
Wojna na Ukrainie to dobry interes dla producentów broni oraz państw trzecich, które mogą wykorzystać zamieszanie i skupienie uwagi społeczności międzynarodowej na jednym regionie, żeby bez większych konsekwencji móc rozgrywać militarnie własne zatargi. Tak właśnie robią Chiny, Azerbejdżan czy Serbia sprawdzając determinację odpowiednio Tajwanu, Armenii czy Kosowa. Pozostaje mieć nadzieję, żeby żaden z ten konfliktów nie przerodził się w wielkoskalowy, ale grozi to każdemu.
Kolejny zbrojny incydent w rejonie Górskiego Karabachu potwierdza, że porządek zaprowadzony tam w wyniku narzuconego przez Moskwę rozejmu w...
zobacz więcej
Najpoważniejsze konsekwencje może mieć agresja Chin na Tajwan, na którą zanosi się od dłuższego czasu. Sytuacja jest skomplikowana. Chiny to nie, nikomu nie ujmując, Serbia, gracz innego kalibru i oczy społeczności międzynarodowej z niepokojem patrzą na wydarzenia wokół Tajwanu. Ewentualna inwazja nie zejdzie z czołówek po dwóch tygodniach.
Zarówno Chińska Republika Ludowa, jak i Republika Chińska na Tajwanie uważają się za jedyne prawowite państwa reprezentujące naród chiński. Od ponad 70 lat komunistyczny reżim robi przymiarki, żeby zająć wyspę. W 1992 roku wprawdzie udało się wypracować jako takie zasady współistnienia, ale to nie mogło sprawić, żeby Pekin zrezygnował ze swoich dalekosiężnych planów. Regularnie wysyła w okolice wyspy swoje okręty wojenne, samoloty, prowadzi manewry, symuluje ataki.
Dwa lata temu Chiny posunęły się do otwartej groźby. Generał Li Zuochengs, szef wydziału połączonych sztabów chińskiej armii i członek Centralnej Komisji Wojskowej, jeden z najważniejszych przedstawicieli wojska, wywołał zamieszanie przemówieniem, w którym zasugerował, że przewiduje się użycie siły przeciwko Tajwanowi, jeśli władze na wyspie będą chciały proklamować formalną niepodległość.
– Jeśli możliwość pokojowego zjednoczenia będzie utracona, wówczas ludowe siły zbrojne wraz z całym narodem, w tym mieszkańcami Tajwanu, podejmą wszelkie konieczne kroki, by stanowczo rozprawić się ze wszelkimi spiskami i działaniami separatystycznymi – straszył gen. Li. – Nie obiecujemy wykluczenia użycia siły i pozostawiamy sobie możliwość podjęcia wszelkich niezbędnych środków, by ustabilizować i kontrolować sytuację w Cieśninie Tajwańskiej – dodał.
Stale rośnie obawa, że w końcu prezydent Xi Jinping przestanie oglądać się na społeczność międzynarodową i prowincja „renegatów” zostanie „wyzwolona”. W tym przypadku ostatni wzrost napięcia jest powiązany z rosyjską agresją na Ukrainie. Trudno nie pokusić się o ocenę, że działania zostały skoordynowane podczas spotkania Xi z Władimirem Putinem.
Czy można kogoś obciążyć odpowiedzialnością za zbrodnię pośrednią? Można. Wojna wywołana przez Władimira Putina na Ukrainie – niszczenie upraw –...
zobacz więcej
Wydaje się, że ostatnie działania dyktatorów to efekt porozumienia, jakie zawarli przy okazji Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, tuż przed agresją Rosji na Ukrainę. Moskwa i Pekin wydały oświadczenie z katalogiem tematycznym, w którym położono nacisk na współpracę w zakresie bezpieczeństwa, oczywiście rozumianego jako narzucenie światu swojego porządku.
