
Ukraina miała paść w kilka dni: szybka akcja, atak z wielu stron. Porwanie władz i ustanowienie marionetkowego rządu podległego Kremlowi, żeby wszystko było jak wcześniej, przed Majdanem, przed momentem, gdy Ukraińcy poznali, co to wolność. Nasi wschodni sąsiedzi uwierzyli jednak, że da się być niezależnym państwem, bez ciągłego patrzenia na to, jak zareaguje Moskwa. Putin poczuł się oszukany, oszalał z nienawiści – skoro nie mógł jej sobie podporządkować za pomocą kolejnego Janukowycza, postanowił wymazać ją z mapy świata. Mija właśnie pół roku, od kiedy rosyjski zbrodniarz rozpoczął realizację swojego planu. Symbolicznego wymiaru nabiera zaś to, że dziś, po sześciu miesiącach walk od 24 lutego na Ukrainie obchodzony jest Dzień Niepodległości.
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan stwierdził, że jego kraj wspiera integralność terytorialną Ukrainy. Publicznie podkreślił, że to nie Moskwa,...
zobacz więcej
Czytaj więcej w raporcie: Wojna na Ukrainie
Ukraińcy wiedzą, że walka z rosyjskim najeźdźcom może być długa i kosztowna. Wiedzą też, że może mieć tylko jeden rezultat – klęskę Rosji. I chociaż dla wielu, w szczególności w Niemczech, jest to jedynie romantyczna fantazja, to analiza faktów wskazuje, że, rzeczywiście, obok mniej lub bardziej uśpionego konfliktu trwającego przez lata, jest to najbardziej prawdopodobny dziś scenariusz.
Rosji nie udało się zrealizować pierwotnego planu, jakim było szybkie zlikwidowanie władz w Kijowie z Wołodymyrem Zełenskim na czele i przejęcie nad Ukrainą władzy za pomocą marionetkowego rządu. Nie powiódł się też kolejny scenariusz, zakładający zdobycie Kijowa i innych głównych miast. Siła oporu Ukraińców zaskoczyła Rosjan w obu przypadkach. Zaskoczył ich też radykalny sprzeciw „zwykłych ludzi” przed wchłonięciem ich Ukrainy przez „ruski mir”.
Putin musiał tak mocno uwierzyć we własną propagandę, alarmującą, że w Kijowie zasiada nazistowski rząd, że był pewien, iż tak samo myśli większość ukraińskiego społeczeństwa, które na pewno przywita rosyjskie czołgi naręczami kwiatów.
Nie zauważył jednak chyba, że trochę się u jego zachodnich sąsiadów od 2014 roku zmieniło, gdy Moskwa zaanektowała Krym i wywołała konflikt w Donbasie.
Zmieniło się na tyle, że również trzeci plan Moskwy na wojnę na Ukrainie wciąż nie zostaje zrealizowany, gdyż Rosjanie utknęli w walkach na froncie w Donbasie i sami przeszli do defensywy w okupowanych przez siebie południowych regionach.
Wydatki budżetu Ukrainy od początku inwazji Rosji wyniosły prawie bilion hrywien czyli prawie 130 miliardów złotych. Poinformował o tym premier...
zobacz więcej
To stan na dziś. Stan, w którym rosyjskie straty – według danych przedstawianych przez ukraiński sztab – zbliżają się do 50 tys. zabitych na froncie. Stan, w którym Rosjanie nie potrafią zmobilizować kolejnych sił – co wynika ze strachu i braku wiary w propagandę Kremla, mają problemy z naprawą sprzętu i produkowaniem nowego - co jest rezultatem zachodnich sankcji.
Przed inwazją Rosja traktowana była ze względu na politykę Władimira Putina jako państwo odstające od europejskich standardów, z którym jednak wielu robiło interesy, po ataku zaś, skala rosyjskiego barbarzyństwa – mordów na cywilach, rabunkach, gwałtach, porywaniu setek tysięcy ludności w tym dzieci, dokonywaniu ataków z premedytacją na cele cywilne – osiągnęła szczyty, które były do tej pory rezerwowane dla zbrodniczych tworów znanych z kart historii.
Rosja pod rządami Putina stała się państwem terrorystycznym, który w każdy możliwy sposób powinien być izolowany od cywilizowanego świata. Nie wszyscy chcą to jednak zaakceptować. Stąd niekończące się dyskusje o sile kolejnych sankcji, wizach, czy naciski na Ukrainę, by jednak szykowała się na rozmowy pokojowe, co na tym etapie zakłada zrzeczenie się przez nią terenów zabranych przez Rosję.
