Zachód musi przyjąć polską, a nie niemiecką strategię przeciwstawiania się Rosji. Polskie władze przez lata ostrzegały Zachód przed reżimem w Moskwie. Mówiły prawdę o naturze rządów Władimira Putina. Apelowały o jedność i solidarność. Krytykowały korupcjogenne zacieśnianie relacji z Kremlem. W tym samym czasie zarzucano im antyunijność, antyeuropejskość, antydemokratyczność i realizowanie scenariusza napisanego w Moskwie. Główni oskarżyciele – z Berlina i Brukseli – zwolennicy polityki „dialogu” z Rosją, są dzisiaj współwinnymi bezkarności, jaką cieszy się rosyjski satrapa. Groźba ataku Rosji na Ukrainę nie maleje. Zabiegi dyplomatyczne światowych liderów nie przynoszą rezultatów. Co z tego, że Joe Biden czy inni przedstawiciele Białego Domu kolejny już raz spotykają się ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami, skoro rozmowy te nie przynoszą żadnych rezultatów, a każda ze stron okopała się przy swoich argumentach? I, podkreślmy, dobrze, że po stronie Zachodu nie ma oficjalnych ustępstw wobec rosyjskiego dyktatu, którego celem jest takie podgrzanie sytuacji, by świat myślał o tym, że atak na Ukrainę może się odbyć w każdym momencie. Rosyjskie farmazony Moskwa tymczasem przekonuje, że oskarżenia te są wyssane z palca i dalej brnie w swoje kłamstwa, przekonując, że wszystkiemu winny jest amerykański militaryzm, agresywność NATO i dążenia władz w Kijowie do zaatakowania Rosji. Moskwa, oczywiście, pozuje na ofiarę tej przemyślanej strategii „Anglosasów”, jak to określa rosyjska dyplomacja, dając tym samym do zrozumienia Niemcom, Francuzom czy brukselskim urzędnikom, że nie muszą iść tą drogą, że nie muszą być wrogami z Rosją, że wojny da się uniknąć, jeśli się z tą Rosją dogada. A przecież dogadać się można, jak to pokazuje były niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder i cała masa europejskich polityków i doradców znajdujących się na rosyjskiej liście płac. Zobacz także: Duda: Jest absolutna jedność przywódców Zachodu i solidarność z Ukrainą Aby doszło do porozumienia, trzeba jednak zrzucić z siebie „anglosaskie” jarzmo. W końcu Londyn opuścił UE, a USA to nie Europa, więc tym bardziej nie można dopuścić, by to oni decydowali o tym, jak mają wyglądać relacje na Starym Kontynencie.W końcu z Rosją można robić doskonałe interesy, o czym przekonuje się wiele europejskich firm, ze szczególnym naciskiem na te pochodzące z Niemiec. „Czuć powiew Monachium” O tym, że nawet w sytuacji, gdy Ukrainie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo ataku z wielu miejsc naraz przez znacząco lepiej wyszkolone i uzbrojone siły, wciąż brak w Europie jedności w podjęciu decyzji, że z „Rosją trzeba ostro”. Skarżył się na to ostatnio brytyjski minister obrony Ben Wallace podczas rozmowy z „The Sunday Times”. „Może być tak, że on (Putin) po prostu wyłączy silniki w swoich czołgach i wszyscy pójdziemy do domu, ale w powietrzu czuć powiew Monachium od niektórych na Zachodzie” – podkreślił Wallace. Przyznał on przy tym, że obawia się o bezpieczeństwo Europy, gdyż zachodnia odpowiedź na poprzednie rosyjskie akty agresji, które miały miejsce w Gruzji i na Krymie, była, jak ocenił, „wyciszona”, a Putin mógł odnieść wrażenie, że konsekwencje tych działań nie były zbyt znaczne. Ukraina to nie koniec Wallace powiedział też, że obawia się sugestii Putina, że jego plany sięgają dalej niż Ukraina.„Jeśli takie jest jego nastawienie i jego spojrzenie na świat i będzie się tym kierował, a Europa nic z tym nie zrobi (...) to potencjalnie sięgnie gdzieś dalej. Myślę więc, że musimy być naprawdę zaniepokojeni tym, co to oznacza w odniesieniu do przyszłości rosyjskich władz i tego, co naprawdę oni myślą o świecie i swych relacjach z Europą” - mówił Wallace. I tu trafiamy w sedno. Dotychczasowa reakcja UE, Berlina i Paryża na kolejne przejawy rosyjskiej agresji była słaba. Można by rzec, minimalna, gdy spojrzymy na skalę łamania przez niego prawa międzynarodowego, szerzenia dezinformacji, manipulacji, grożenia innym, w szczególności sąsiednim krajom. Od momentu gdy wywołał konflikt na wschodniej Ukrainie i zaanektował Krym – Niemcy i Francja, w ramach formatu normandzkiego, deklarują pomoc w rozwiązaniu konfliktu. Rosja, jako czwarty partner tychże rozmów, występuje w nich nie jako agresor, ale jako państwo jedynie zainteresowane tym, by prawa osób rosyjskojęzycznych w Donbasie i szerzej na Ukrainie były przestrzegane. Resztę spraw, przekonuje Moskwa, należy załatwiać z przedstawicielami