Niemcy stosują coraz bardziej absurdalne argumenty, byleby nie wysyłać broni Ukrainie. Cały świat z zapartym tchem przygląda się sukcesom ukraińskiej kontrofensywy. Coś, co jeszcze niedawno wydawało się jedynie myśleniem życzeniowym, teraz staje się rzeczywistością. Padają też coraz liczniejsze głosy, że należy jeszcze szybciej i intensywniej wspierać militarnie władze w Kijowie, i zacieśniać sankcje, gdyż widać, że połączenie tych dwóch czynników przynosi efekty. Berlin tymczasem, pomimo wytartych deklaracji, które i tak do tej pory nie były w większości spełniane, nie ma walecznym Ukraińcom nic do zaoferowania. Ponad 200 dni heroicznej obrony Ukrainy przed rosyjską agresją nie wystarcza, by niemiecki rząd przyznał się, że popełnił błąd – stojąc na stanowisku, że Kijów nie ma siły, by obronić się przed Moskwą i że powinien jak najszybciej podjąć negocjacje. Berlin domagał się tego wiedząc, że Rosja podyktowałaby w takiej sytuacji Ukrainie upokarzające warunki, co w efekcie uzależniłoby ten kraj od decyzji zapadających na Kremlu. Okazuje się jednak, że większość europejskich państw i przede wszystkim USA ma co do tego inne zdanie i zdecydowało się na wspieranie Ukrainy. Warto podkreślić, że przykład Polski – w tym kontekście – wielokrotnie przywoływały też niemieckie media, chcąc zawstydzić gabinet Olafa Scholza. Zwycięska kontrofensywa O tym zaś, że nowoczesna broń robi różnicę, świadczą sukcesy ukraińskie kontrofensywy. Kontrofensywy, która, jak przekonuje prezydent Wołodymyr Zełenski, będzie kontynuowana do czasu wyzwolenia spod władzy okupanta wszystkich ukraińskich terenów. Biorąc pod uwagę fakt, że Niemcy najbardziej rozczarowały Ukrainę i jeszcze przed inwazją były wielokrotnie krytykowane za swoją fałszywą postawę wobec Kijowa – ciężko ekscytować się informacjami o tym, że kraj ten wyśle jakąś partię broni. Tym bardziej, że w przeszłości, gdy się na to decydował, praktycznie za każdym razem coś było z nią nie tak. A to brakowało do niej amunicji, a to się psuła, a to odkrywano „nagle”, że jakaś jej partia w ogóle nie działa. Tym bardziej, że w przeszłości, gdy się na to decydował, praktycznie za każdym razem coś było z nią nie tak. A to brakowało do niej amunicji, a to się psuła, a to odkrywano „nagle”, że jakaś jej partia w ogóle nie działa. Prześlą, ale nie to, co trzeba Przed kilkoma dniami minister obrony Christine Lambrecht (SPD) poinformowała, że Niemcy dostarczą Ukrainie kolejne dwie wyrzutnie rakietowe Mars, 50 pojazdów opancerzonych Dingo i 200 pocisków do wyrzutni rakietowych. I niby należałoby to potraktować jako pozytywną informację, tyle że nie powiedziała nic o czołgach. Czołgach, na które Ukraińcy czekają od dawna i które znajdują się na szczycie listy ich potrzeb. Szef tamtejszej dyplomacji Dmytro Kuleba skrytykował rząd Niemiec, że nie dostarcza czołgów Leopard ani bojowych wozów piechoty Marder, a zamiast nich przesyła wozy opancerzone typu Dingo. Dodał przy tym, że, oczywiście, Kijów jest wdzięczny również za nie – tak jak i zapewne przydało się te 5 tys. hełmów, z których tak dumni byli na początku inwazji Niemcy – ale w końcu nie o to chodzi, by wysyłać cokolwiek. Chodzi o konkrety, ale, niestety, Berlin wydaje się wciąż tego nie rozumie. Albo nie chce zrozumieć i po prostu – dla celów propagandowych – informuje o wsparciu, a szczegóły chciałby zepchnąć na margines. Kolejnym problemem jest też, że bardzo często sprzęt ten pozostawia wiele do życzenia. Gdzie jest problem? Dlatego Kuleba pytał - w rozmowie z niemieckim „FAZ” – wprost o to, „gdzie jest problem”, „dlaczego nie możemy uzyskać tego, czego potrzebujemy i czym dysponują Niemcy? Sam przy tym podkreśla, że w kwestii dostaw broni natrafia się w Berlinie na mur. Stąd też i jego apel do kanclerza Olafa Scholza, by go zburzyć. Rząd pod falą krytyki Sprawa czołgów powoduje spory też w samych Niemczech. Opozycyjna chadecja krytykuje rząd i zapowiada złożenie w parlamencie wniosku o rozszerzenie wsparcia militarnego dla Kijowa. I chodzi tu konkretnie o wysłanie czołgów, bojowych wozów piechoty i transporterów opancerzonych z zapasów Bundeswehry. O wysłanie ich natychmiast. Natychmiast mają też zostać przeszkoleni ukraińscy żołnierze na ciężkim sprzęcie niemieckiej armii. Chadecy nie są w tych postulacie odosobnieni, gdyż również szefowa niemieckiej dyplomacji i liderka Zielonych Annalena Baerbock również się za tym opowiada. Jej stanowisko jednak nie znaczy w tej kwestii zbyt wiele. Decyzję podejmuje kanclerz, a ten jest na „nie”. I w sumie – w ostatnich dniach chyba je zmieniła – gdyż zaczęła stosować sposób tłumaczenia się z decyzji