
Donald Tusk ruszył w Polskę. W pierwszej chwili mogło wydawać się, że spotkania z wyborcami mają na celu znalezienie dla Platformy nowego elektoratu i poprawienia sondaży, które po spektakularnym skanalizowaniu poparcia dla Szymona Hołowni właściwie zatrzymały się w miejscu. A jednak, tak jak cały przekaz Tuska po jego powrocie do kraju, również treść spotkań w terenie bardziej niż do lęków i problemów Polaków odwołuje się do obsesji i kompleksów twardego elektoratu Koalicji Obywatelskiej spod znaku „Silnych Razem”. Lider Platformy bardziej niż wyborców szuka zemsty. Żeby jej dokonać, potrzebuje dwóch rzeczy – wyborczej wygranej i podporządkowania sobie reszty opozycji.
Szymon Hołownia był pierwszą osobą, którą poinformowałem i bardzo gorąco zaprosiłem na niedzielną demonstrację – relacjonuje Donald Tusk. W...
zobacz więcej
Tusk od powrotu zdaje się być ogarnięty obsesją jednej listy wyborczej opozycji. Rozwiązanie to, wraz za nim, narzucić próbuje pozostałym graczom olbrzymia część liberalnych mediów, tropiąca u samodzielnych przecież partii politycznych wszelkie odchylenia od głównego, wyznaczonego przez przekaz Platformy, nurtu. Najboleśniej, jeszcze przed powrotem byłego premiera, przekonała się o tym Lewica, gdy jej politycy najpierw wzięli udział w pracach nad Krajowym Planem Odbudowy, a później poparli jego przyjęcie w Sejmie. Choć w tym samym głosowaniu „za” byli również posłowie PSL i Polski 2050, to na Lewicę spadły największe gromy.
Antylewicowa obsesja liberałów, która już wcześniej objawiała się choćby w stawianiu znaku równości między działaniami PiS a postulatami partii Razem, czy w wyzywaniu od komunistów przedstawicieli tej drugiej partii, wrzucających bez podania źródła cytaty z konstytucji (ostatnio zresztą młodzi lewicowcy powtórzyli tę zabawę z takim samym, jak wcześniej, skutkiem) po przyjęciu KPO wezbrała do naprawdę potężnych rozmiarów. Politycy Platformy, którzy jeszcze nie tak dawno ogłaszali potrzebę zbudowania „Koalicji 276”, czyli porozumienia partii politycznych, niezbędnego nie tylko do stworzenia większości w Sejmie, lecz również odrzucania weta prezydenta, nagle przestali uwzględniać ludzi Czarzastego w swoich rachubach. Wykorzystali również tlące się w środowisku dawnego SLD konflikty i wyprowadzili część kojarzonych bardziej z liberalizmem niż socjaldemokracją parlamentarzystów do Polskiej Partii Socjalistycznej.
Szymon Hołownia jest przeciwnikiem pomysłu Donalda Tuska. – My nie planujemy wspólnych list z Platformą i ja też o tym wyraźnie mówię, dlatego że...
zobacz więcej
O tym, że tego typu rozwiązania nie działają, przekonała się ostatnio opozycja na Węgrzech. Ta lekcja nie została na razie odrobiona przez Donalda Tuska, natomiast dobrze przyswoili ją ludowcy, pamietający zresztą o własnym doświadczeniu z Koalicją Europejską. Pójście zbyt szeroką ławą sprawiło, że kilka mandatów w Europarlamencie PSL kosztowało utratę wiarygodności zaufania sporej grupy wyborców. Szczęśliwie dla Władysława Kosiniaka-Kamysza straty te udało się odrobić po ogłoszeniu powrotu do bardziej konserwatywnej retoryki i stworzeniu Koalicji Polskiej. Dziś politycy Stronnictwa widzą potrzebę stworzenia co najmniej dwóch bloków opozycyjnych, przy czym sami widzą się w koalicji z Szymonem Hołownią, ewentualnie również Jarosławem Gowinem i, oczywiście, politykami dawnego skrzydła konserwatywnego Platformy, którzy nie widza dla siebie miejsca w macierzystej formacji.
Takie podejście wydaje się być całkiem rozsądne, jednak również napotkać może na pewne problemy. Władysław Teofil Bartoszewski zauważa trzeźwo, że opozycja musi sięgnąć po rozczarowanych wyborców PiS, a z Platformą u boku będzie to niemożliwe. Jednak za słuszną diagnozą w parze nie idą na razie skuteczne recepty na zdobycie wyborców Prawa i Sprawiedliwości, nawet tych najbardziej rozczarowanych. Czemu tak się dzieje? Na to pytanie znajduję dwie, nie wykluczające się wzajemnie odpowiedzi.
