Podejście Niemiec do Ukrainy wciąż wywołuje oburzenie. Władzom w Berlinie wydaje się, że jeżeli będą jedynie zapewniać o swoim poparciu dla Ukrainy i deklarować dostarczanie broni, to nikt tego nie zweryfikuje. Trzy miesiące bohaterskiej walki Ukraińców o swoją ojczyznę to czas niemieckiej hańby, lawiranctwa i dbania o interesy… rosyjskie. Berlin bowiem, podobnie jak Paryż, liczy, że niedługo uda się doprowadzić do zawieszenia broni na Ukrainie i apeluje, by „pozwolić Putinowi na wyjście z twarzą”.
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz nie oczekuje, że wojna na Ukrainie skończy się w najbliższej przyszłości, a wręcz obawia się pogorszenia sytuacji. –...
zobacz więcej
Gdyby brać za prawdziwy opis rzeczywistości słowa Olafa Scholza, to okazałoby się, że Ukraina nie ma lepszego przyjaciela, sojusznika na świecie niż Niemcy. I, co ważne, zawsze tak było, nawet wtedy, gdy jeszcze przed rosyjską inwazją kraj ten odmawiał władzom w Kijowie dostarczania broni, a później taką politykę kontynuował przez długi czas po ataku.
Niemcy były najlepszym przyjacielem Ukrainy, gdy już zdecydowały się, po międzynarodowej krytyce, na dostarczanie broni, chociaż była ona najczęściej niskiej jakości, stara i wadliwa. A są one jednym z liderów eksportu nowoczesnego uzbrojenia.
Władze w Berlinie świetnie też wypełniały swoje sojusznicze zobowiązania blokując, hamując, czy też osłabiając wszystkie sankcje wobec Rosji, których celem było wymuszenie na tym kraju zakończenia wojny.
Olaf wie najlepiej
Olaf Scholz wciąż jest przekonany, że to właśnie Berlin wie najlepiej jak poradzić sobie z zagrożeniem płynącym z Moskwy, nawet jeśli kolejne niemieckie rządy – w tym także tworzone przez SPD – prowadziły wobec niej politykę, która jest dziś przedmiotem ogromnej krytyki, w tym oskarżeń o to, że doprowadziła Putina do decyzji o ataku na Ukrainę.
Kanclerz Niemiec wie jednak lepiej. Wie lepiej od innych krajów UE, od państw najbardziej zagrożonych rosyjską agresją, a także od Ukrainy.
Dlatego od trzech miesięcy, permanentnie deklaruje pomoc, a potem swoich obietnic nie wypełnia lub robi to jedynie w części.
Podczas niedawnego wystąpienia w Bundestagu oświadczył, że rząd niemiecki wspiera Ukrainę "w sposób przemyślany, wyważony i ściśle skoordynowany na szczeblu międzynarodowym".
„Kraje Europy Zachodniej coraz częściej podkreślają konieczność dyplomatycznego rozwiązania wojny” – pisze w Politico Matthew Karnitschnig....
zobacz więcej
Mowa trawa
I tu już można by postawić kropkę. Każdy bowiem z tych przymiotników, którymi opisał działania władz w Berlinie, nie znajduje żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
Chyba że jego celem nie jest wcale zwycięstwo Ukrainy w tej wojnie i ukaranie zbrodniarza Władimira Putina.
Bo jeśli cel jest inny, niż deklaruje zarówno Ukraina jak i państwa ją wspierające –
to rzeczywiście, działania rządu w Berlinie można za takowe uznać.
Scholz przekonuje również, że gdy Putin zrozumie, „że nie może złamać obrony Ukrainy, będzie gotowy do poważnych negocjacji pokojowych". To zaś znaczy, że szef niemieckiego rządu liczy, że pat na froncie, czy też ukraińskie sukcesy, a już na pewno
brak zwycięstw po stronie rosyjskiej sprawią, że Putin zasiądzie za stołem negocjacyjnym.
Marzenia o „nowym rozdaniu”
Wtedy będzie zaś można – jak myśli zapewne Scholz – zaproponować jakieś nowe rozdanie. Gdyż – jak od zawsze przekonuje niemiecka dyplomacja – z Rosją trzeba prowadzić „dialog”, na zasadach, które ustala… Rosja.
Dzieje się tak, chociaż Berlin od początku inwazji nie dawał żadnych szans Ukrainie na przetrwanie, niezachwianie wierząc w mit niezwyciężonej potęgi rosyjskiej armii.
