Dziś obrońcą europejskich wartości jest Polska, a nie Berlin. Piotr Wójcik na łamach Krytyki Politycznej stawia Telewizji Polskiej zarzut zbyt częstego i zbyt intensywnego mówienia źle o Niemcach. Nazywa to wręcz „działaniem na szkodę własnego państwa”, czyli Polski. Nic bardziej mylnego. Nie tylko rusofobia, ale również krytyka Niemiec za to, co zrobiły Europie jest konieczna i nie z zemsty, czy niechęci, ale żeby się opamiętali i by nikomu więcej w UE nie przyszło do głowy popełnić taki sam błąd oraz – jeżeli to możliwe – wysiudać ich ze stanowiska kraju rządzącego naszym kontynentem. Już w samym tytule artykułu <a href="https://krytykapolityczna.pl/gospodarka/niemcy-kryzys-gospodarka-pis/" rel="noopener noreferrer" target="_blank"><strong>„Problemy Niemiec to żaden powód do radości. Z czego się PiS tak cieszy?”</strong></a> zawarte są dwa przebiegłe przekazy. Jeden z nich stawia znak równości między krytykowaniem naszego zachodniego sąsiada a PiS-em, przez co automatycznie temat umiejscowiony zostaje w kontekście wewnętrznego sporu w Polsce. <strong>W końcu nie do pomyślenia byłaby sytuacja, w której Polacy w końcu zjednoczyli się w krytycznym nastawieniu do tego, co robi Rosja</strong>, ale i jej największy sojusznik w Europie – Niemcy, prawda? <br><br> Drugi wniosek, jaki można wyciągnąć z tak postawionej przez red. Wójcika tezy, jest następujący: krytykowanie i/lub napiętnowanie Niemiec za to, co robiły z Rosją w naszej części planety, to nie tyle ocena geopolityczna, co wynik emocji. W końcu jeśli czyjeś „problemy” sprawiają nam „radość”, to nie do końca dobrze to o nas świadczy. <br><br> Tak się składa, że jestem stałym czytelnikiem polskiego serwisu Deutsche Welle, ponieważ staram się być na bieżąco z tym, jak Polskę opisują <a href="https://www.tvp.info/tag?tag=niemcy" rel="noopener noreferrer" target="_blank"><strong>niemieckie</strong></a> media. W ostatnich miesiącach znajduję w nich podobny rys emocjonalny w relacjonowaniu tego jak nasze społeczeństwo, władze i media odnoszą się do nich. I nie zarzucam tutaj broń Boże red. Wójcikowi kopiowania niemieckich klisz narracyjnych, uważam go za człowieka myślącego samodzielnie, a jedynie zwracam uwagę na podobnie błędne rozumienie źródeł tego, co nazywamy „polską krytyką Niemiec”. <br><br> Z pewnością u niektórych mogą to być zrozumiałe powojenne emocje, w końcu część ofiar niemieckich zbrodni i członków ich rodzin jeszcze w Polsce żyje, ale większość, myślę, swoją krytykę wiąże nie tyle z osobistą niechęcią, co z niezadowoleniem z tego, co Niemcy robili w przeszłości, do czego doprowadziła ich polityka teraz i co może jeszcze zepsuć w przyszłości. <br><br> <h2>Grzechy ciężkie</h2> <br> Problem z Niemcami jest o tyle poważny, że ich grzechy wobec nie tylko Polski i <b><a href="https://www.tvp.info/tag?tag=ukraina" rel="noopener noreferrer" target="_blank">Ukrainy</b></a>, ale faktycznie całej Europy są wyjątkowego kalibru. Tak jak po wojnie było kilkadziesiąt lat skruchy, tak już przy transformacji zaczęła się chamska ingerencja na polskim terytorium, z kupowaniem sobie partii politycznych i przywożeniem swoim politykom niemieckich marek w siatach, a później wykupywaniem polskiego przemysłu. Po miesiącu miodowym związanym z wejściem Polski do Unii Europejskiej zaczęła się kolejna odsłona antypolskiej