Warto zwrócić uwagę, że ChRL po raz pierwszy tak mocno otworzyła się dla polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Rosji, wcześniej przez lata oba kraje zachowywały dystans. Zapowiedziano także koordynację działań obu państw, również w kwestiach strategicznych. Oznacza to próbę podważenia światowego porządku. Xi i Putin mają zbieżny cel – zakwestionowanie równowagi w Europie i Azji, ekspansję oraz złamanie panującego porządku opartego na dominacji Stanów Zjednoczonych oraz ONZ jako katalizatorów zmian geopolitycznych.
Pekin po raz pierwszy też zgłosił jasny sprzeciw wobec dalszego rozszerzania NATO, który nazwano „reliktem zimnej wojny”. Zasugerowano też w oświadczeniu, że Sojusz oraz inne pakty USA, dążą do konfrontacji, podważając bezpieczeństwo międzynarodowe – co jest klasycznym zwrotem totalitarnej propagandy szykującej się do „wyprzedzającego uderzenia”.
Wskazano także, że Chiny „rozumieją oraz wspierają rosyjskie propozycje gwarancji bezpieczeństwa w Europie” (wojnę). Zarzucono też „zagranicznym siłom” naruszanie bezpieczeństwa w ich sąsiedztwie poprzez inicjowanie „kolorowych rewolucji”. Putin i Xi zadeklarowali również „współpracę bez ograniczeń” i zapewnili o ustanowieniu nowej, światowej „prawdziwej demokracji”.
Odrzucenie status quo to cel nadrzędny, służą mu działania doraźne. W przypadku Rosji to oczywiście agresja na Ukrainę, którym towarzyszy cała gigantyczna kampania zbrodni wojennych i kłamstwa. Odbywa się to na zasadzie „Będziemy najeżdżać kogo nam się podoba, mordować i gwałcić i co nam zrobicie?”.
Ukraińcy potrzebują więcej zachodniego wsparcia militarnego, politycznego i humanitarnego, a nie nacisków na Kijów, by dogadał się z Władimirem...
zobacz więcej
W przypadku Chin to oczywiście zwiększanie napięcia w regionie, kolejne groźby pod adresem Tajwanu. Niezwykle niebezpieczne są również działania komunistycznego reżimu względem Hongkongu, spór z Indiami o Kaszmir czy rozpychanie się łokciami na Półwyspie Indochińskim czy w całym regionie Morza Południowochińskiego.
Obecnie najgroźniejsza sytuacja dotyczy Tajwanu, choć z punktu widzenia geopolityki wydaje się, że palmę pierwszeństwa będzie dzierżyło przejęcie kontroli nad obszarem Morza Południowochińskiego. Chiny od wielu dni prowadzą bezprecedensowe ćwiczenia na wodach i w przestrzeni powietrznej otaczających Tajwan.
Była to reakcja na niedawną wizytę przewodniczącej Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi w Tajpej, przeciwko której Pekin stanowczo protestował. Część ćwiczeń odbywało się zaledwie 20 kilometrów od wybrzeży wyspy. Tajwański resort obrony przekazał, że podczas manewrów chińskie wojska ćwiczyły atak na Tajwan.
Według informacji agencji Reutera, Chińska Armia Ludowo Wyzwoleńcza wystrzeliła rakiety w stronę wód otaczających Tajwan, z których aż cztery mogły przelecieć nad Tajpej. Resort obrony oświadczył, że pociski leciały wysoko w atmosferze i nie stanowiły zagrożenia, nie podał jednak szczegółów dotyczących trajektorii pocisków, zasłaniając się kwestiami wywiadowczymi.
Wizyta Pelosi była ważna, pokazała, że Stany Zjednoczone dbają o swoich sojuszników, ale Waszyngton ogranicza wachlarz działań dyplomatycznych. Pekin nie ma skrupułów. Puszcza sygnał, że los Tajwanu zależy wyłącznie od Pekinu i w dogodnej sytuacji chińska armia „wyzwoli” zbuntowaną prowincję i dojdzie do „zjednoczenia” z ChRL, jak od lat powtarza propaganda.
