Były oszczędności, a nawet likwidacja jednostek wojskowych we wschodniej części kraju. W czasach koalicji PO-PSL zamiast wzmacniania polskiej armii były oszczędności, a nawet likwidacja jednostek wojskowych we wschodniej części kraju. – Potrzeby militarne obiektywnie opisane nie wskazują w żadnym wypadku na potrzeby budowy i użytkowania dużych jednostek – zapewniał Donald Tusk w lutym 2012 r., równo dwa lata przed rozpoczęciem rosyjskiego ataku na Ukrainę. Ministrowie w rządzie Platformy twierdzili, iż Polski nie stać na duże inwestycje w wojsko. Tylko w tym roku Polska podpisała umowy na dostarczenie amerykańskich czołgów Abrams i koreańskich K2. Do tego zamówiliśmy armatohaubice K9 i myśliwce FA50. Na polskiej liście zakupów są też myśliwce 5-tej generacji F35, system rakietowy Patriot, wyrzutnie HIMARS, drony Bayraktar czy śmigłowce AW149.Zobacz także: Błaszczak: Kreml próbuje odtworzyć imperium zła. Odstraszamy agresora [WIDEO] Tymczasem poprzedni polski rząd rezygnował z inwestowania w armię, a co więcej, zlikwidował wiele ważnych jednostek. Tylko w roku 2011 zamknięto 14. Suwalski Pułk Artylerii Przeciwpancernej, 1. Warszawską Dywizję Zmechanizowaną, 3. Brygadę Zmechanizowaną w Lublinie i 1. Siedlecki Batalion Rozpoznawczy.Bogdan Klich – minister obrony w rządzie Donalda Tusk – w 2008 r. podkreślał: „Podjąłem już szereg takich działań, które mają zaowocować albo już zaowocowały oszczędnościami”.Zobacz także: Ambasador Ukrainy na kieleckich targach zbrojeniowych chwali polskie Kraby i PiorunyW podobnym tonie wypowiadał się jego następca Tomasz Siemoniak. – Nikt nie lubi takich rzeczy jak oszczędzanie, ale jak nie ma, to nie ma – podkreślał, wskazując na państwowy budżet.Więcej w materiale WIDEO.