
Politycy obozu rządzącego prezentują dziś co najmniej trzy stanowiska w sprawie szansy na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Dominujący wcześniej pogląd, że skoro pieniądze w świetle prawa unijnego nam się należą, to musimy je w końcu dostać, traci swoich zwolenników w miarę przedłużania się oporu Komisji Europejskiej. Mocniej przebija się za to stanowisko, początkowo prezentowane przez Solidarną Polskę, zakładające, że pieniędzy możemy nie dostać wcale. Wreszcie trzecia frakcja zakłada, że te pojawią się po wyborach. Podobnie myśli opozycja, jednak każda ze stron zakłada swoją wygraną w 2023 roku.
Premier Mateusz Morawiecki oświadczył w piątek, że jest przekonany, iż prędzej czy później Polska otrzyma środki z Krajowego Planu Odbudowy. Jak...
zobacz więcej
„Mamy do czynienia z wyjątkowo prymitywnym szantażem, a także próbą zatarcia innej kwestii – środki z KPO w sposób oczywisty trafią do Polski, bo tak przewiduje prawo unijne. Tego zbyt długo nie da się przesuwać tak na rympał, jak robi to Komisja Europejska” – stwierdził w rozmowie z portalem wpolityce.pl europoseł Karol Karski. Do słów Karskiego będę jeszcze w tym tekście wracał, na razie ograniczę się do uwagi, że niby się nie da, a jednak – da się i stąd właśnie coraz mniejsza wiara w to, że te unijne pieniądze w ogóle dostaniemy. W to wierzy wciąż jednak unijny komisarz do spraw rolnictwa, Janusz Wojciechowski, który twierdzi, że „(…)mamy pieniądze na KPO i Polska otrzyma fundusze na KPO. Na razie nie jest złożony wniosek o płatność. Polska ma zatwierdzony Krajowy Plan Odbudowy. Polska, według mojej oceny, wypełniła wszystkie kamienie milowe wymagane dla tego planu. Takie były warunki podjęcia tej decyzji 1 czerwca, w której przecież uczestniczyłem. Komisja uznała, że Polska uczyniła widoczny postęp i ten Plan mógł być zatwierdzony.”
Jednak to właśnie kamienie milowe pozostają największym problemem. Choć według deklaracji przedstawicieli najwyższego szczebla KE nowe polskie przepisy miały rozwiązywać problemy i potwierdzono to po spotkaniach z szefem rządu i prezydentem, kolejny raz okazało się, że to, co zadeklarowano w Warszawie, pozostaje w Warszawie. W Brukseli deklaracje z Warszawy nikogo już nie obowiązują. Opozycja komentując te przepychanki winę oczywiście widzi tylko po jednej stronie, ponieważ krytyka zachowania jakichkolwiek unijnych instytucji jest w tej religii odpowiednikiem bluźnierstwa przeciw Duchowi Świętemu w chrześcijaństwie – nie ma dla niej żadnej możliwości przebaczenia. Politycy PO i innych partii opozycyjnych cały czas ograniczają się przy tym do podnoszenia wątku Izby Dyscyplinarnej, choć widać już wyraźnie, że to nie o Izbę, której działalność nowa ustawa zakończyła, chodzi.
Czytaj także: KE zaakceptowała polski Krajowy Plan Odbudowy
Kamieni milowych nie wypełniać ma bowiem brak w naszym ładzie prawnym możliwości, której chyba żaden inny ład prawny na świecie nie zna, a mianowicie kwestionowania statusu sędziego. Sędziów powołuje w Polsce prezydent i na tym ścieżka ta się właściwie kończy, co potwierdziło nawet TSUE. Tyle, że jak widzimy, Komisja Europejska chce iść tu nawet dalej i wymusić na polskich władzach coś, czego nawet TSUE nie odważyło się żądać. Zastanówmy się jednak, co właściwie oznacza to „kwestionowanie statusu sędziego”? De facto jest to pozbawienie obywatela a zarazem państwa możliwości dochodzenia sprawiedliwości w procesie sądowym.
Wszystko z punktu widzenia formalnego wskazuje na to, że środki z KPO powinny być nam wypłacone. Jednak słysząc tego rodzaju głosy, jak...
zobacz więcej
Oto bowiem każdy, kto ma problem z prawem lub po prostu czuje, że proces zaczyna przebiegać nie po jego myśli, będzie mógł „wywrócić stolik” i swoistym sądowym liberum veto przerwać całą procedurę, przynajmniej na pewien czas, po czym powtarzać to w nieskończoność. Przypadki, w których już próbowano podobnych tricków, wskazują, że korzystać z tego prawa, czy raczej bezprawia, częściej niż rzekomo prześladowani politycznie obywatele, będą najgroźniejsi przestępcy.