Chiny zwiększają swoje wpływy na Półwyspie Indochińskim. Pod pozorem inwestycji infrastrukturalnych budują dla siebie bazę wojenną na południowych...
zobacz więcej
Podsekretarz obrony USA ds. politycznych Colin Kahl ocenił, że przynajmniej przez najbliższe dwa lata Chiny nie zaatakują Tajwanu. Dowodził, że celem Pekinu jest obecnie „stworzenie nowego status quo za pomocą taktyki salami” oraz zmuszenie administracji w Tajpej i społeczności międzynarodowej do uznania chińskiej dominacji na wodach wokół wyspy i w Cieśninie Tajwańskiej.
– Ważne jest dla nas, by Pekin rozumiał, że nasze siły w regionie będą kontynuować operacje, loty i rejsy gdziekolwiek pozwalają na to wody międzynarodowe. To dotyczy również Cieśniny Tajwańskiej. Myślę, że powinniście spodziewać się, że będziemy w dalszym ciągu prowadzić operacje w obronie swobody żeglugi przez Cieśninę Tajwańską i w innych miejscach regionu, tak jak robiliśmy to w przeszłości – mówił Kahl.
Trudno stwierdzić dlaczego akurat dwa lata. Pod względem militarnym, ekonomicznym Pekin jest gotowy od inwazji od kilku lat. Dzięki duumwiratowi Xi - Putin Chiny i tak nie muszą oglądać się na społeczność międzynarodową. Decyzja, czy przeprowadzić inwazję, czy jedynie dalej izolować i osłabiać Tajwan należy wyłącznie od prezydenta Xi. Może ją podjąć przy okazji wojny na Ukrainie, a ta wcale nie musi trwać dwa lata.
Bezpośrednio powiązane z rosyjską agresją wydaje się być zwiększenie napięcia przez Serbów w konflikcie z Kosowem. Powód jest eskalacji jest błahy, ale takie sytuacje często prowadzą do niepotrzebnego rozlewu krwi. Władze Kosowa zdecydowały bowiem, że Serbowie mieszkający w tym kraju mają obowiązek wymienić tablice rejestracyjne z serbskich na kosowskie w ciągu 60 dni. Zdecydowano również, że od 1 sierpnia obywatele Serbii odwiedzający Kosowo będą musieli uzyskać na granicy dodatkowy dokument, aby umożliwić im wjazd.
Wybuchły protesty oburzonych do głębi Serbów, jakby ktoś podważył, że bitwa na Kosowym Polu faktycznie miała miejsce. Protestujący Serbowie zablokowali ciężarówkami i innym ciężkim sprzętem drogi dojazdowe do dwóch przejść na granicy z Serbią – Jarinje i Bernjak. Według kosowskiej policji wznosili także barykady i strzelali w kierunku sił porządkowych. Na szczęście nikt nie został ranny. Policja zamknęła oba przejścia.
W ostatnich miesiącach wciąż pojawiają się informacje, że Moskwa może wywołać wojnę rękami naddniestrzańskich separatystów. Tymczasem na...
zobacz więcej
Spór o tablice nie jest nowy. Już we wrześniu ubiegłego roku Serbowie z północnego Kosowa zablokowali drogi w pobliżu przejść granicznych z Serbią po tym, gdy władze w Prisztinie zabroniły wjazdu na swoje terytorium pojazdom z serbską rejestracją. Teraz jednak jest inny kontekst tych wydarzeń, związany z wojną na Ukrainie.
Naturalnie rząd premiera Albina Kurtiego potępił blokady dróg na północy kraju i „ostrzelanie policji przez uzbrojone osoby”, zaś odpowiedzialnością za „agresywne działania” obciążył władze Serbii. Wydaje się, że inspiracja sięga jednak dalej, dokładnie Kremla. Prorosyjskie sympatie Serbów i podległość wobec Rosji to nie żadna tajemnica, premier tego kraju Aleksandar Vučić regularnie spotyka się z Putinem.
Warto nadmienić, że już 2008 roku Serbia oddała swój sektor gazowy i naftowy w ręce rosyjskich firm. Gazprom Nieft i Gazprom wspólnie posiadają większościowe udziały w jedynym w kraju przedsiębiorstwie naftowym Naftna Industrija Srbije, natomiast Gazprom jest większościowym udziałowcem w jedynym w kraju magazynie gazu. Do tego dochodzą wspólne manewry wojskowe i tak dalej.