o odmowie wysyłania broni stosując retorykę bliską właśnie Scholzowi. - Jesteśmy na wojnie. Nawet jeśli serce krwawi, trzeba zachować zimną krew – przekonuje Baerbock, a później okrężnie tłumaczy, że Niemcy nie mogą w kwestii wysyłania czołgów samodzielne decyzje. Scholz jak na razie nie ma zamiaru zmienić zdania. Pomimo tego, że z apelem do niego w tej sprawie zwróciła się niedawnym wywiadzie w „Bildzie” także przewodnicząca KE Ursula von der Leyen. - Jeśli Ukraińcy mówią, że potrzebują czołgów bojowych, to musimy potraktować to poważnie i im je dać – podkreśla szefowa KE i dodaje, że „Ukraińcy udowadniają, że potrafią się bronić, jeśli mają odpowiednie środki wojskowe”. Znamienne są również jej kolejne słowa, mianowicie że jest „głęboko przekonana, że Ukraina wygra, a Putin przegra”. Tego Scholz nigdy nie powiedział, chociaż, oczywiście, mówił o potrzebie wsparcia Kijowa, ale zawsze bardziej akcentował potrzebę pokojowego rozwiązania „konfliktu”. Pokój. Ale z kim? Jasne. Brzmi to pięknie. Tyle, że Putin wcale nie chce żadnego „rozwiązania konfliktu”, „pokoju” itd. on chce zniszczyć Ukrainę – gdyż, według jego urojeń, jest ona anty-Rosją i jako taka musi zostać „zdenazyfikowana”. A to, jak rozumieją „denazyfikację” Rosjanie, doskonale wiemy z relacji o masowych zbrodniach popełnianych przez okupantów na ukraińskich cywilach. Scholz jednak wie lepiej. Nie jest w tym odosobniony. Popiera go w tej kwestii ogromna część SPD, a współprzewodniczący tej partii powiedział niedawno, że koalicja rządząca podjęła jednogłośną decyzję o niedostarczaniu czołgów bojowych na Ukrainę, gdyż przygotowanie ukraińskiego wojska do ich użycia zajmie dużo czasu. Pożałowania godna argumentacja Na początku inwazji Berlin stosował ten sam argument. A w międzyczasie Ukraińcy nauczyli się korzystać z zachodniego sprzętu na tyle dobrze, że nie tylko odparli Rosjan, ale przeprowadzają udaną kontrofensywę. Przeciwnicy uzbrajania Kijowa przekonywali też, że dostarczanie broni nie ma sensu, gdyż nie wpłynie ona na przebieg walk, bo i tak nie ma on szans w starciu z Moskwą. Stali również na stanowisku, że dostarczanie broni grozi jedynie rozszerzeniem konfliktu, a także wybuchem wojny nuklearnej. Puste półki Bundeswehry Teraz zaś coraz częściej podnoszony jest argument, że nie można wysyłać broni, gdyż Bundeswehra zostanie… bezbronna. Przypomnijmy, dzieje się to wszystko w najbogatszym kraju Europy, czwartym na świecie eksporterze broni, kraju, którego przedstawiciele śmiali się z amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który upominał ich w sprawie nierespektowania przez nich zobowiązania wobec NATO dotyczące przeznaczania 2 proc. PKB na armię. Teraz Niemcom nie jest do śmiechu. Teraz przewodniczący Związku Żołnierzy Niemieckich (Bundeswehrverband) Andre Wuestner przekonuje, że nie można osłabiać armii przekazując broń Ukrainie. Podkreśla przy tym, że chodzi zarówno o broń, jak i o amunicję i że dotyczy to każdej pojedynczej dostawy. Ocenia on przy tym, że Niemcy do tej pory bardzo mocno wspierali ten kraj, co, jak określił, było „kanalizacją niemieckich wojsk”. Wszyscy widzą niemiecką obłudę Niemcy tracą na takiej postawie. Nie tylko są obiektem krytyki, ale cierpi ich wizerunek kraju, który rości sobie prawo do przewodzenia Europie. Bardzo negatywnie patrzy na tę postawę Berlina Europa Środowo-Wschodnia, co m.in. powoduje, że coraz częściej i chętniej zaopatruje się w broń z USA czy też Korei Południowej, a nie jak to nieraz miało miejsce w Niemczech. O tym, że zaangażowanie Berlina w pomoc Ukrainie jest „wstrzemięźliwe i słabe” mówił niedawno w Wilnie premier Mateusz Morawiecki, zwracając uwagę, że niemieccy politycy mają „usta pełne frazesów o wartościach europejskich.” Antywzór - Suwerenność, niepodległość, wolność, prawo do życia - czyż są ważniejsze europejskie wartości? Warto zapytać tych, którzy zachowują się nadmiernie wstrzemięźliwie, bojaźliwie, którzy nie udzielają tej pomocy - powiedział premier. - Gdyby inne kraje udzielały pomocy w takim tempie, w jakim udzielają jej Niemcy, to prawdopodobnie dziś Putin byłby nad granicą z Polską, Rumunią, Węgrami, Słowacją - dodał. Ciężko się z tą oceną nie zgodzić. Dlatego warto zadać sobie pytanie, jak można wpłynąć na Berlin, by zmienił swoje podejście, by przestał być hamulcowym i by można było wykorzystać potencjał tego kraju i jego międzynarodową pozycję, do walki z neofaszystowską ideologią „ruskiego miru”. Sukces takiego zamierzenia mógłby przynieść ogromne zmiany na froncie i przyspieszyć porażkę Kremla. Petar Petrović Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia