
Czy sędziowie nominowani za komuny mają dożywotnią „licencję na niezawisłość”, a sędziowie wybrani przez obecną KRS takiej licencji nie mają? Czy sędziom z PRL wolno jednoosobowo orzekać we własnej sprawie, a ich młodszym kolegom nie wolno nawet zasiadać w składach wieloosobowych?
Sędzia Kamil Zaradkiewicz oraz sześcioro innych sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego zostało wyłączonych z wyznaczonego na 23 stycznia...
zobacz więcej
Od kilku lat obserwujemy w środowisku sędziowskim przepychankę. Do tego zamkniętego grona Zjednoczona Prawica postanowiła wpuścić trochę powietrza, czyli wprowadzić nowych sędziów. Było to koniecznie przede wszystkim z bardzo powszechnego poczucia złego działania systemu sądownictwa. O jego sprawności decydują sędziowie - to ich praca – nie tylko w wymiarze jakości wyroków, ale także sposób prowadzenia spraw i ich przewlekłość budziły od dawna niepokój Polaków. Szczególnie tych, którzy w charakterze podsądnych poznawali z bliska działanie polskiej Temidy.
O szokujących wyrokach na polskich salach sądowych napisano już bardzo wiele. Nic więc dziwnego, że większość Polaków z nadzieją spoglądała w stronę polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy obiecywali sanację sądów i zawodu sędziowskiego. Aby mogło się to jednak dokonać, potrzeba było wprowadzić do zawodu nowych prawników, nie związanych z „najwyższą kastą”. Ludzi, którzy zaczną pracować na poprawę wizerunku trzeciej władzy. A także na przyśpieszenie jej pracy.
Jednak wprowadzenie sędziów spoza „klanu”, sędziów nie zaakceptowanych przez „starszyznę”, napotkało ogromny opór – prawdziwą wojnę na paragrafy, umowy międzynarodowe i konstytucję. „Starzy” sędziowie zaczęli podważać prawo prezydenta Andrzeja Dudy do powoływania sędziów spoza ich własnego towarzyskiego kręgu. A wobec samych nowo powołanych wytoczono najcięższe działa prawne, by zakwestionować ich uprawnienia do orzekania.
„Aby twierdzić, że sędzia, który otrzymał pierwsze powołanie na urząd od Rady Państwa PRL, nie jest niezawisły, konieczne jest wykazanie...
zobacz więcej
Osią sporu jest to, że sędzia powołany po reformie sądownictwa według swoich kolegów powołanych wcześniej, na pewno nie jest niezawisły. Nie ma owej „licencji na niezawisłość”, którą wręczali niegdyś sędziom prezydenci Bronisław Komorowski, Aleksander Kwaśniewski czy Lech Wałęsa. Oni wręczali, a prezydent Andrzej Duda tej licencji już nikomu dać nie może, według przedstawicieli „najwyższej kasty”. Co więcej, taka „licencję na niezawisłość” mają nawet sędziowie nominowani w czasach rządów PZPR, choć w archiwach można znaleźć tysiące wyroków, które zapadały wówczas na polityczne zamówienie.
Oczywiście w polskich sądach nie orzeka już żaden ze stalinowskich sędziów, którzy wysłali na śmierć dziesiątki żołnierzy Armii Krajowej, w tym samego rotmistrza Witolda Pileckiego. Nie musimy się zastanawiać, czy i oni byliby jednoznacznie wiarygodni dla instytucji unijnych. Orzekają nadal jednak sędziowie stanu wojennego i są poza jakimkolwiek podejrzeniem.