Mogłoby się wydawać, że zarówno Scholz jak i Putin ulegli tej samej wizji, która ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dziś bowiem okazuje się, że rosyjska armia najlepiej radzi sobie w mordowaniu, gwałceniu i niszczeniu cywilnych budynków. Gdy zaś musi walczyć z ukraińskimi siłami, to ponosi ogromne straty w ludziach i sprzęcie.
Obawy przed eskalacją
Jednak Scholz jest tym niezrażony, prawie trzy miesiące po inwazji wciąż zapewnia –
adresując te słowa zapewne do Kremla – że niemieckie władze nie będą dokonywać żadnych jednostronnych działań, które mogłyby uczynić NATO stroną w wojnie.
Władimir Putin chciał swoim atakiem na Ukrainę wystraszyć Zachód, a przy tym osłabić NATO. Rosyjska agresja nie tylko jednak zjednoczyła Europę...
zobacz więcej
Co to konkretnie oznacza? W końcu NATO czy USA już wiele razy powtarzały, że nie biorą udziału w wojnie, a jednak dostarczają broń i wszelkie wsparcie walczącym Ukraińcom.
Co więcej oznacza deklaracja niemieckiego kanclerza – czemu nie robi tyle ile inne państwa, skoro Niemcy to największa siła gospodarcza Europy? Chyba, że znów Scholz ma coś innego na myśli – coś przeciwnego ustaleniom krajów Zachodu. Może bowiem uważać, że jeśli będzie dostarczał ciężką broń, to jest to jednoznaczne z braniem udziału w wojnie, z tą eskalacją, przed którą wciąż ostrzega zarówno Berlin, jak i … Moskwa.
Ofiara winna, gdyż walczy z napastnikiem
Przed tym oświadczeniem w Bundestagu niemiecki kanclerz mówił w telewizji RTL, że obawia się pogorszenia sytuacji w związku z wojną na Ukrainie, że dojdzie do jej eskalacji. Nie wyjaśnił jednak, co to oznacza i czy obawia się np. ataku na kraje NATO, czy raczej na Mołdawię, czy może użycia przez Rosję broni atomowej – broni, którą posiada również Zachód i którą Kreml mógł użyć również wcześniej,
nie tylko w kontekście wojny na Ukrainie.
Nie można bowiem powiedzieć, by sukcesy ukraińskie na froncie powodowały zagrożenie wywołania eskalacji konfliktu. Prawda? Chyba, że tego właśnie obawia się Scholz – że Ukraińcy zaczną wygrywać, co zapewne osłabi władzę Putina – i, czego również obawia się Berlin – sprawi,
że będzie on jeszcze mniej obliczalny.
O tym, że rosyjska inwazja na Ukrainę nie przebiega tak, jak życzyłby sobie tego Kreml, wiemy od dawna. Moskwa stara się „urealniać” cele, ale jej...
zobacz więcej
Ale jeśliby brać pod uwagę dobre samopoczucie rosyjskiego dyktatora i zmniejszyć tym samym ryzyko eskalacji, to Ukraińcy w ogóle nie powinni się bronić. Idąc tym tropem – ich walka prowadzi tylko do większej liczby ofiar i wydłuża wojnę.
Niemiecka logika
Jest w tym logika? Żadnej, ale inaczej uważa Scholz –
to jest dla niego właśnie „przemyślana polityka”.
W przywołanym wywiadzie dla RTL, kanclerz zapewnił przy tym, że Niemcy będą w dalszym ciągu dostarczać broń Ukrainie. Ale jego słowa w żaden sposób nie pokrywają się z faktami, gdyż zawsze znajduje się jakiś problem, który utrudnia lub zgoła uniemożliwia wsparcie ukraińskiej armii.
A to, część rakiet okazuje się być nie do użytku, a to
magazyny Bundeswehry świecą pustkami, a gdy już trzeba podać jakieś konkrety, to dowiadujemy się, że obiecane działa przeciwlotnicze Gepard zostaną dostarczone "stosunkowo szybko", ale jest taki szkopuł… trzeba będzie amunicję do nich poszukać za granicą. Sorry, Ukraino!
Tak samo jest z informowaniem całego świata o tym, jak to ogromną pomoc wysyłają Niemcy temu krajowi. Jak jednak oszacował
Instytut Gospodarki Światowej (IfW) z Kilonii, co prawda w wartościach bezwzględnych pomoc Niemiec dla Ukrainy stawia ten kraj na czwartym miejscu – po USA, Polsce i Wielkiej Brytanii, ale gdy pod uwagę bierze się wielkość gospodarek, to znajdują się one
dopiero na 14. miejscu.
