
Wizyta prezydenta Francji Emmanuela Macrona, prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa, kanclerza Niemiec Olafa Scholza i premiera Włoch Mario Draghiego w Kijowie w czwartym miesiącu wojny jest wydarzeniem symbolicznym. Nie może być jednak rozpatrywana w oderwaniu od całości dotychczasowej polityki tych państw. Została na dodatek niemal natychmiast zrównoważona dzień późniejszą wizytą w Kijowie premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. Znaczenia odwiedzin czterech przywódców europejskich w Kijowie nie należy więc przeceniać, a ocena tego wydarzenia musi opierać się na starej rzymskiej zasadzie facta, non verba (czynów, nie słów).
Wielka Brytania, Polska, Ukraina i kraje bałtyckie – tak ma wyglądać nowy sojusz. O planach poinformował już Boris Johnson, a zielone światło dała...
zobacz więcej
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz broni bezpośrednich rozmów z Władimirem Putinem i zapowiada kolejne. „Z Putinem koniecznie trzeba rozmawiać” , – Będę...
zobacz więcej
Niezadowolone z jej postępowania Niemcy i Francja wraz z Rosją (oburzoną na Warszawę i Wilno za wsparcie Pomarańczowej Rewolucji w 2005 r.) nie zaprosiły prezydentów Polski i Litwy na spotkanie w Królewcu z okazji 750-lecia założenia miasta, przez Moskali zwanego Kaliningradem na cześć sowieckiego zbrodniarza, którego podpis widnieje pod rozkazem rozstrzelania blisko 22 tys. polskich oficerów i policjantów zamordowanych w 1940 r. strzałem w tył głowy w Katyniu, Charkowie i Twerze. Do Królewca obok prezydenta Jacquesa Chiraca (który w 2002 r. obiecał Putinowi w Soczi eksterytorialne korytarze przez Litwę do obwodu kaliningradzkiego) i kanclerza Gerharda Schrödera (symbolu skuteczności rosyjskiego korumpowania najwyższych polityków „starej UE” i twórcy gazociągu Nord Stream 1) zaproszono jeszcze skrajnie lewicowego premiera Hiszpanii – José Luisa Zapatero, na rozkaz którego Hiszpanie opuścili Irak, wycofali swój kontyngent ze wspólnej dywizji z Polakami i Ukraińcami i porzucili Amerykanów.
Po takim kroku Hiszpania musiała zostać „nagrodzona” prestiżowo przez Niemcy, Rosję i Francję i jej premier znalazł się w gronie „wielkiej trójki” w Królewcu, w którym Hiszpania ma „stare i powszechnie znane interesy” - pewnie w odróżnieniu od związków obwodu z „daleko położonymi i nieistotnymi” Polską i Litwą. Pozwalam sobie na tę ironię, by podkreślić, że miraż przyjmowania przez Niemcy i Francję mniejszych państw do grona „dyrektoriatu europejskiego” jest jednym ze stałych instrumentów w arsenale ich dyplomacji, działającym na co bardziej ambitnych a próżnych polityków ościennych. Polacy byli w podobny sposób uwodzeni za czasów Donalda Tuska, którego zwolennicy do dziś tego typu teatr polityczny uznają za dowód ówczesnej „silnej pozycji Polski w UE”.
W 2007 r. Polska zawetowała mandat Komisji Europejskiej do negocjowania nowego Porozumienia o partnerstwie i współpracy UE-Rosja (PCA). Krok ten był skutkiem nałożenia na Polskę przez Rosję w 2005 r. embarga na eksport produktów rolnych. Była to kara za wsparcie przez Warszawę ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji z 2004 r. Po półtorarocznym daremnym oczekiwaniu na reakcję Unii Europejskiej (w której handel zagraniczny - import i eksport na jednolity rynek europejski UE jest wyłączną kompetencją wspólnotową i rządy państw członkowskich nie mają prawa nakładać kontrembarga samodzielnie), Polska w listopadzie 2006 r. wetem usiłowała zmusić Komisję Europejską, by przestała sobie wyobrażać, że na potrzeby dobrych relacji Brukseli z Moskwą Warszawa będzie milczeć, gdy jest traktowana tak, jakby nie była członkiem UE. Prezydencja niemiecka przypadająca na pierwszą połowę 2007 r. i traktująca PCA jako sztandarowy punkt swego programu, była oburzona. Polska – głoszono „wzięła całą Unię Europejską za zakładnika swych relacji z Rosją”.