Wyraźnie pokazuje to przypadek wysłanych do TSUE w 2019 roku pytań prejudycjalnych sędziego Igora Tuleyi, tak chętnie ogłaszanego symbolem praworządności przez opozycję i kolegów z nadzwyczajnej kasty. Pytania, które sama KE uznała za niedopuszczalne i niezwiązane ze sprawą, w ramach której zostały wystosowane, odniosły inny poważny skutek – spowolniły proces gangu obcinaczy palców. Mając w perspektywie skazanie groźnych gangsterów, znanych z katowania swych ofiar, nie da się przecież myśleć o niczym innym, jak o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Widzimy więc, jakie sprawy mogą być przewlekane i blokowane. Kwestionowanie statusu sędziów realnie może być odebraniem obywatelowi prawa do procesu sądowego, a państwu – do wydawania wyroków.
Dodajmy jeszcze, bo jest to trochę mniej znana sprawa, że w marcu tego roku TSUE uznał za niedopuszczalne kwestionowanie statusu sędziego SN. Była to odpowiedź na pytanie sędzi Małgorzaty Frąckowiak (oczywiście należącej do stowarzyszenia „Iustitia”) .
„Trybunał Sprawiedliwości UE stwierdził niedopuszczalność wniosku polskiego sądu o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym mającego wyjaśnić, czy prawo Unii przyznaje mu uprawnienie, którego nie posiada na gruncie prawa polskiego, do ustalenia nieistnienia stosunku służbowego sędziego z powodu wadliwości aktu powołania tego sędziego” – orzekał TSUE, lecz w tym ciężkim prawniczym języku kluczowy jest inny fragment uzasadnienia, głoszący, że „na gruncie prawa krajowego ogół jednostek nie jest i nigdy nie był uprawniony do podważenia powołania sędziego w drodze bezpośredniego powództwa o stwierdzenie nieważności lub o unieważnienie takiego powołania”. Unijny Trybunał takiej możliwości więc nie widzi, a Komisja Europejska już tak.
Komisja Europejska poparła polski Krajowy Plan Odbudowy, ponieważ spełnia on wszystkie 11 kryteriów wymienionych w rozporządzeniu ustanawiającym...
zobacz więcej
Dziś kwestionuje się przede wszystkim niezależność tych sędziów, którzy popierają reformę wymiaru sprawiedliwości i biorą w niej udział, obejmując służbę w powoływanych lub zmienianych w jej ramach instytucjach. Ważne pytanie stawia jednak Kamil Zaradkiewicz – „ Gdyby zmienił się układ sił politycznych, to ci rzekomo »niezależni« sędziowie udzielający się na »wysłuchaniach« w Sejmie, piszący ustawy dla opozycyjnych partii i mający ich wsparcie na swoich manifestacjach i »kampusach«, będą nadal tak samo »niezależni«?” Podstaw do kwestionowania niezależności, a więc prawa do sądzenia, dzisiejsi bohaterowie dostarczają dość. To właśnie oni w swoich materiałach propagandowych lubili odwoływać się do hipotetycznej sytuacji, gdy spór obywatela z przedstawicielem władzy PiS osądzać ma „pisowski” sędzia.
Odwróćmy ten przykład – jakie szanse na uczciwy proces ma ktoś, kto po drugiej stronie ma polityka spotykającego się z rozstrzygającym spór sędzią, spotykającym się z tymże politykiem na wspomnianych manifestacjach, wysłuchaniach i kampusach? Wiele przykładów ujawniających co najmniej wspólnotę poglądów sędziów i podsądnych pokazuje, że nie jest to sytuacja hipotetyczna.
„Te środki najpóźniej trafią do Polski po przegranych przez PO wyborach, bo wtedy już w UE nie będzie żadnej nadziei na osadzenie Donalda Tuska na funkcji polskiego premiera i stworzenia z Polski terytorium zależnego Republiki Federalnej Niemiec” – przewiduje przywołany już Karol Karski. Mniej więcej w tym samym momencie Izabela Leszczyna twierdzi, że środki, owszem, trafią, ale wtedy, gdy władzę przejmie już Platforma, ponieważ ta nie potrzebuje dyspozycyjnych sądów. Nie potrzebuje, bo już je ma, można by złośliwie dodać.
Czy jednak na pewno dostaniemy te pieniądze w jakiejkolwiek konfiguracji politycznej? Unia przekonała się już przecież, że może środki blokować niemal w nieskończoność i nie skutkuje to żadnymi dla niej samej konsekwencjami. Po co więc miałaby je wypłacać, nawet mając w Warszawie dużo bardziej uległy wobec siebie rząd? Przecież potrzebne są gdzie indziej, choćby w Niemczech, a wyborcom nowy rząd brak funduszy z KPO wytłumaczy przecież, że to wina PiS i do nich, a tym bardziej do KE, żadnych pretensji mieć nie wolno.