polityki Niemiec.Już dwa lata później rosyjska firma Gazprom oraz niemieckie firmy E.ON Ruhrgas i BASF podpisały w Moskwie porozumienie końcowe dotyczące budowy Gazociągu Północnego i utworzenia konsorcjum Nord Stream. To wtedy pierwszy raz Niemcy zdradziły Europę na rzecz Rosji, a później było jeszcze gorzej. Dojście do władzy najbardziej proniemieckiego polityka w III RP pomogło w stworzeniu wrażenia ciepła i obopólnego szacunku, ale podobnie jak w przypadku Władimira Putina, relacja Donalda Tuska z Angelą Merkel była dla polskich interesów skrajnie niekorzystna. Szkody dotyczyły wielu obszarów państwa, ale wystarczy wymienić dwa kluczowe negatywne zjawiska, czyli szalona prywatyzacja i uzależnienie energetyczne. <br><br> Można nie lubić obecnej władzy, ale faktycznie gdyby nadal rządziła PO-PSL, to Polska byłaby w takiej sytuacji, że nawet jakby chciała, to nie miałaby jak Ukrainie pomóc. Do tego zresztą by nie doszło, bo podobnie jak w przypadku Berlina, z Warszawy płynęłoby do Kijowa dużo ciepłych słów, ale bez konkretów. <strong>Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, niech policzy sobie, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy Donald Tusk zajmował się Ukrainą</strong>, a nie byłoby to trudny rachunek, bo wystarczyłyby palce jednej ręki. <br><br> <h2>Antypolska krytyka Niemiec</h2> <br> Red. Piotr Wójcik w swoim artykule nie zarzuca TVP kłamstwa, a nawet sam stwierdza, że „trudno nie krytykować Niemiec za lata robienia interesów z Kremlem i kunktatorską postawę podczas wojny w Ukrainie” i „Niemcy mają na swoim koncie długą listę fatalnych, a właściwie koszmarnych błędów”, tyle że przeszkadzają mu „nieustanne ataki werbalne wymierzone w Berlin”, bo „zaczynają już przypominać masochizm lub przynajmniej celowe działanie na szkodę własnego państwa”. <br><br> Innymi słowy zbyt ostra krytyka Niemiec jest wbrew polskim interesom. Dlaczego? Ponieważ „finalnie jedziemy z nimi na jednym unijnym wózku” i „jeśli Niemcom zabraknie gazu, to i nam zrobi się zimno”. Do tego nieładnie tak, ponieważ „gdyby w niemieckich mediach pojawiła się nawet tylko jedna czwarta takiej nienawiści w stosunku do Polaków, pisowska prawica zawyłaby z oburzenia”. Czytaj: skala krytyki Niemiec w Polsce nie powinna przekraczać 25% antypolonizmu nad Renem. <br><br> Jak bardzo niesprawiedliwy jest wobec naszego kraju taki sztuczny symetryzm, tego nie trzeba chyba wyjaśniać i to nie tylko z powodu wciąż nie odpokutowanych finansowo zbrodni niemieckich na Polsce i Polakach, ale również z powodu blokowania przez Berlin pieniędzy dla naszego kraju w Brukseli. Fakt iż dokonują tego w „białych rękawiczkach” rękami swoich polityków w instytucjach unijnych nie jest dla Polski żadnym pocieszeniem. Całe to podkręcanie śruby, jakie odbywa się w UE, to jest dopiero przykład zemsty i to o tyle niepokojącej, że jej jedyną przyczyną jest to, że Polacy w demokratycznych wyborach ciągle wybierają „nie tych, co trzeba”.Na ten niedemokratyczny rys w polityce zagranicznej Niemiec niektórzy politycy i publicyści zwracali uwagę od dawna, ale czy mogli zrozumieć to ci, którzy cieszyli się, gdy Merkel na złość polskiemu rządowi na stanowisko szefa RE poparła <b><a href="https://www.tvp.info/tag?tag=donald%20tusk" rel="noopener noreferrer" target="_blank">Donald Tuska</b></a>, mimo