Zobacz także: Antysemicka retoryka w ustach Tuska i Budki
Donald Tusk twierdzi dziś, że zawsze był politykiem antyrosyjskim i proukraińskim. – Ale gdy miał wpływ na politykę zagraniczną, realizował ją...
zobacz więcej
Wyborców PiS do ujrzenia w ludowcach alternatywy nie przekona też raczej obecność na ich ostatniej konwencji Bronisława Komorowskiego, już od pewnego czasu symbolicznie wspierającego to właśnie środowisko. Potencjalni partnerzy też nie pomagają. Hołownia potrafił w pierwszej chwili przekonać do siebie mniej przekonaną grupę wyborców PiS, jednak im dłużej pozostaje on w polityce, tym łatwiej zobaczyć, że Polska 2050 od Platformy nie różni się niczym, a przyczyna, która każe widzieć w jego ofercie element konserwatyzmu czy centroprawicy, pozostaje zagadką. Warto jeszcze dodać, że szumnie zapowiadane na 2 maja rozszerzenie Koalicji Polskiej okazało się jedynie przystąpieniem do niej mało rozpoznawalnego z nazwy środowiska wraz z jednym politykiem, któremu nie udał się wcześniej transfer z PiS do PO. Choć przy skali niepopularności byłego wicepremiera nawet ogłoszenie wejścia w orbitę ludowców Jarosława Gowina byłoby raczej skromnym osiągnięciem, dostaliśmy jedynie namiastkę takiego wydarzenia.
Swoje kłopoty na również partia Szymona Hołowni. Na łamach portalu Salon 24 dziennikarz Marcin Dobski ujawnił niejasności w finansowaniu partyjnych imprez Hołowni, w tym pamiętnej prezentacji aplikacji Jaśmina. Imprezy Polski 2050 miały być sponsorowane przez zewnętrzne, choć powiązane z tą partią podmioty, co jest niezgodne z przepisami. Co gorsza, jeszcze przed pojawieniem się tych informacji, ukazał się sondaż, w którym, pierwszy raz od bardzo dawna, ugrupowanie zajęło nie trzecią, a czwarta pozycję, wyprzedzone przez Lewicę. Polsce 2050 nie pomoże zapewne również wspólne z Lewicą głosowanie nad kolejną atakująca Polskę rezolucją Parlamentu Europejskiego.
Skoro zaś Lewica rośnie, to i mniej potrzebuje Tuska, zwłaszcza, że bez rozpadu na skrzydło liberalne i socjalne niespecjalnie pasuje jako całość do wielkiej koalicji. Co więcej, nawet przy podziale na dwie mniejsze trudno przypisać ją do któregoś z nurtów. Bo choć ludowcy czasem wspominają, że wyobrażają sobie podział na blok centrolewicowy z Platformą i Lewicą, oraz centroprawicowy z PSL, Hołownią i, być może, Gowinem, ze wspomnianych już wyżej przyczyn nie jest to raczej możliwe. A skoro niemożliwe, wróćmy do Tuska.
Zobacz także: Pobierz aplikację mobilną i oglądaj TVP INFO na żywo
Jeszcze na początku roku infografika, udostępniana przez profile Platformy, obiecywała, że dzisiejsza opozycja rządzić będzie „mocną ręką”. Jak widać, taka retoryka zagościła w tych okolicach sceny politycznej na dobre. Na spotkaniu w Lublinie Donald Tusk mówi do swoich wyborców o tym, że potrzebuje 400 dni, by zrobić porządki, a te zaprowadzać chce „żelazną miotłą”. To określenie godne jest raczej mało demokratycznych władców i przez nich właśnie było dotąd wykorzystywane. Żelazna miotła była symbolem carskich służb, później wykorzystywanym w totalitarnej retoryce zarówno przez Stalina, jak i, bardzo chętnie, propagandę hitlerowską. Fraza brzmi więc tyleż poważnie, co groźnie, niewątpliwie ku uciesze żelaznego, jak wspomniana miotła, elektoratu. Czy jednak pozostałe partie polityczne, również te, które chcą uszczknąć trochę PiS-owskiego poparcia, gotowe będą stać się wykonawcami i zakładnikami osobistej zemsty Tuska?