
Turystce odwiedzającej park narodowy nieopodal Seattle do dziury w wychodku wpadł telefon. Chciała go stamtąd wyciągnąć, ale sama wpadła do dołu kloacznego. Telefon jednak znalazła i za jego pomocą wezwała straż pożarną, która przyjechała wyciągnąć ją z potrzasku.
Ogromnie zdumiony musiał być mieszkaniec Cornville w Arizonie, gdy rano spostrzegł, że jego samochód, zaparkowany wieczorem na podjeździe pod...
zobacz więcej
Do zdarzenia doszło w lesie w Parku Narodowym Olympic, leżącym na północny zachód od Seattle, w pobliżu parkingu. Amerykanka korzystała w toalecie z telefonu. Ten wysunął jej się z rąk i wpadł do otworu wychodka.
Kobieta zdemontowała deskę sedesową i próbowała wyciągnąć urządzenie przy użyciu psiej smyczy. Bezskutecznie. Później wykorzystała smycz jako linę asekuracyjną. Gdy zanurzała się w sedesie, smycz oderwała się od ściany latryny, a turystka poleciała głową w dół.
Po odnalezieniu telefonu przez kwadrans próbowała wydostać się ze zbiornika. W końcu się poddała i postanowiła zadzwonić po straż pożarną, do czego wykorzystała odzyskany telefon. Funkcjonariusze wyciągnęli ją za pomocą liny i uprzęży.
Turystka nie była ranna. Po tym, jak się umyła, strażacy poradzili jej, by poszła się zbadać, bo miała styczność z odchodami.
Amerykanka oddaliła się z miejsca zdarzenia, nie wyjaśniając, czy planuje odwiedzić lekarza.
Szef lokalnej straży pożarnej powiedział Associated Press, że przez 40 lat swojej służby nigdy nie był świadkiem podobnego wypadku.