Niestety, głosy te przede wszystkim słyszalne są wciąż w Niemczech, które mimo tego, że część elit politycznych uderzyło się tam w piersi, przyznając, że postępowało naiwnie w relacjach z Kremlem, nadal są hamulcowymi w polityce Zachodu wobec Rosji.
I to hamulcowymi pod każdym względem. Politycznym, gdyż wciąż, przepełnieni mieszanką strachu wobec Rosji, wspomnianej naiwności i przede wszystkim zarozumiałości i pychy – uważają, że to one wiedzą najlepiej jak prowadzić „dialog” z Kremlem. To jest podstawowy błąd.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powiedział podczas spotkania Platformy Krymskiej w Kijowie, że jego kraj odniesie ostateczne zwycięstwo nad...
zobacz więcej
Według Berlina – wcześniej chadeków z Angelą Merkel na czele, a dziś socjaldemokratów i słabnącego z każdym miesiącem kanclerza Olafa Scholza – trzeba respektować Rosję, co oznacza godzenie się na jej żądania dotyczące stref wpływów, a przy tym napełnianie kieszeni ludzi Kremla, czyli prowadzenie z nimi intratnych interesów, biorąc w nawias, że daje się im w ten sposób możliwość stosowania szantażu.
Dlatego Niemcy tak bardzo broniły się przed wyrażaniem zgody na nakładanie na Kreml kolejnych sankcji czy dostarczanie broni Ukrainie. To dlatego wciąż pokazują, że są gotowe do negocjacji, że dążą do „pokoju”, chociaż nie wspominają, że jego koszt zapłaci Ukraina i częściowo też nasz region Europy Środowo-Wschodniej.
Uleganie Rosji oznacza wspieranie faszystowskiej, zbrodniczej ideologii „ruskiego miru” – ze wszystkimi konsekwencjami.
Rosja wie, że Niemcy są słabe, że prawdopodobnie ich poparcie dla Ukrainę będzie słabnąć wraz ze spadkiem temperatur i wzrostem kosztów wynikających z braków energetycznych. Kreml czeka i ma nadzieję, że niemiecki strach udzieli się i innym krajom Zachodu, tak by odwróciły się one od Kijowa i wymusiły na nim przyjęcie rosyjskich warunków „pokojowych”.
Pamiętajmy, że Berlin, obok Paryża i Ukrainy i Rosji, znajdował się w formacie normandzkim, który miał zakończyć wywołany przez Kreml konflikt w Donbasie. I co? I nic. Działania tych dwóch zachodnich stolic jedynie rozbestwiły Moskwę, która uznała, że Zachód zareaguje słabo na inwazję.
Rosyjskie Centrum Badania Opinii Publicznej poinformowało, że rośnie liczba Rosjan popierających „specjalną operację wojskową” na Ukrainie. Szef...
zobacz więcej
Moskwa zlekceważyła jednak wpływ Polski, państw bałtyckich i innych krajów naszego regionu, które potrafiły wymusić na mniejszych i większych hamulcowych w UE ostrzejsze restrykcje wobec Rosji. Jak trzeba zachowała się również Wielka Brytania i USA – które to kraje w o wiele większym stopniu niż choćby wspomniana Francja i Niemcy – pomagają dziś Ukrainie. Polska również swoją ofiarnością na wszelkich polach może zawstydzić te dwa państwa, tym bardziej, że roszczą sobie one prawo do decydowania o przyszłości Europy – gdy zaś historia mówi „sprawdzam” wolą patrzeć w inną stronę.
– Nasi okupanci zdecydowanie się tego nie spodziewali, że po sześciu miesiącach brutalnej wojny my będziemy świętować naszą niepodległość na naszej ziemi, w naszej stolicy. To jest nasza ziemia. To jest nasza niepodległość, której nikt nie może złamać i nikt nie może jej nam odebrać. Wy wiecie, że tak jest. Każdy na Ukrainie to czuje – tak prezydent Zełenski mówił dwa dni przed obchodami uroczystości 31. rocznicy Święta Niepodległości Ukrainy.
Wczoraj zaś do Kijowa udał się na drugi międzynarodowy szczyt Krymska Platforma prezydent Andrzej Duda, aby jeszcze raz przypomnieć całemu światu, że Ukraina ma w Polsce i w innych krajach sojuszników, którzy wierzą w jej zwycięstwo. Polski przywódca podkreślił przy tym, że wszystkie ukraińskie ziemie zajęte przez Rosję muszą zostać wyzwolone i zaznaczył, że, w relacjach z Kremlem, nie ma powrotu do „business as usual”.
Można mieć tylko nadzieję, że w Berlinie tamtejsi politycy w końcu zrozumieją, że to nie próżne deklaracje, ale rzeczywistość.
* * *
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia