
Obraz Zachodu jako wspólnoty wolnego świata, który wykształcił się w umysłach Polaków w epoce zimnej wojny, był daleko idącym uproszczeniem. Ten powierzchowny ogląd rzeczywistości został utrwalony przez proces przystępowania Polski do Unii Europejskiej, kiedy to wysiłkiem unijnym i własnym edukowano obywateli Rzeczypospolitej w zakresie wiedzy na temat integracji europejskiej, ukazując jej naturę w wyidealizowanej formie. Unia Europejska jawiła się jako wspólnota wiodących cywilizacyjnie państw świata, których elity polityczne, wyrzekłszy się egoizmów narodowych, dbają wyłącznie o dobro wspólne.
Ukraińcy potrzebują więcej zachodniego wsparcia militarnego, politycznego i humanitarnego, a nie nacisków na Kijów, by dogadał się z Władimirem...
zobacz więcej
Główną troską państw bogatszych i silniejszych należących do UE, w myśl tej wizji, miałoby być podniesienie w imię solidarności europejskiej poziomu dobrobytu państw biedniejszych i słabszych, będących członkami tej organizacji. W Brukseli miałoby się przy tym mieścić centrum polityczno-cywilizacyjne, cechujące się „wyższą mądrością” i „wyższą moralnością” niż narodowe centra władzy, a już z całą pewnością niż centrum polskie w Warszawie. Pogląd ten ulegał naturalnej erozji w miarę nabywania doświadczeń co najmniej od 2005 r. (Spór o system głosowania w Radzie UE – znany jako „Nicea czy Lizbona” – ze słynnym „Nicea o muerte!” Jana Marii Rokity, wypowiedzianym z trybuny sejmowej w imieniu PO).
Dziś w obliczu wielkoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę naiwny obraz Zachodu jako wspólnoty kierującej się wartościami, a nie interesami, ulega rewizji.
Czytaj więcej w raporcie: Wojna na Ukrainie
Otwarte i brutalne gwałcenie fundamentalnych wartości cywilizacji zachodniej jest oczywiście kosztowne politycznie, czego właśnie doświadcza Rosja. Aspekt moralny polityki jest, choć ważnym, to jednak jedynie jednym z czynników kształtujących naturę relacji międzynarodowych z udziałem Zachodu. Świat jest bardziej skomplikowany, a to czy inne państwa popierają, czy też nie, teraz, czy w przeszłości słuszną sprawę walki o wolność (dziś jest to sprawa ukraińska, kiedyś – co nadal dobrze pamiętamy – była to sprawa polska), wynika z kalkulacji ich interesów i to nie tych realnych, ale takich, jak je widzą ich elity polityczne, a te wszak mogą się mylić i często się mylą. Decyzje nie są jednak podejmowane na podstawie rzeczywistości, lecz na podstawie jej obrazu istniejącego w umysłach decydentów.
Obraz ten zatem, bez względu na to czy jest fałszywy czy prawdziwy, jest częścią realiów politycznych, takich jak dywizje na froncie, materiały wojenne w magazynach czy zasoby finansowe państwa. Podobnie jest zresztą także z nastrojami, sympatiami, mitami czy fobiami żywionymi przez opinie publiczne różnych krajów. Są faktami politycznymi bez względu na to czy są fałszywe, czy prawdziwe. Współczesny Zachód podlega tym regułom, jak zawsze i jak wszędzie. Są to bowiem ogólnoludzkie reguły gry politycznej.
Wizyta prezydenta Francji Emmanuela Macrona, prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa, kanclerza Niemiec Olafa Scholza i premiera Włoch Mario Draghiego...