że polskim kandydatem był kto inny? Nie trzeba się nawet cofać o kilka lat, bo całkiem niedawno bliska przyjaciółka byłej kanclerz, minister obrony Niemiec, a dziś szefowa KE, Ursula von der Leyen na zjeździe EPP powiedziała wprost, że czeka na to, aż zobaczy Tuska na stanowisku premiera w Polsce. I nie chodzi tu o polityczne sympatie, bo między podobnymi obozami w różnych krajach występują i są normalne, ale o tę ostentację w ignorowaniu demokratycznych wyborów innych krajów. Jako inne przykłady można podać to, jak potraktowano Irlandczyków w 2008 r. i Brytyjczyków w 2020 r., gdy w referendum wybrali „nie tak jak trzeba”. <br><br> <h2>Nie powtarzajmy tych samych błędów</h2> <br> Wbrew podskórnie suflowanej w Europie narracji, niemiecka zaborczość i buta to wcale nie jest „standard”, na który nikt nie musi się zgadzać. Nie ma też nigdzie zapisanego prawa do rządzenia naszym kontynentem. <strong>Unia Europejska powstała jako sojusz pełnoprawnych i równych sobie państw i dziś Polska ma szczególną rolę w przypominaniu tego, jako kraj, który najmocniej doświadczył zła, jakim było wzięcie Europy pod niemiecki but, a wcześniej sojusz z Rosją</strong>. <br><br> Czy lepiej, gdy nasz zachodni sąsiad panuje nad kontynentem gospodarczo, a nie za pomocą ludobójstwa, okupacji i obozów? Oczywiście. Czy jednak powinniśmy jako kraj wstrzymać się z krytyką Niemiec, gdy widzimy, jak wracają do nich pragnienia podobne do tych, które u ich dziadków rozpaliły duch nazizmu? Skoro po II wojnie światowej powiedzieliśmy wszyscy „Never Again”, to wyciągnijmy wnioski z tego, że jednak „again” mamy w Europie krwawą wojnę. <br><br><a href="/twoje-info" rel="noopener noreferrer" target="_blank"><img src="https://s.tvp.pl/repository/attachment/4/4/6/446ae7032ad7145311025c27ebb077441541685773263.jpg" alt="Twoje INFO - kontakt z TVP INFO" width="100%"></a><br> Przestańmy udawać, że wszyscy patrzyli tak samo trzeźwo na Berlin i Kreml, bo gdy śp. Prezydent Lech Kaczyński ostrzegał, że po Gruzji przyjdzie czas na Ukrainę – jego oponenci drwili, a gdy w 2010 r. jego brat, Jarosław Kaczyński alarmował Zachód, że w Rosji budzi się imperializm – szef dyplomacji Radosław Sikorski z pogarda pytał, „czy jest na proszkach”, zapraszał Rosję do NATO, równolegle prosząc Niemców, żeby wzmocnili swoją kontrolę nad Europą. <br><br> Podobnie odrealnione było podejście do tych krajów nie tylko u nas, bo gdy prezydent USA <a href="https://www.tvp.info/tag?tag=donald%20trump" rel="noopener noreferrer" target="_blank"><strong>Donald Trump</strong></a> w 2018 r. na forum ONZ ostrzegał, że Niemcy uzależniają się od Rosji – niemieccy delegaci pokładali się ze śmiechu, a media Demokratów w Stanach pukały się w czoło. Kto miał rację? Polityka Niemiec od kilkunastu lat nastawiona jest na wzmacnianie się kosztem Europy i czas najwyższy przestać udawać, że jest inaczej, tylko zrobić wszystko, żeby odebrać im władzę w UE i poważnie zreformować tę instytucję. Tak, żeby z powrotem była wspólnotą wolnych państw, a nie, jak chciałby Berlin - federacją, czy Paryż - unią kilku prędkości. Wbrew temu jaką „gębę” dorobiono dziś Polsce, to nasz kraj jest najlepszym kandydatem do roli obrońcy europejskości i praworządności UE, a ostatecznie – już po przyjęciu do Unii Ukrainy, jak Bóg da – nowego przywódcy Wspólnoty.</p>