Nie ma właściwie dnia, w którym Donald Tusk nie składałby Polakom i Polkom nowych socjalnych obietnic. Nie ma właściwie dnia, w którym Donald Tusk nie składałby Polakom i Polkom nowych socjalnych obietnic. To nic nowego w liberalnej polityce – obietnice bez pokrycia. Problem w tym, że lider Platformy być może już dziś pracuje na poważne wstrząsy społeczne. Czy wówczas Tusk znów wyjedzie z kraju? Portal tvp.info przypomniał właśnie niedawne „spięcie” między Donaldem Tuskiem a Dariuszem Szczotkowskim, byłym działaczem SLD, który w 2019 roku startował w wyborach parlamentarnych z list Platformy Obywatelskiej. Różnica między nimi jest taka, że dziś Tusk wciela się w socjalistę, a Szczotkowski niegdyś socjalistę grał. Jak zresztą bardzo wielu postkomunistów, którzy po 1989 roku rzucili w kąt dzieła wszystkie Karola Marksa i zapałali ślepą miłością do kapitału. Dziś jednak były polityk SLD jest radykalnym liberałem. I chyba ma problem ze zrozumieniem mądrości Tuskowego etapu. Bo opowiada publicznie rzeczy, które liderowi PO kompletnie nie są w smak. Nawet jeśli po cichu, w głębi serca się nimi zgadza. A przypomnijmy, że pan Dariusz Szczotkowski, jak zapewne znakomita większość ludzi Platformy Obywatelskiej, jest zaprzysięgłym wrogiem pięćsetplusowej polityki. Skupmy się jednak na retoryce Donalda Tuska. Nawet w liberalnych mediach coraz częściej pojawia się pytanie, czy lider Platformy nie przesadza ze swoim socjalnym, prospołecznym zapałem. W medialnych kuluarach słychać, że część liberalnego dziennikarskiego środowiska, a są to na ogół betonowe, ultraliberalne głowy, jest już retoryką Tuska zażenowana. Niektórych ona bawi, innych irytuje, niektórzy uśmiechają się z politowaniem i konfidencjonalnie szepczą, że to tylko taka strategia przedwyborcza. Co samo w sobie nie jest przecież wielkim odkryciem i nie powinno nikogo dziwić. Ale najwyraźniej Donaldowi Tuskowi opłaca się dziś być bardziej lewicowym od Piotra Ikonowicza. Tylko że Tusk może mocno przekalkulować. Przyjmijmy jako roboczą hipotezę, że lewicowo-liberalna opozycja wygrywa kolejne wybory i tworzy rząd. Gabinet mało raczej stabilny. Tusk albo spacyfikuje koalicjantów, albo straci jakąkolwiek polityczną sterowność nad rządem, którego jedynym realnym spoiwem będzie strach przed Prawem i Sprawiedliwością. A PiS to będzie mocna opozycja, z licznym wiernym elektoratem i strukturami, które nie dadzą się zastraszyć nowej, niespójnej władzy. I najprawdopodobniej siła PiS jako opozycji zacznie szybko rosnąć. Z bardzo prostej przyczyny – Tusk, czyli Platforma, błyskawicznie zapomną o swoich obecnych socjalnych obietnicach. Ktoś powie: to niemożliwe. Po zmianie rządów Unia Europejska w szybkim tempie odblokuje wszelkie niezbędne fundusze. I polskiemu społeczeństwu zacznie się żyć jak w raju. To ładna bajka, usłyszymy ją w kolejnych miesiącach jeszcze nieraz z ust liberalnej opozycji. Tyle że to bajka kompletnie nieprawdziwa. Po pierwsze, Platforma już rządziła w czasach gdy środki z przeróżnych funduszy unijnych płynęły do naszego kraju strumieniami. Ale ludziom i tak płacono grosze za pracę, a rozwój Polski był więcej niż nierównomierny, był mocno punktowy. Do tego to właśnie w czasach Platformy wykształciła się, wierna tej partii do dziś, wąska, ale wpływowa warstwa beneficjentów unijnych środków. To było