Donald Tusk jest cytowany przez niemieckie media, które podważają sens ich płacenia. Polska głośno porusza sprawę reparacji wojennych na arenie międzynarodowej i znajduje zrozumienie dla swoich argumentów. To problem dla Niemiec, które w ostatnim czasie mocno straciły w oczach świata swoją uległością wobec Rosji. W walce z argumentami Warszawy, nasi zachodni sąsiedzi mogą jednak liczyć na część polskiej opozycji, która oskarża rząd o „granie kartą antyniemiecką”. Sprawa reparacji wojennych od Niemiec przyspiesza. Po ogłoszonym 1 września raporcie, przyszedł czas na uchwałę. Komisja Spraw Zagranicznych zajmowała się trzema projektami, autorstwa PiS, KO i PSL i jako projekt wiodący przyjęła dziś ten autorstwa partii rządzącej. Jeszcze dziś zajmie się nim Sejm.Wcześniej europosłowie PiS poinformowali, że chcą w najbliższych miesiącach rozmawiać na ten temat w Parlamencie Europejskim. Polski raport o stratach wojennych był szeroko omawiany przez zagraniczne media i w wielu miejscach spotykał się ze zrozumieniem.Polskie władze przyznają, że walka o reparacje będzie zapewne trwała wiele lat, a przedstawienie raportu i głębia zawartej w nim analizy ma na celu także przebudzić niemieckie społeczeństwo, gdyż od lat znajduje się ono w letargu – jest ono bowiem przekonane, że kto jak kto, ale to Niemcy są wzorem, jeśli chodzi o rozliczenie się ze swoich ciemnych kart historii.Problem jest w tym, że Niemcy nie chcą przyjrzeć się faktom – a te okazują się bardzo rozczarowujące, jeśli weźmiemy pod uwagę rozliczanie zbrodniarzy – to, że wielu z nich piastowało stanowiska państwowe po wojnie, czy że stanęło przed sądem w starczym wieku, czy też nie trafiło tam nigdy, a przeciętni Niemcy mają małą wiedzę o tym, jak wielkie zbrodnie wyrządzili ich rodacy w Polsce.Zbudzić niemieckie sumieniaWładze w Berlinie na razie udają, że sprawy nie ma, chociaż z niepokojem obserwują, jak informacja o raporcie roznosi się po świecie. Jednak będą musiały poważniej podejść do tematu, gdy trafi do nich nota dyplomatyczna w tej sprawie, co jest kwestią, jak informuje polski rząd, najbliższych tygodni.Obecnie mamy do czynienia z procesem, który określić można, jako „poruszanie niemieckich sumień” – jednym z przykładów takich działań był w ostatnim czasie niedawny artykuł premiera Mateusza Morawieckiego we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, w którym podkreślał on, że „ pod koniec wojny Polska była kompletnie zniszczona pod względem gospodarczym, a miasta zrównane z ziemią”, a „ci, którzy brali udział w szerzeniu terroru w Polsce, nierzadko trafiali do lokalnych elit w powojennych Niemczech Zachodnich, żyli w dobrobycie i unikali odpowiedzialności za popełnione zbrodnie”.„Sprawiedliwość jest nieunikniona”Szef polskiego rządu nawiązał przy tym do wojny na Ukrainie, zwracając uwagę, że „zbrodnie wojenne odbywają się dziś na naszych oczach: popełniane przeciwko narodowi ukraińskiemu przez wojska rosyjskie”. „Dzisiejsi barbarzyńcy powinni wiedzieć, że nie unikną odpowiedzialności za swoje akty ludobójstwa, zniszczenia i rabunku. Muszą zdać sobie sprawę, że sprawiedliwość jest nieunikniona” – podkreślił Mateusz Morawiecki.Polski premier zaznaczył też, że „czas nie zwalnia sprawcy z obowiązku zadośćuczynienia pokrzywdzonemu”, nawet gdy „jego zbrodnie wydają się trudne do oszacowania”.Niemcy mają problem, gdyż ciężko jest im zbyć machnięciem ręki taką argumentację. Powołują się wciąż na to, że reparacje zostały zapłacone, wszystko zostało dogadane z władzami PRL-u, ze Związkiem Sowieckim – i koniec kropka, tematu nie ma. Oczywiście, nie chcą wchodzić przy tym w szczegóły, gdyż wtedy te argumenty stają się naprawdę słabe. Nie chcą też mówić za bardzo, jakie kwoty wypłacili innym krajom, a ile Polsce.Niemieckie media powołują się na Tuska i polityków PO I w takiej – wydawałoby się, ciężkiej dla