zobacz więcej
Obraz Zachodu, jako obszaru demokracji, dobrobytu, rządów prawa i praw człowieka jest zasadniczo prawdziwy, trzeba jednak pamiętać, że „raj na ziemi” obiecywali komuniści, zaś realni ludzie są grzeszni i żadne ich dzieła nie są doskonałe. Nie jest też odkryciem, że o szlachetność działań łatwiej w dobrej koniunkturze, a problemy są probierzem realnego oddania wyznawanym publicznie wartościom. Tymczasem Zachód wstrząsany jest rozlicznymi kryzysami. USA – kryzysem wewnętrznym – najsilniej objawionym przy tranzycie władzy od Donalda Trumpa do Joe Bidena, a Unia Europejska całą serią problemów od kryzysu finansów strefy euro z lat 2008-2012, przez kryzys imigracyjny lat 2015-2016, brexit 2016-2020, kryzys COVID-owy 2019-202(?), po obecną inwazję rosyjską na Ukrainę, będącą spektakularną klęską unijnej polityki wschodniej, prowadzonej przez tandem niemiecko-francuski, a symbolizowanej przez format normandzki i biznesowo-korupcyjne związki jej elit z Rosją. UE w 2011 r. poniosła także klęskę w zakresie swej polityki śródziemnomorskiej, której celem była stabilizacja południowego sąsiedztwa Europy, unicestwiona przez „arabską wiosnę”. Mnogość wyzwań skutkuje syndromem „krótkiej kołdry” – rywalizacją o ograniczone zasoby, które można przeznaczyć na rozwiązanie problemów mieszczących się w zakresie priorytetów tych czy innych państw. Na rozwiązanie wszystkich nie starczy środków.
To czy jakieś państwo popiera Ukrainę w jej walce z moskiewskim najazdem, a wschodnią flankę NATO w jej dążeniu do skutecznego odstraszania Kremla i w jakiej to czyni skali czy też jedynie poparcie to udaje zależy od interesów danego państwa tak jak je widzą jego elity polityczne i jego obywatele. To z tej przesłanki wynika obecny podział Zachodu na „obóz sprawiedliwości” domagający się przykładnego ukarania agresora i „obóz pokoju”, żądający jak najszybszego „zaprzestania przelewu krwi” w formule „ziemia za pokój”, czyli cesji terytorialnych na rzecz Rosji i „niedrażnienia Moskwy rozbudową infrastruktury wojskowej NATO” na wschód od Niemiec. Przyjrzyjmy się zatem przez pryzmat tego podziału stosunkowi Zachodu do wojny na Ukrainie, analizując w tym kontekście interesy jego najważniejszych państw.
Doprowadzenie do zawieszenia broni w oparciu o linię rozgraniczającą z 24 lutego – to nowa propozycja, jaką w wywiadzie dla niemieckiego „Der...
zobacz więcej
Wojna obronna, toczona przez Ukraińców, jest dla tych narodów wojną zastępczą (proxi war) – jest ich wojną, choć nie ich żołnierze na niej giną. Mają one świadomość, że wynik tej wojny rozstrzygnie także o ich losach, więc wspierają Ukrainę we wszelki możliwy sposób, wyjąwszy bezpośredni udział w walce. Do tej grupy państw należy Polska i państwa bałtyckie oraz w znacznej mierze Szwecja i Finlandia. Ciekawym przypadkiem jest Słowacja – kraj o starych – sięgających XIX wieku tradycjach panslawistyczno-moskalofilskich, który jednak zdecydowanie stanął w obozie twardych popleczników Ukrainy. Nie bez znaczenia jest tu fakt słowackich obaw przed Węgrami i obraz Węgier jako sojusznika Rosji (opisanie tego czy i na ile jest to obraz prawdziwy, wymagałoby odrębnego artykułu, ale jak wskazałem wyżej, decyzje podejmowane są nie na bazie rzeczywistości, lecz wyobrażenia o niej). Czechy, dotknięte zamachami rosyjskich służb specjalnych na magazyny wojskowe w 2014 r., które pociągnęły za sobą śmierć obywateli czeskich, żywo odczuwają rosyjskie zagrożenie i także dołączyły do tego obozu. Poniżej oczekiwań angażuje się zaś niestety Rumunia, mimo faktu, że także los Mołdawii rozstrzyga się właśnie na polach bitew Ukrainy. Opanowanie przez Rosję wybrzeży Morza Czarnego aż po Odessę i Naddniestrze przesądziłoby bowiem także losy Kiszyniowa, niezdolnego do samodzielnej skutecznej obrony.