w czasach, gdy – jak powiadano w Polsce B – nawet pracę sprzątaczki w urzędzie gminy dostawało się po znajomości. Przecież to nie PiS rozpowszechnił opowieść o „złodziejach z PO”. To Polska gminna, powiatowa, małomiasteczkowa, Polska B powtarzała tę opowieść przez długie lata, wspominając „zieloną wyspę” Donalda Tuska. Po drugie, realną politykę, także społeczno-gospodarczą, w znacznej mierze kształtuje mentalność elit politycznych. A mentalność lewicowo-liberalnych polityk dobrze oddaje myślenie Dariusza Szczotkowskiego, Izabeli Leszczyny, Klaudii Jachiry, Tomasza Lenza i wszystkich jawnych i skrytych zwolenników korwinizmu-balczerowiczyzmu w szeregach naszych ponoć europejskich liberałów. To są zaprzysięgli zwolennicy twardego darwnizmu społeczno-gospodarczego. Oni odbiorą ludziom, co się da, byle tylko postawić na swoje. Tak zagospodarują środki, żeby bogatsi byli jeszcze bogatsi, a biedniejsi – coraz biedniejsi. Żeby wąska, wielkomiejska klasa średnia, która stanowi bastion elektoratu PO, poczuła, że to ona tutaj rządzi i to jej ostatecznie jej na wierzchu. Tak działała III Rzeczpospolita przez niemal cały czas swojego istnienia. I tak będzie znów działać, gdy Tusk znów zostanie premierem. Przynajmniej na chwilę, bo później może znów będzie chciał wyjechać tam, gdzie rzadziej mówi się i myśli po polsku. I kolejny potencjalny problem dla Platformy. Po latach rządów PiS ludzie odróżniają partię, która spełnia obietnice wyborcze, od partii, która tylko obiecuje. Gdy zatem PO zacznie znów rządzić po swojemu, rozczarowanie będzie wielkie. Nawet mniej spostrzegawczy wyborcy Tuska zorientują się, że nie da się wiecznie żyć polowaniem na pisowskie czarownice. A społeczeństwo z 2023/24 roku będzie inne niż to z 2010 czy 2012 roku. Będzie przyzwyczajone, że politycy, którzy rządzą, może nie są doskonali, ale spełniają swoje prospołeczne obietnice. I wtedy dla Platformy zaczną się kłopoty. Bo nie tylko liberalny elektorat wie, jak znaleźć drogę na ulice polskich miast. A i szeregi tych naiwnych wyborców pewnie szybko zaczną się Platformie kruszyć.I jeszcze jedno: w czasach rządów PO dużą część negatywnych nastrojów społecznych pacyfikowano z pomocą mediów. I to niemal wszystkich liczących się środków przekazu – nie było wówczas tak ostrego medialnego podziału jak dziś. Można na dzisiejsze realia narzekać, ale one przynajmniej gwarantują konkurencyjny, masowy przekaz. Ale dziś (i w ewentualnej przyszłości) ludzie już nie będą skłonni bezkrytycznie ufać liberalnym mediom. Przez ostatnie osiem lat nauczyli się znacznego krytycyzmu wobec nich i wobec liberalnych, celebryckich autorytetów. Ośmiogwiazdkowcy myślą, że ludzie krytykują dziś tylko media publiczne. Ale to nieprawda. Rozłam, jaki nastąpił w postrzeganiu mainstreamowych mediów, w przyszłości będzie korzystny również dla PiS,jeśli znajdzie się w opozycji. A ludzi Tuska u władzy szybko zacznie gubić arogancja i ignorancja – bo oni nie zmienili się ani trochę przez ostatnie lata. Tusk zatem ryzykuje rewolucją. A przynajmniej poważną rewoltą przeciw swoim potencjalnym rządom. A że te okażą się fiaskiem, może być traktowane jako pewnik przez tych, którzy traktują historię jako nauczycielkę życia. Ważne dopowiedzenie: ten felieton to publicystyczna hipoteza. Opozycja najpierw musi jakiekolwiek wybory wygrać.