Ani do NATO, ani do UE
Gdy trzeba podejmować konkretne decyzje – Niemcy w kontekście Ukrainy zawsze mają jakieś „ale”. Tak jest też z kwestią chęci przystąpienia tego kraju do UE – Scholz od razu mówi, że nie ma ona szans na „szybką ścieżkę” i popiera przy tym ocenę
Emmanuela Macrona, który powiedział, że jej proces akcesyjny "nie jest kwestią kilku miesięcy czy kilku lat".
Za swoje „gierki” Scholz spotyka się z krytyką także w Niemczech - na czym traci politycznie zarówno on, jak i jego SPD.
Chadecy już zapomnieli, że to za czasów Angeli Merkel kwitła polityka „dialogu” i ostro punktują obecne władze, które oskarżają, w kontekście dostaw broni na Ukrainę, o prowadzenie „strategii opóźnienia”. - Rząd federalny nie gra w otwarte karty wobec firm zbrojeniowych – powiedział w programie RTL Direkt szef opozycyjnej partii CDU Friedrich Merz.
- „Dziś wieczorem wasza piosenka zdobyła moje serce. Świętujemy wasze zwycięstwo na całym świecie. UE jest z wami" - napisała Ursula von der Leyen,...
zobacz więcej
Firmy te bowiem skarżą się, że nie otrzymały licencji eksportowych na transportery opancerzone. To zaś oznacza, że rząd lekceważy ponadpartyjną rezolucję Bundestagu, w której poparto zdecydowaną większością głosów dostawy ciężkiej broni dla Ukrainy.
Jest to również zastanawiające, gdyż większość Niemców - 58 procent, jak wynika z sondażu dla telewizji ZDF - opowiada się za dostarczaniem Ukrainie ciężkiej broni.
Moskwę razi rozszerzenie NATO
Co ciekawe, jeszcze więcej – bo aż 81 procent pytanych, opowiada się
za przyjęciem do NATO Finlandii i Szwecji. Ruch ten entuzjastycznie popiera też kanclerz Scholz.
Jednak Rosja odbiera ten ruch bardzo negatywnie i już wcześniej groziła obu krajom poważnymi konsekwencjami, jeśli się na to zdecydują. Zagrożenie to jest na tyle realne, że oba państwa
poprosiły o gwarancje członków Sojuszu, zanim jeszcze do niego wstąpią.
Putin zaś wielokrotnie domagał się odsunięcia się granic paktu od Rosji i uważał go za jej największe zagrożenie. Czy Scholz o tym zapomniał, czy nie bierze tego pod uwagę?
Statystyki wskazujące na rekordową liczbę antysemickich aktów w Niemczech powinny wywołać refleksję i potrzebę działania. Jednak za rutynowymi...
zobacz więcej
Ambasador punktuje hipokryzję
To jednak, o czym nie chce mówił niemiecki kanclerz, szybko nagłaśnia
ambasador Ukrainy w tym kraju Andrij Melnyk, który niedawno w portalu RDN krytykował rząd w Berlinie za to, że w kwestii broni gra na czas. -
Niemcy czekają, aż dojdzie do zawieszenia broni i nie trzeba będzie podejmować już żadnych odważnych decyzji – przekonywał dyplomata.
- Mamy tylko siedem haubic samobieżnych, ale nie mamy czołgów Gepard, ani Leopard 1 czy Marder. Wszystkie one zostały już wycofane z użycia przez Bundeswehrę i mogłyby zostać nam przekazane przez przemysł obronny bez uszczerbku dla zdolności obronnych Republiki Federalnej – podkreślił Melnyk.
Powoli lub w ogóle
Swojego rozczarowania nie krył również w rozmowie z tygodnikiem „Der Spiegel"
wiceszef MSZ Szymon Szynkowski vel Sęk, który uważa, że decyzje Berlina zapadają powoli, a czasem wcale, głównie pod wpływem międzynarodowych nacisków, co osłabia zaufanie do nich także w innych krajach.
– W tej sytuacji oczekujemy więcej od największego i najsilniejszego kraju w UE. Nie można siedzieć bezczynnie i mieć nadzieję, że jakoś to wszystko minie – zaznaczył Szynkowski vel Sęk.
Kiedy zrozumie to Scholz?
Petar Petrović
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia
#rosja
#ukraina
#niemcy
#unia europejska
#olaf scholz
#władimir putin
#wojna
#usa