Stany Zjednoczone są supermocarstwem, którego poparcie rozstrzygnie na dłuższą metę o losie Ukrainy. Amerykanie za główne dla siebie wyzwanie uznają jednak Chiny, nie Rosję. Celem polityki Waszyngtonu od dwóch dekad było oderwanie Moskwy od Pekinu. Temu służyły wszystkie kolejne resety od czasów Baracka Obamy począwszy, aż po zgodę Joe Bidena na Nord Stream II, przedłużenie New START (układu o redukcji strategicznych broni jądrowych) na warunkach Kremla, spotkanie Biden-Putin i niewczesne uwagi prezydenta USA o tym, że „mniejsze wtargnięcia wywołają słabszą reakcję”.
Stany Zjednoczone gotowe były zapłacić Rosji cenę polityczną uznania jej strefy wpływów na wschód od granic NATO, byleby tylko zerwać współpracę rosyjsko-chińską. Strefa wpływów to jednak co innego niż brutalny podbój z zamiarem likwidacji państwowości dużego europejskiego kraju. Rosja na dodatek nie zamierza osłabiać swych związków ani z Chinami, ani z Iranem, ani z wrogimi USA reżimami na Kubie, w Wenezueli i w Nikaragui. Klęska armii rosyjskiej zadana jej przez Siły Zbrojne Ukrainy pod Kijowem pokazała przy tym Amerykanom, że ich cel – pozbawienie Chin sojusznika „wagi ciężkiej”, za jakiego uchodziła Rosja, możliwy jest do realizacji nie poprzez „przekupywanie” Rosji ustępstwami co do jej ambicji imperialnych w Europie Środkowowschodniej, lecz przez jej pobicie rękoma ukraińskich żołnierzy, których w tym celu trzeba dozbroić. Prestiżowa porażka USA w Afganistanie spowodowała ponadto konieczność zatarcia wrażenia słabości, które pozostawiła. Program land & lease (o pożyczce i dzierżawie) w wysokości 40 mld dolarów na dozbrojenie Ukrainy, przyznany Kijowowi przez Waszyngton, stworzył sytuację, w której ewentualna przegrana Ukraińców byłaby także klęską wizerunkową Stanów Zjednoczonych. Zaczęłyby one być postrzegana jako niezdolne do przeciwstawienia się agresji mocarstw despotycznych na zaprzyjaźnione demokracje, co zachęcić by mogło Chiny do próby siłowego rozwiązania kwestii Tajwanu. Amerykanie oczywiście o tym wiedzą. Zwycięstwo Ukrainy (wyparcie najeźdźców z terytorium państwa ukraińskiego) leży więc w ich żywotnym interesie.
Wielka Brytania zawsze przeciwdziałała wytworzeniu się systemu hegemonii jednego mocarstwa na kontynencie europejskim. W ubiegłych stuleciach walczyła przeciw dominacji francuskiej (od wojen Ludwika XIV po wojny napoleońskie), potem rosyjskiej (wojna krymska i sojusz z Japonią z 1902 r.), i wreszcie niemieckiej (I i II wojny światowe).
Pożary trawią uprawy zbóż na Ukrainie, które i bez tego trudno byłoby zebrać i wyeksportować w warunkach rosyjskiej inwazji. Według ukraińskich...
zobacz więcej
Klęska Ukrainy oznaczałaby redukcję wpływów amerykańskich w Europie, bezpośrednie zagrożenie przez Rosję proamerykańskich dotąd państw wschodniej flanki UE i NATO i poddanie ich presji niemiecko-rosyjskiej w kierunku osłabienia więzi transatlantyckich. Wiodłoby to do wytworzenia systemu koncertu mocarstw niczym system wiedeński po roku 1815 czy Bismarckowski po 1871, z udziałem Niemiec i słabnącej Francji, ale z dominującą rolą Rosji, wyparciem wpływów USA z Europy i odsunięciem na bok Wielkiej Brytanii, która tym razem, nie będąc już światowym imperium, którym była w XIX w., nie weszłaby w nową epokę splendid isolation (wspaniałej izolacji), lecz uległaby marginalizacji. Londyn, dysponujący najlepszą armią ekspedycyjną w Europie, odsunięty po brexicie od wpływu na decyzje UE, w związkach z Europą Środkową (od Skandynawii po Rumunię z Polską i Ukrainą w roli głównej, kotwiczącą w obawie przed Rosją wpływy mocarstw anglosaskich na kontynencie) upatruje szansy na wzrost swej pozycji międzynarodowej.