Niemców sytuacji – pomocną dłoń wyciąga do nich część polskiej opozycji, co jest skrupulatnie odnotowywane przez m.in. niemiecką prasę.Przykładem jest choćby jeden z tekstów w „Bildzie”, który - pisząc o raporcie – ocenia, że polski rząd zdecydował, „by w środku wojny otworzyć kolejny front - finansowy, przeciwko Niemcom”.Tak, jakby plany dotyczące reparacji nie były ogłaszane długo przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Ale już takie określenia sugerują, że władze w Warszawie wykorzystują ciężką sytuację dla swoich egoistycznych celów.Ale wiadomo – jak relacjonują niemieckie media – chodzi o powszechnie krytykowany za naszą zachodnią granicą rząd PiS. „Bild” przywołuje tu opinię Donalda Tuska, że „politykom PiS nie tyle chodzi o odszkodowania od Niemiec, co o politykę wewnętrzną” i oskarża ich o to, że chcą zwiększyć swoje poparcie prowadząc antyniemiecką kampanię.Myśl tę kontynuuje przywoływana również przez tę gazetę wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt Agnieszka Ład-Konefał, która przekonuje, że czas publikacji raportu jest związany z kampanią przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2023 roku. Co więcej, ocenia ona, że politycy PiS „bawią się” emocjami Polaków związanymi z II wojną światową i „próbują to wykorzystać do stworzenia nastrojów antyniemieckich w Polsce”.Z kolei „Bild” straszy, że jeśli rząd PiS będzie chciał sformalizować swoje żądanie, to prędzej czy później musiałby wystąpić o kwotę do międzynarodowego sądu, a to mogłoby „ponownie doprowadzić do zepsucia relacji polsko-niemieckich na dłuższą metę”.Co więcej, daje do zrozumienia, że jeśli sytuacja potoczy się w tym kierunku, to w takiej sytuacji stowarzyszenia wysiedlonych mogłyby zacząć składać pozwy za niezgodne z prawem międzynarodowym wypędzenie z Pomorza, Śląska czy Prus Wschodnich.Na Tuska i polityków PO powołują się nie tylko niemieckie media, ale także agencje międzynarodowe – które podkreślają, że sprawa ma polityczny kontekst i oskarżają władze w Warszawie o to, że chcą one w ten sposób odciągnąć uwagę od swoich problemów przed przyszłorocznymi wyborami.Agencje przywołują również polskiego eksperta - szefa warszawskiego biura think-tanku European Council on Foreign Relations (ECFR) - Piotra Burasa, który przekonuje, że „rok przed wyborami, PiS nie ma wielu dobrych sposobów, by podtrzymać swoją popularność, więc musi przejść do ofensywy i wskazać wroga - a Niemcy są dobrym kandydatem.Niemcy mówią (prawie) jednym głosemTo, co warto podkreślić, to fakt, że niemieckie elity polityczne są w sprawie reparacji zgodne. Widać to było choćby podczas lipcowego spotkania szefa CDU Friedricha Merza z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, gdy powiedział on, że polskie roszczenia są pozbawione podstaw prawnych.Podobnie podchodzą do tego tematu niemieckie media, także te, które w innych kwestiach, jak uzależnienia się od Rosji czy obojętnej postawie Berlina wobec dramatu Ukrainy – potrafią mocno krytykować rząd, tak w tym przypadku wyrażają w większość sprzeciw.Dlatego starają się temu tematowi nadać odpowiedni kształt. Ich zdaniem reparacje są elementem antyniemieckiej polityki rządu PiS, dzięki której utrzymuje się on wciąż przy władzy. A że polska prawica, a już w szczególności Jarosław Kaczyński, mają u naszych zachodnich sąsiadów złą prasę, więc zabieg ten pozwala uśpić sumienia odbiorców.Jeśli nawet poruszyłoby ich to, że Polacy, w końcu pierwsza ofiara Adolfa Hitlera, nie otrzymali żadnych reparacji, to zapewne odetchną z ulgą mając świadomość, że Berlin nie wypłaci nic rządowi, który, jak wiadomo jest – ksenofobliczny, prześladuje proeuropejską opozycję, z naszym Donaldem Tuskiem na czele (chociaż nic takiego, przez tyle lat nie miało miejsca), jest za bardzo katolicki (gdyż nie przeinacza katolickiej moralności), nie lubi mniejszości (pomimo tego, że nie ma na to żadnych dowodów), uchodźców (chociaż przyjęliśmy miliony Ukraińców), chce rozbić UE (broniąc w rzeczywistości jedynie zapisów prawnych) i nie przytakuje, gdy mówi Berlin czy Paryż (i to chyba boli naszych zachodnich sąsiadów najbardziej, gdyż wybija ich z samozadowolenia).