebiła się jednak do świadomości społecznej. Eksperci i komentatorzy nagle zaczęli pytać, co się dzieje i czemu nie jest tak dobrze, jak miało być, pojawiły się, oczywiście w kontrolowanej dawce wątpliwości. Wraz z nimi jednak, poza jednostkowymi przypadkami, nie poszły wezwania do zatrzymania wojennego szaleństwa, a wręcz przeciwnie, do jego intensyfikacji. Z opcją atomowa włącznie. Dzięki kanałowi Ośrodka Studiów Wschodnich na Youtube możemy zobaczyć scenki z rosyjskiej telewizji. Prowadzący mówi z uśmiechem, że NATO i Europa szykują się na długą wojnę z Rosją, lecz wojna z Rosją nie może być długa. Pstryk i po wszystkim. Inna, obecna w studiu komentatorka bawi się równie dobrze, przypominając piosenkę, śpiewaną przez radzieckie dzieci – „Może niechcący kogoś uraziliśmy, zrzuciliśmy 15 megaton. Jak pięknym płomieniem płonie ziemia tam, gdzie był kiedyś Waszyngton”.
Każde głosowanie, gdy w tle jest Rosja, przynosi ciekawe wnioski i niepokojące obserwacje. Czasem też – ciekawe obserwacje i niepokojące wnioski....
zobacz więcej
Z tej zabawy jedno wynika jasno – dopóki była szansa na szybką wygraną, ba!, na jakąkolwiek wygraną, mieliśmy do czynienia z „operacją specjalną”. Gdy trzeba jakoś uzasadnić fakt, że niezwyciężona armia jednak dostaje tęgiego łupnia, ta sama operacja nagle staje się wojną światową. Już nie w wystąpieniu Andrzeja Dudy , który w ONZ wykazuje państwom spoza Europy, że coś, co często traktują jako nie dotyczący ich, odległy konflikt na peryferiach Europy, jest dla nich samych wielkim zagrożeniem, a w rosyjskiej propagandzie. Obok wymiaru globalnego konfliktu, w propagandzie obecny jest również fałszywy wymiar obronny. Rosja dotąd – w swej doktrynie i oficjalnej narracji - broniła swoich przyjaciół, ludzi rosyjskiej kultury, prześladowanych przez „nazistowską” Ukrainę. Już za chwilę, po sfałszowanych referendach, Rosjanie ogłoszą, że bronią własnych ziem – przed Ukrainą, NATO, całym zachodnim światem.
Wróćmy jednak do mobilizacji. Jak już wspomniałem, tłumy dezerterów szturmują granice. Wielu z nich chce dostać się do Europy, a ta sama nie wie, czy czekać na nich z zamkniętymi granicami, czy otwartymi ramionami. Powiela się tu właściwie schemat z niedawnej i wciąż nieskończonej dyskusji o wizach dla mieszkańców Rosji. Ci, którzy nie chcieli robić im trudności z podróżowaniem po Europie, dziś wpuszczać chcą do niej dezerterów, przedstawiając ich jako ofiary Putina. Jednak ewentualna masowość tego otwarcia na nową, tym razem męską falę imigracji ze wschodu niesie za sobą potężne zagrożenie. Oczywiście, wśród uciekających przed putinowską branką są zapewne faktyczni dysydenci, jednak ich odsiać można w procedurach humanitarnych, już tworzonych przy okazji kwestii wiz, mających pomóc ofiarom prześladowań politycznych. Jak jednak widać, jak w przypadku każdej fali imigrantów niektórym marzy się przyjmowanie wszystkich, bo przecież sprawdzić, z kim mamy do czynienia, zawsze się zdąży.
Załóżmy na użytek tego tekstu, że ten entuzjazm bierze się tylko z naiwności. Czemu takie podejście jest szkodliwe? Spójrzmy na rosyjską społeczność w Niemczech, która, choć nie chciała zostać w dawnym ZSRR, dziś urządza przemarsze i kawalkady na cześć Putina, dumnie obnosząc się z literą „Z”. Doświadczenie uczy, że bardzo wielu z dzisiejszych dezerterów, za chwilę, nie bojąc się już przymusowego wcielenia do armii imperium, zasili ją dobrowolnie, już w roli agentów wpływu czy proputinowskich manifestantów. Ten patriotyzm bez obawy zapłacenia za niego krwią będzie przecież dużo prostszy. Zastanówmy się też, jak dobra to okazja, by podesłać Zachodowi nowych „śpiochów” czy szemranych aktywistów, którzy tak upominać się będą o prawa człowieka, że zawsze na koniec przysłuży się to najbardziej łamiącej je masowo Rosji. Przecież i u nas, w Polsce, znamy wiele przypadków brawurowych aktywistów, za których plecami niespodziewanie odkrywamy finansowe i osobiste powiązania z Moskwą. Ilu więc imigrantów w nowym kraju pozostanie na służbie?