Relacje uchodźców z Ukrainy. Jak się pakowaliśmy, to szyby wypadały z okien. Cały czas strzelali: do domów, przedszkoli, szpitali. Nie mamy tam już mieszkania, pracy. Nie ma do czego wracać, zostaliśmy na ulicy – mówi zapłakana Julia z Kijowa. W niedzielę dotarła z córką na przejście graniczne w Dorohusku w województwie lubelskim. Rosja napada na Ukrainę – RAPORT Przejście z Dorohusku jest jednym z czterech polsko-ukraińskich przejść granicznych w województwie lubelskim. W ciągu minionej doby odprawiono tam ponad 16 tys. osób na wjeździe do Polski. Po przekroczeniu granicy czekają na nich bezpłatne posiłki przygotowane przez wolontariuszy, np. zupy czy kanapki. Pod namiotami znajdują się dary przekazane od osób z całej Polski, głównie ubrania, suchy prowiant, artykuły kosmetyczne. Na parkingu reporterka Polskiej Agencji Prasowej spotkała w niedzielę grupę osób z okolic Rawicza. Przywieźli oni zebrane wcześniej dary rzeczowe, które następnie były przepakowywane do samochodu dwóch Ukrainek; przyjechały po rzeczy z Kowla. – Nawiązaliśmy kontakt poprzez siostrę jednej z nich, która jest w Stanach Zjednoczonych. Napisała na Facebooku, czego teraz najbardziej potrzebują. Tylko ich auto okazało się trochę za małe. Zbieraliśmy głównie rzeczy dla mężczyzn: kominiarki, czapki, rękawice, skarpety, kalesony. Uważam, że trzeba pomagać, tylko, żeby ta pomoc za szybko się nie skończyła; żeby ludzie nie stracili z czasem zapału – powiedział w rozmowie z PAP Daniel, jeden z wolontariuszy. Zobacz także: Zełenski: Jeśli Ukraina upadnie, wojska rosyjskie znajdą się przy granicach NATO W niedzielę przed szlabanami na uchodźców czeka kilkadziesiąt osób, głównie rodziny i bliscy. Przy koksowniku ogrzewali się Taras i Iwan, którzy po 16 godzinach dojechali z Danii do Dorohuska, aby odebrać swoje żony i dzieci z Ukrainy. – W naszym mieście, Równem, zostało zbombardowane lotnisko – powiedział Taras.Patryk z Lublina przyjechał, by odebrać babcię kolegi, która miała dotrzeć do Dorohuska autobusem. Wcześniej przyjął już do domu jego mamę i siostrę. – Przyjaźnimy się, studiujemy razem trzy lata, bardzo dobrze się znamy, więc zaoferowałem mu pomoc. Jego rodzina mieszka 90 km od Żytomierza. Sąsiednia wioska została już zbombardowana. Postanowili, że nie ma już na co czekać. Na miejscu został tylko jego tata – opowiadał student turystyki i rekreacji z Lublina. Na transport do ośrodka recepcyjnego czekała ekonomistka Tania z dwójką dzieci. Podróż z Żytomierza do Polski zajęła im sześć godzin. Jej 8-letnia córka trzymała w owiniętego w koc małego pieska o imieniu Dżeki. – Córka nie chciała go zostawić na Ukrainie, więc pojechał z nami. Planujemy wyjechać dalej – do Niemiec, gdzie mieszka moja siostra. Na Ukrainie zostali moi rodzice i druga siostra, która ma 19-letniego syna. Jako matka nie chciała go zostawić – wyjaśniała Tania. Ataki w Kijowie Julia dotarła z 12-letnią córką na przejście w Dorohusku po dwóch dobach od wyjazdu z Kijowa. Ostatnią noc spędziły w samochodzie. – Po wybuchu wojny osiem dni byliśmy poza miastem, a następnie wróciliśmy na chwilę do swojego domu, żeby się spakować. Po drodze zaczął się obstrzał. Spakowaliśmy się w 10 minut, braliśmy wszystko, co pod ręką: ubrania, pościele, poduszki. Podczas pakowania strzelali: do domów, szkół, przedszkoli, szpitali. Szyby wypadały z naszych okien – wspominała kobieta. #wieszwiecejPolub nas – Nie mamy tam już mieszkania, pracy. Nie ma do czego wracać, zostaliśmy na ulicy – mówi zapłakana Julia. Dodaje, że najbliższej nocy chcą odpocząć w Polsce, a następnie planują wyjechać do Niemiec, bo mają tam więcej znajomych. – Może pomogą nam znaleźć pracę. Nie chcemy komuś siedzieć na głowie. Chcemy pracować, bo jesteśmy przyzwyczajeni do pracy – zaznaczyła kobieta. Zobacz także: Pobierz aplikację mobilną i oglądaj TVP INFO na żywo Od rozpoczęcia agresji Rosji na Ukrainę lubelskie przejścia graniczne z Ukrainą przekroczyło około 450 tys. osób, z czego 64 tys. minionej doby.