obu separatystycznych republik. To by jednak oznaczało ich legitymizację. Czasowe zamrożenie konfliktu Taki stan rzeczy trwa latami. I dotąd nikt wśród unijnych urzędników wyższego szczebla, nikt w Berlinie czy w Paryżu tego stanu rzeczy nie zmienił. Upływający czas zaś powodował, że przywykaliśmy do stanu zamrożonego konfliktu. A jeśli konflikt jest zamrożony, a nie rozwiązany, to znaczy, że w każdym momencie ktoś może go odmrozić. Ktoś – czyli Putin, który wykorzystuje tę sytuację jako formę szantażu władz w Kijowie, ale też i Zachodu. #wieszwiecej Polub nas Zamrożenie konfliktu jednak, pozwalało dotychczas Berlinowi na zacieśnianie współpracy gospodarczej z Rosją. Sankcje sankcjami – ale business musi kwitnąć, prawda? Zobacz także: Zachód Ukrainy przygotowuje się na napływ migrantów z innych części kraju Tym bardziej że Niemcy nie mają co się obawiać, że ktoś będzie im wytykał ich prorosyjskie zaangażowanie, skoro są najsilniejszą gospodarką europejską i to oni obrzucają tym epitetem swoich politycznych przeciwników. Łatka „prorosyjskości” Dotknęło to i Polskę, gdy do władzy przyszło PiS i przestało się godzić na „płynięcie w mainstreamie”. Z miejsca przypięto tej partii łatkę „prorosyjskości”, a oskarżenia te powtarzano za każdym razem, gdy władze w Warszawie nie godziły się na którąś z dyrektyw płynących z Berlina poprzez Brukselę. Działo się to mimo tego, że to polskie władze najgłośniej, i to od lat, mówią o prawdziwej naturze reżimu w Moskwie, o tym, jak jest on groźny, zakłamany, że dąży do dzielenia Zachodu i że rozumie jedynie dyktat siły. Dziś należy sobie postawić pytanie, czy kolejne unijne sankcje wobec Rosji, a już szczególnie w swoich ostrzejszych wydaniach, miałyby szansę się pojawić, gdyby nie stanowisko polskich władz i europosłów PiS. To rząd w Warszawie najgłośniej w Europie, obok samej Ukrainy, krytykował budowę, a dziś chęć uruchomienie gazociągu Nord Stream 2. To on też zwraca szczególną uwagę na rosyjskie manipulacje, zakłamywanie historii czy cyberataki. Bezpieczeństwo przede wszystkim Czy jest jakieś państwo w Europie, które bardziej zdecydowanie apeluje o wzmacnianie się Sojuszu Północnoatlantyckiego? O potrzebę reform, by organizacja ta potrafiła szybko i ostro reagować na potencjalne zagrożenie? O to, by wzmacniać wschodnią flankę NATO czy by przeznaczać umówione kwoty na armię?Zaangażowanie Polski w bezpieczeństwo europejskie było nieraz doceniane przez specjalistów i niektórych polityków – by przypomnieć choćby byłego amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Innym często ciężko przechodzi to przez gardło – gdyż nie pasuje do ich narracji, umiejscawiającej Polskę wraz z Białorusią po stronie Rosji. W końcu jedynie bycie „na pasku” Moskwy powoduje, że ktoś jest przeciwny kierunkowi, w którym zmierza UE, prawda? Najgłośniej zaś o „prorosyjskości” Polski gardłują ci, którzy sami robią z Moskwą intratne interesy. Przykład Niemiec mówi sam za siebie. Niemiecka szkoła jazdy Gdy w ostatnich dniach kanclerz Olaf Scholz przeprowadził „ofensywę dyplomatyczną” i rozmawiał z szeregiem polityków, od Bidena po Putina, za każdym razem okazywało się, że stać go było jedynie na oklepane ogólniki i nie wygłosił żadnych wiążących deklaracji. Nie był w stanie nawet podczas spotkania z amerykańskim prezydentem powtórzyć za nim, że on również deklaruje zatrzymanie projektu NS2, jeśli Rosja zdecyduje się na inwazję. Zobacz także: Kliczko ostrzega: Po Ukrainie nadejdzie czas na kraje bałtyckie Łatwiej mówić o „surowych konsekwencjach”, jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę. Gdy jednak pada pytanie o NS2 albo o współpracę gospodarczą, niemiecki kanclerz milczy lub mówi ogólnikami.Apel z Polski W tym samym czasie premier Mateusz Morawiecki w szeregu publikacji w europejskich mediach przekonuje, że tylko europejska jedność, solidarność i zdecydowanie w relacjach z Rosją, dają szansę na powstrzymanie agresywnej polityki Putina. Polska zrobiła dla Ukrainy, co mogła, by świat nie zapomniał o jej dramacie czy nie dał się zastraszyć Moskwie. Tymczasem Berlin i Bruksela, a w dalszej kolejności kilka innych europejskich stolic, ma w tej kwestii wiele grzechów na sumieniu. Dlatego nie można pozwolić, by Europa, Zachód, mówili „niemieckim” głosem w sprawie Ukrainy. To po stronie Polski, krajów bałtyckich, Ukrainy i innych państw, które wiedzą co to znaczy „dialog” z Kremlem, jest słuszność. Petar Petrović Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia