
Kilka dni temu przewaliła się nad Polską niemała naukowa burza. Przez wszystkie przypadki odmieniana była nazwa wsi Wiejków koło Wolina oraz informacja, iż tamże „archeolodzy odkryli kurhan (grobowiec) Haralda Sinozębego”, jednego z istotnych władców skandynawskich. Któremu w popularności mocno pomaga, że od 1994 roku jego imię nosi wprowadzony na rynek produkt firmy Ericsson, a mianowicie bluetooth, czyli system bezprzewodowej komunikacji na krótki dystans miedzy różnymi urządzeniami elektronicznymi. Nawet symbol owego standardu jest wywiedziony z połączenia dwóch run, czyli „liter” starożytnego skandynawskiego alfabetu, oznaczających H i B.
Amerykańscy uczeni z Indiany pokazują na łamach najnowszego „Science”, że stworzyli sztuczną platformę, dzięki której maszyny mogą się uczyć przez...
zobacz więcej
Tekst jest odpowiedzą na wcześniejszą publikację Polskiej Agencji Prasowej. Odkryto grób króla wikingów sprzed tysiąca lat. Znajduje się w polskiej wsi.
Harald, jak poucza nas historia wczesnego europejskiego średniowiecza, ok. roku 970 podporządkował sobie Norwegię i tym samym przyczynił się do zjednoczenia rywalizujących rodów oraz poszczególnych jarlów z Danii i Norwegii. Zapanował też nad południową częścią Szwecji, Skanią. Połączył zatem Skandynawów tak, jak dziś bluetooth łączy różne urządzenia peryferyjne z komputerem.
Jak informuje „Słownik władców Europy średniowiecznej” (Wydawnictwo Poznańskie 2005, pod redakcją Józefa Dobosza, przygotowanej przez historyków związanych z Uniwersytetem Adama Mickiewicza w Poznaniu i z Polską Akademią Nauk), „Około 986 r. Harald utracił władzę w wyniku zamachu stanu na rzecz swego syna, Swena Widłobrodego. Pobity i ranny, uszedł do miejscowości Jumme, czyli do Wolina, gdzie zmarł z poniesionych ran. Pochowany w Roskilde w kościele pod wezwaniem Św. Trójcy (późniejszej katedrze).” I tu zapala się pierwsza czerwona lampka w kwestii kurhanu na Wolinie, „odkrytego metodą analizy zdjęć satelitarnych” – nieprawdaż?
Wieść taka, że oto w naszej ziemi ojczystej leży taki wielki ktoś, związany w dodatku i z powszechnie stosowaną dziś technologią i z sagami skandynawskimi popularyzowanymi w kulturze masowej przez komiksy i seriale, to szczęśliwy los na loterii. Jednym słowem: byłoby fajnie, gdyby to była prawda, ale…
Zobacz także: Neandertalczyk miał dłoń artysty, a nie kamieniarza
Zamiast nierozkładalnego plastiku, drewno. A dokładnie tworzywo zrobione z czystego niemal drewna opracowali materiałoznawcy z Massachusetts...
zobacz więcej
Najpierw zatem dr Bogacki wyjaśnił mi, że Polska archeologia nie wie nic o związkach Haralda Sinozębego z Wolinem. Wspominają o tym jedynie źródła pisane – a te są domeną historyków. Przykładowo kronika z XI wieku wspomina o tym, że Harald zmarł w Jumne, czyli jak się dziś przyjmuje, w Wolinie. Tego faktu źródłowego badacze nie podważają. Późniejsze sagi wspominają o nim jako o założycielu Jómsborga – twierdzy pirackiej, której doszukiwano się m.in. w Wolinie – oraz jako o wodzu jómswikingów. Nawet i tu jednak nie jest prosto, pierwsza bowiem spisana wersja tej legendy zamiast Haralda przytacza postać półlegendarnego Palnatokiego. Nie ma też żadnych śladów materialnych na związki Haralda z państwem pierwszych Piastów. Chyba, że przyjmiemy starą tezę, że po 967 r. Wolin był w jakiś sposób uzależniony od państwa Mieszka. Choć co do istoty owej zależności, a nawet jej rzeczywistego istnienia, wśród historyków panują spory.
Jak dalej wyjaśnia dyrektor gnieźnieńskiego muzeum, „jakakolwiek wiedza na temat Haralda i Wolina na pewno nie zmieni się za sprawą wspomnianego badacza” i jego tajemniczego „zespołu naukowców”. Przede wszystkim szef tego zespołu nie jest naukowcem. Marek Kryda jest bowiem publicystą, który interesuje się epoką wikingów. Tyle, że ma swój profil w Academia.eu – największym serwisie internetowym skupiającym naukowców (i niestety nie tylko ich) oraz jest członkiem Brytyjskiego Towarzystwa Archeologicznego. Takim członkiem może być bowiem każdy, kto uiszcza odpowiednio wysoką roczną składkę. Z jego „dokonań” wydawniczych widać, że kocha sensację, odgrzewanie „starych kotletów”, ale jest całkowitym ignorantem w kwestii metody badań naukowych. Kolejny pasjonat, czy może raczej fascynat przeszłości. A co do owego „zespołu naukowców”, można chyba powiedzieć o nim mniej, niż o związkach Haralda z Wolinem. Nie da się zaprzeczyć, że pan Marek Kryda jest autorem jednej książki „popularnonaukowej” pt. Polska Wikingów I”, którą wydał własnym sumptem 3 lata temu.