„Polacy wybrali źle”Nawet jeśli – pomyśli sobie przeciętny odbiorca niemieckich mediów – nie jesteśmy do końca z tymi Polakami fair, to wybierają sobie oni – jak na złość – takie władze, którym po prostu nie można dać żadnych środków. Ba, trzeba zrobić wszystko, by nie otrzymali oni nawet tych z UE, które im się prawnie należą.Tak samo myśli przecież też nasza, polska opozycja, walcząca każdego dnia o demokrację w coraz bardziej „autorytarnej” Polsce, w której już lada dzień może dojść do jej fizycznego prześladowania.Donald Tusk obiecuje „wspólne granie”A że Tusk sam ileś tam lat temu mówił, że reparacje są konieczne, to nie ma tego po co przypominać. To w końcu zamierzchłe czasy. Tyle że polska opozycja – w tym w szczególności PO, sama nie wie,jak w tej sprawie się zachować.Tusk bowiem w sierpniu 2004 r. mówił, że „Niemcy chcą pisać historię na nowo, a najlepiej o niej zapomnieć, a są odpowiedzialne za wszystkie skutki II wojny światowej” i przekonywał, że „niemieckie reparacje się nie przedawniły i prawo Polski do ich wypłaty jest oczywiste”.Zagłosował także za uchwałą, która zobowiązywała polski rząd do podniesienia tej kwestii w stosunkach z Berlinem, jednak już jako były szef RE, zmienił zdanie i starania o reparacje dla Polski określał jako „dyrdymały”.– Tu nie chodzi o żadne reparacje od Niemiec, tu chodzi o kampanię polityczną, tu wewnątrz. Jarosław Kaczyński tego nie ukrywa, że na tej antyniemieckiej kampanii chcą odbudować poparcie dla partii rządzącej – przekonuje lider PO.Teraz – obserwując widocznie, że wśród Polaków rośnie poparcie dla domagania się od Niemców reparacji – znów mówi inaczej, dopominając się o harmonogram działań i zapewniając, że „w zakresie reparacji nikt nas nie podzieli, że wszyscy gramy do jednej bramki”.Wsparcie?Wtóruje mu m.in. poseł Lewicy Włodzimierz Czarzasty, który powiedział, że dobrze, że rząd wystawił rachunek Niemcom za II wojnę światową, ale dodał przy tym, że dzieje się to teraz dlatego, że „trzeba czymś przykryć problem środków z KPO, nieumiejętność polskiego rządu w ściąganiu tego, co się Polsce należy”.- Notowania PiS są takie, jakie są, PiS - kiedy jest bezradny - zawsze szuka wroga. Raz są to Niemcy, raz środowiska LGBT, raz kobiety, raz są to nauczyciele - dodał.Z kolei ciężko ostatecznie zdefiniować, jak do sprawy podchodzi Grzegorz Schetyna z PO, który w rozmowie z RMF FM powiedział, że jego zdaniem „sprawa reparacji, zresztą Niemcy o tym bardzo wyraźnie mówią, że ta sprawa - potwierdzają to dokumenty i historia – została zamknięta w 1953 roku”. Ocenił przy tym, że jeśliby w przyszłości PO przejęła władzę, to nie uważa, by przyszły rząd „wrócił do sprawy reparacji”.Kilka dni później zaś Schetyna w Radiu Plus zapewniał, że jeśli wniosek ws. reparacji od Niemiec zostanie złożony, to będzie funkcjonował i nie ma możliwości, by „każdy rząd zmieniał zdanie w tej sprawie”.To dobrze, że opozycja już nie określa kwestii reparacji mianem „absurdu”. Widocznie jej przedstawiciele zauważyli, a wskazują na to sondaże, że większość Polaków popiera apel Warszawy do Berlina. Miejmy jednak nadzieję, że jej „poparcie”, nie będzie oznaczało osłabiania tych starań. Rzeczywiście, cała polska klasa polityczna powinna grać w tej sprawie „do jednej bramki”, tym bardziej, że Niemcy będą musieli odpowiadać na pytania na arenie międzynarodowej.Po tym, jak zhańbiły się polityką wobec Ukrainy, ich pozycja jest słabsza niż dawniej. Jeśli chcą podbudować się moralnie, to nie tylko powinny zmienić swoją postawę wobec Kijowa, ale także wobec Warszawy.