Rozstrzygnął to właśnie Sąd Najwyższy. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że „aby twierdzić, że sędzia, który otrzymał pierwsze powołanie na urząd od Rady Państwa PRL przed 1989 r. nie jest niezawisły, konieczne jest wykazanie każdorazowo związku między jego procedurą nominacyjną a rzeczywistym wpływem na wynik konkretnej sprawy" - orzekł Sąd Najwyższy. Orzeczenie brzmi generalnie rozsądnie, szkoda, że podsądni z zasady mają obowiązek obdarzać kredytem zaufania tylko sędziów powoływanych przez zbrodniczy reżim. I jednocześnie podobno nie mogą mieć krztyny zaufania co do niezawisłości sędziów powołanych w wyniku procedury wzorowanej na hiszpańskiej, wprowadzonej przez demokratycznie wybrany parlament III Rzeczypospolitej.
Zobacz także: Opublikowano listę 746 sędziów powołanych przez Radę Państwa PRL
Sędzia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego Kamil Zaradkiewicz wydał postanowienie zabezpieczające, które ma uniemożliwić odbycie 23 stycznia posiedzenia...
zobacz więcej
Zostawmy jednak, generalnie rozsądne, może nawet salomonowe orzeczenie sędzi Barbary Skoczowskiej, które stwierdza, że potrzebne są dowody, także w kwestii rzekomego braku niezawisłości danego sędziego. W Sądzie Najwyższym toczy się bowiem inne, lustrzane postępowanie, dotyczące zbadania statusu nowych sędziów, po uzyskaniu odpowiedzi udzielonej przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który ich powołanie kwestionuje.
27 stycznia na stronie SN poinformowano o nowym składzie wyznaczonym do tejże sprawy. Troje sędziów wyznaczonych do tej sprawy przeszło w stan spoczynku. Zgodnie z procedurą zostali oni zastąpieni przez innych sędziów. Siedmioosobowy kład orzekający uzupełnili sędziowie Jacek Grela, Tomasz Szanciło i Kamil Zaradkiewicz oraz sama I prezes SN Małgorzata Manowska. I natychmiast zrobiła się awantura, ponieważ sędziowie, którzy dołączyli, sami otrzymali niedawno nominacje.
Bulwersuje się sędzia SN Włodzimierz Wróbel: - W ten sposób nagle w siedmioosobowym składzie sędziowskim, znalazły się cztery osoby, w tym także prof. Manowska, którzy są bezpośrednio i osobiście zainteresowani treścią orzeczenia, które mają wydać. Bo rozstrzygnięcie to ma dotyczyć ich statusu w SN - napisał na swoim profilu sędzia Wróbel.
Trzymając się słownika eurofederalistów należy zapytać, czy aby nie są to już prawdziwe Alpy hipokryzji? W analogicznej sprawie dotyczącej statusu sędziów z czasów komuny mogła orzec jednoosobowo sędzia nominowana za komuny właśnie. I to dla nikogo ze stowarzyszeń sędziowskich walczących z rządem, dla partii opozycyjnych ani ich mediów, nie było bulwersujące. Co innego, jeśli w wieloosobowym składzie są osoby nominowane za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości. One najwyraźniej orzekać w tej sprawie nie mogą, a zdaniem niektórzy w ogóle niczego nie mogą orzekać. Nie mają bowiem „licencji na niezawisłość”, która jak widać nie wygasa, nawet jeśli przyznana była za rządów Wojciecha Jaruzelskiego.
Zobacz także: Pobierz aplikację mobilną i oglądaj TVP INFO na żywo
Jest wielce prawdopodobne, że siedmioosobowy skład sędziowski wyda w sprawie statusu sędziów orzeczenie podobne do tego wydanego przez skład jednoosobowy. Zapewne uzna, że trzeba „wykazać każdorazowo związek między jego procedurą nominacyjną a rzeczywistym wpływem na wynik konkretnej sprawy”. Nie zdziwię się, jeśli SN powoła się (albo przynajmniej przytoczy w uzasadnieniu) na orzeczenie sędzi Barbary Skoczowskiej. I jestem bardzo ciekaw, na jakie szczyty hipokryzji wzbiją się wówczas niektórzy dziennikarze, politycy opozycji, a przede wszystkim członkowie „najwyższej kasty”, orzeczenie to atakując.