Wiele jest chorób powszechnie znanych, dla których nauka jednak dotąd nie ustaliła ani przyczyn, ani molekularnego mechanizmu ich powstawania. W...
zobacz więcej
Aby to stwierdzić, nie trzeba kosmicznych technologii, wzniesienie jest aż nazbyt widoczne z poziomu ziemi. „Zespół badawczy” jednak od razu określił „znalezisko” jako kurhan. Lidar to istotnie metoda pomiaru powierzchniowego, która pozwala archeologom przede wszystkim określić, że w danym miejscu może się coś ciekawego znajdować. Problem polega na tym, że w tym konkretnym przypadku (jak zresztą w każdym innym) pomiar nie powie nic o tym, co znajduje się we wnętrzu owego wzgórka. Żeby się tego dowiedzieć, należałoby zajrzeć w głąb.
Tymczasem pan Marek Kryda i jego „zespół naukowców” ogranicza się do stwierdzenia, że można by przebadać teren georadarem, czyli przeskanować wnętrze wzgórka. Problem polega na tym, że badanie tego rodzaju też bywa zawodne. W przypadku Wiejkowa mamy do czynienia z miejscem, które od wieków jest zagospodarowane przez człowieka. Warstwy kulturowe są tam przemieszane. W tej sytuacji najpewniejszą metodą byłoby przeprowadzenie tradycyjnych wykopalisk archeologicznych. Fizyczne „zejście pod ziemię” pozwoliłoby znaleźć ewentualny pochówek Haralda. Tyle tylko, że większym prawdopodobieństwem jest, iż w tamtym miejscu było wcześniej jakieś cmentarzysko (a i to wcale niekoniecznie), niż okazały grobowiec królewski.
Zobacz także: Kolumb i ludożercy
Życie jest formą istnienia – i działania – białka. Tak jego definicję można próbować maksymalnie uprościć. Gdy białka się spotykają, i mają ku...
zobacz więcej
Pozostaje się zastanowić, dlaczego temat chwycił. Najprościej byłoby powiedzieć: gdyż został podchwycony… przez dziennikarzy, którzy nie sprawdzili wielu danych i z dobrą wolą oparli się na tym, co zaanonsował, przedstawiając się jako naukowiec ktoś, kto nim w istocie nie jest. Oczywiście też, skoro coś jest wikińskie, to przyciąga! Aczkolwiek osobiście bym wolała, by przyciągały nas wystawy, takie jak obecnie mająca miejsce w Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, a nie ewidentnie klikbajtowe tytuły prasowe, które z jednej agencji prasowej wyszedłszy, przetoczyły się przez wiele mediów, podane jako wielka sensacja i dalej powielane w sieci.
Jako ludzie mediów, popularyzatorzy nauki, musimy tu uderzyć się w pierś, aż huknie. Dobrze, że przy tak interesującym dla bardzo wielu laików temacie. Istnieje bowiem szansa, że wieść o tym, że żadnego „kurhanu Haralda” na razie nigdzie nie odkryto, rozniesie się równie szeroko, jak rozniosła się wieść przeciwna. Czasy, gdy liczy się tempo podania informacji i klikbajt gubią nas. Zapominamy, że tylko prawda jest ciekawa, a sensacja jest tylko sensacją. Ciężko nam się też przebić do czytelników, a i redakcji z informacją, że nauka wcale nie polega na tym, że każdy może mieć tu swoją teorię. Nic bardziej błędnego. W nauce teorie – najwięcej, co nauka może nam dać i nie należy tego terminu mylić ze słowem hipoteza, co ma często miejsce w języku potocznym – wyciąga się z obserwacji dowodów materialnych i eksperymentów. Owe obserwacje i eksperymenty trzeba natomiast przeprowadzać zgodnie ze ścisłym rygorem metodologicznym – tylko wtedy mają jakąkolwiek wartość.
Dobrze, że nauka miewa swoich pasjonatów, osoby nie posiadające formalnego wykształcenia, a jednak bardzo mocno zaangażowane. Nie zmienia to jednak konieczności zachowania przez nie rygoru metodologicznego. Co do popularności teorii pseudonaukowych, wynika ona wg dr. Boguckiego po części z braku zaufania do naukowców, oderwania ich języka od języka codzienności, chęci poszukiwania przez odbiorców informacji prostych odpowiedzi na trudne pytania i coraz większej podatności nas wszystkich na tzw. fakenewsy. Szkoła nie uczy realnie krytycznego podejścia do źródeł informacji. Nietrwania w bańkach informacyjnych z jednej strony, ale też budowania hierarchii źródeł informacji w naszych głowach. To, że Internet, proste narzędzie do publikowania różnych poglądów, pozwala każdemu objawić światu swoją opinię, nie oznacza jeszcze, że każda opinia jest zasadna.
Zobacz także: Nieskuteczne antybiotyki i półżywe uparte bakterie