Serbia nigdy nie pogodziła się z powstaniem niepodległej republiki Kosowa w 1999 roku po przegranej wojnie, której koniec przyspieszyła interwencja NATO. Dotąd nie uznała niepodległości tego kraju i zapewne nie zrobi tego nigdy. Jeżeli chodzi o wymiar geopolityczny, trudno nie odnieść wrażenia, że katalizatorem niezadowolenia Serbów będzie reżim w Moskwie. Teraz eskalacja jest jak najbardziej na rękę Putinowi. Chyba nie pozbawione racji jest zacytowanie rzymskiej sentencji „is fecit, cui prodest”.
Putin nie jest potrzebny natomiast, jeżeli chodzi o Górski Karabach i ostatnią eskalację. Azerbejdżan i Armenia stale toczą wojnę o ten region formalnie należący do Azerbejdżanu, ale zamieszkany w zdecydowanej większości przez etnicznych Ormian. Od czasów okrutnej wojny toczonej w latach 1988-1994, która nie przyniosła żadnego rozwiązania, zwykle jest to konflikt o niskiej intensywności, ale regularnie się zaostrza.
Wśród państw Unii Europejskiej i NATO od kilku miesięcy trwa dyskusja o tym, na jakim poziomie należy wspierać militarnie Ukrainę. Wśród jastrzębi...
zobacz więcej
Ostatnia eskalacja miała miejsce jesienią 2020 roku. Walki były bardzo krwawe. Około sześciotygodniowe walki pochłonęły przeszło 6 tysięcy ofiar po obu stronach. Przy pomocy Rosji i Turcji udało się wynegocjować porozumienie pokojowe, ale oznaczało ono dla Armenii utratę dystryktów agdamskiego, kelbecerskiego oraz rejonu Lacin. Górski Karabach został niemal całkowicie odcięty od terytorium Armenii.
Ormianie nie pogodzili się z porażką i utratą ziem ich Republiki Arcachu, po zakończeniu działań wojennych wybuchły zamieszki, na szczęście obyło się bez kolejnych walk w Górskim Karabachu na większą skalę. Doszło jednak do nich teraz. Po obu stronach padają zabici, oczywiście strony zaniżają dane dotyczące własnych strat, a zawyżają straty przeciwników, więc ciężko stwierdzić, ile jest ofiar.
O eskalację Baku oskarża naturalnie Erywań. „Członkowie nielegalnych armeńskich formacji wojskowych na terytorium Azerbejdżanu, gdzie tymczasowo rozmieszczono rosyjski kontyngent pokojowy, poważnie naruszyły postanowienia układu z 10 listopada 2020 roku i dokonały aktów terroru i sabotażu przeciwko jednostkom armii Azerbejdżanu” – oświadczyło Ministerstwo Obrony Azerbejdżanu.
Wydaje się jednak, że to Azerowie pierwsi otworzyli ogień, przypuszczalnie chcąc wykorzystać skupienie uwagi społeczności międzynarodowej na Ukrainie. Nawet rosyjski resort obrony oskarżył Baku o złamanie zawieszenia broni. Moskwa przekazała, że znajdujący się tam kontyngent pokojowy (około 2 tysięcy żołnierzy) wraz z przedstawicielami Armenii i Azerbejdżanu podjęły działania mające na celu ustabilizowanie sytuacji. Armenia przekazała, że przeprowadziła operację o kryptonimie „Odwet”, w wyniku której przejęto kontrolę nad niektórymi terenami. Przywódca Górskiego Karabachu Arajik Harutiunian zapowiedział również częściową mobilizację wojskową.
Sytuacja faktycznie się uspokaja, co w zasadzie również jest na rękę Putinowi. Dyktator, niezależnie od prowadzenia zbrodniczej wojny na Ukrainie może udawać przywódcę zatroskanego o pokój na Kaukazie, peacemakera. Ale to właśnie postawa jego reżimu determinuje konflikty w wielu regionach świata. To zbrodnia pośrednia.