Dziś odbywa się w Brukseli VI szczyt Partnerstwa Wschodniego, które jest głównym instrumentem oddziaływania Unii Europejskiej na Wschód. Powołane...
zobacz więcej
Moskwa do czasu brutalnej wielkoskalowej agresji na Ukrainę mogła uchodzić raczej za partnera w osłabianiu wpływów amerykańskich, niż za wroga (Wszak od upadku ZSRR trudno sobie wyobrazić rosyjski najazd na Francję). Po 24 lutego otwarte przyznawanie się do takiej wizji świata stało się bardzo niezręczne. Zarówno francuska lewica (Jean-Luc Mélenchon), jak i prawica (Marine Le Pen, Éric Zemmour), a także mainstream (reprezentowany przez urzędującego prezydenta Emmanuela Macrona) mają jednak silne tendencje prorosyjskie i dążą do jak najszybszego wznowienia „normalnych relacji z Moskwą”, starając się zdobyć dla Francji pozycję państwa, które zostanie zapamiętane w Moskwie, jako to, które proces ów zainicjowało. Ten prosty obraz komplikowany jest jednak narastającymi sprzecznościami rosyjsko-francuskimi w Afryce, gdzie aktywność grupy Wagnera („prywatnych” najemników rosyjskich, będących nieformalnym narzędziem Kremla) w Mali stoi w wyraźnej opozycji do interesów francuskich.
Włochy, podobnie jak Francja, patrzą na południe, nie na wschód. Borykając się z głębokim zadłużeniem i z presją imigracyjną z basenu Morza Śródziemnego i z Afryki, postrzegają wojnę na Ukrainie jako wydarzenie tworzące konkurencję polityczną i finansową w stosunku do potrzeb i priorytetów włoskich. Od Francji Włochy różnią się jednak zasadniczo w zakresie rozumienia europejskiej autonomii w dziedzinie bezpieczeństwa, uważając ją za uzupełnienie zaangażowania amerykańskiego, a nie jego zastąpienie w „architekturze bezpieczeństwa” Starego Kontynentu.
Hiszpania, doświadczona rosyjskim poparciem dla separatyzmu katalońskiego, ma spośród państw położonych na południowej flance UE najbardziej realistyczny obraz zagrożenia płynącego z Moskwy. Ma jednak także silne partie lewicowe, które z sympatią patrzą na tradycje sowieckie oraz oczywiste priorytety śródziemnomorskie, a nie wschodnie. Leży na drugim krańcu Europy, nie jest wielkim mocarstwem i jej zaangażowanie w naszym regionie siłą rzeczy nie ma charakteru strategicznego.
Idea autonomizacji bezpieczeństwa europejskiego narodziła się w trakcie konferencji międzyrządowej wiodącej do przyjęcia w grudniu 1991 r. traktatu...
zobacz więcej
Z punktu widzenia Polski kluczowa jest rola samej Ukrainy (bez której heroicznej obrony, Zachód po słownych protestach zaakceptowałby akcję rosyjską) i mocarstw anglosaskich oraz państw wschodniej flanki NATO, która poprzez przystąpienie Finlandii i Szwecji do Sojuszu zaczyna być geograficznie tożsama ze wschodnią flanką UE. Największym państwem w tej ostatniej grupie jest Polska i to ona poza USA dostarcza największej pomocy materialnej Ukrainie. Rolą dyplomacji ukraińskiej i polskiej jest przekonywanie Amerykanów o żywotnym dla interesów USA znaczeniu obecnego starcia z Rosją i roli w niej Kijowa i Warszawy.
Sojusz polsko-ukraiński, dozbrojony przez Stany Zjednoczone, będzie w stanie zatrzymać Rosję, przejąć na swe barki część dźwiganych dotąd przez Amerykanów ciężarów stabilizacji europejskiej (czego nie chcą podjąć się Niemcy), utworzyć chłonny rynek dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego i dla amerykańskiego gazu, wyczerpać siły Rosji tak, by stała się nieistotnym partnerem dla Chin i by nie była w stanie wspierać antyamerykańskich reżimów w Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie. To dużo, zważywszy, że nic tak nie wiąże ze sobą różnych państw, jak wspólnota interesów strategicznych.
Zobacz także: Czego uczy nas wojna na Ukrainie?