Centrowa koalicja prezydenta Francji Emmanuela Macrona może nie zdobyć w wyborach parlamentarnych bezwzględnej większości w Zgromadzeniu Narodowym,...
zobacz więcej
W tej atmosferze Komisja Europejska zgłosiła inicjatywę Synergii Czarnomorskiej – forum współpracy UE z Mołdawią, Ukrainą, Rosją, Armenią, Azerbejdżanem, Gruzją i Turcją. Z ramienia UE forum tym miały zarządzać Rumunia, Bułgaria i Grecja. Dwie pierwsze były najbiedniejszymi państwami „nowej UE”, które zaledwie kilka miesięcy wcześniej do niej przystąpiły i ich urzędnicy w Brukseli dopiero uczyli się topografii instytucji unijnych; Grecja zaś była najbiedniejszym państwem „starej UE”. W konstrukcji nie było więc ani doświadczenia, ani pieniędzy. Nie było w niej także Polski. Relacje UE-Ukraina i UE Rosja miały odbywać się bez Warszawy. Pozycją największego po stronie UE państwa w całej konstrukcji kuszono Rumunię - zapewne w nadziei wbicia klina między nią a Polskę i wywołania rywalizacji o wpływ na unijną politykę wschodnią.
Ustawiałoby to oba nasze kraje w pozycji petentów zabiegających w Berlinie i Paryżu o to, by mocarstwa unijnego rdzenia poparły prymat tego, a nie tamtego państwa. Współdziałanie Warszawy i Bukaresztu, nastawionych nieufnie do Rosji, nie leżało w planach ani Francji, ani Niemiec i nadal nie leży. Prezydent Iohannis, nie dołączając się do którejś z wizyt prezydenta Andrzeja Dudy lub premiera Mateusza Morawieckiego w Kijowie, a godząc się na odegranie roli Zapatero u boku przywódców Niemiec, Francji i Włoch, popełnił więc błąd. Widać to zresztą po komentarzach mediów światowych, w których jego udział w tym przedsięwzięciu jest zwykle marginalizowany.
Pentagon jest skłonny wysłać na Ukrainę cztery kolejne systemy artylerii rakietowej HIMARS jako następną transzę pomocy wojskowej - poinformował...
zobacz więcej
Jest to tym bardziej prawdopodobne, iż w 2005 r. Francja wprowadziła do swej konstytucji (art. 88-5) wymóg ratyfikowania w drodze referendum każdego następnego traktatu akcesyjnego z państwem, którego ludność przekraczałaby 5% populacji UE. Chodziło wówczas o zablokowanie akcesji muzułmańskiej i potężnej demograficznie Turcji, przy jednoczesnym nieblokowaniu maleńkiej Chorwacji, na której członkostwie w Unii zależało Niemcom. Przy okazji jednak zablokowano Ukrainę.
W 2008 r. Senat francuski zatwierdził kolejną poprawkę konstytucyjną, uznając, że reguła ta nie dotyczy krajów, które zaproszono do członkostwa w Unii przed 1 czerwca 2004 r. Tym samym teoretycznie ponownie otwarto drzwi do UE dla Turcji, łudząc ją perspektywą członkostwa i podtrzymując jeszcze przez kilka lat instrument wpływu Brukseli na Ankarę, jaki zawsze posiada UE wobec państwa kandydującego. Dla Ukrainy drzwi te pozostają jednak zamknięte. Prawdopodobieństwo, iż większość Francuzów opowie się w referendum za przyjęciem jakiegokolwiek nowego państwa do Unii Europejskiej jest bowiem bliskie zeru. Francuzów w niechęci do rozszerzania UE z dużą determinacją wspierają Holendrzy, którzy w 2016 r. odrzucili w referendum Układ stowarzyszeniowy Ukrainy z UE. Przeciw opowiedziało się 61% głosujących. Na szczęście referendum to miało charakter konsultacyjny, a nie wiążący. Referendum francuskie ma jednak moc rozstrzygania i jest obowiązkowe.
Sekretarz generalny NATO ostrzega, że wojna na Ukrainie może potrwać wiele lat. W wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Bild” Jens Stoltenberg...
zobacz więcej
Była kanclerz Niemiec Angela Merkel broni swoich decyzji w sprawie Nord Stream 2. – Gospodarka niemiecka zdecydowała się na transport gazu...
zobacz więcej