Krzysztof Wołodźko wspomina „Z kamerą wśród zwierząt”. „Z kamerą wśród zwierząt” to był program kultowy. Jeden z nielicznych, który potrafił przerwać wspólne zabawy, uśmierzyć troski, przywołać radość. Trudno młodszym wytłumaczyć <b>fenomen telewizji sprzed kilku dekad.</b> Telewizji z lat 80. XX wieku, z czasów dzieciństwa w PRL, z dwoma programami telewizyjnymi, które w dodatku nie nadawały przez całą dobę. W czasach bez wszechobecnych monitorów na których w nieskończoność właściwie można oglądać seriale, filmy dokumentalne, kultowe kinowe produkcje. Dopiero w początku lat 90. dzięki kasetom wideo i antenom satelitarnym zaczęło się w Polsce naprawdę długotrwałe oglądanie telewizji, zjawisko nieco podobne do dzisiejszego binge-watching. Choć i to trudno porównać, choć by dlatego, że wypożyczenie kasety wideo to było trochę jak rosyjska ruletka: mogłeś dostać – zgodnie z opisem – kolejne części Rambo. A mogłeś trafić na kilka godzin szumu na zniszczonej taśmie. <br /><br /> Ale nie w tym rzecz. <b>„Z kamerą wśród zwierząt” Antoniego i Hanny Gucwińskich</b> to były dla młodszych i starszych widzów po prostu wielkie wzruszenia. Nie tylko dlatego, że pokazywali egzotyczne zwierzęta. Liczyło się coś jeszcze: piękne, mądre opowieści od serca. Podobnie jak w przypadku kultowych programów Tony'ego Halika, to było jak podróż do innej rzeczywistości, na inne kontynenty. Jakby rzeczywiście małe okno telewizora było ogromnym oknem na świat; jakby te krótkie historie poszczególnych egzotycznych zwierząt były podróżami w nieznane. I jeszcze jedno: <b>Gucwińscy mieli niesamowity dar przekonywania, że zwierzęta są naszymi braćmi mniejszymi.</b> Że wiele z nich to spryciarze, inne są serdeczne i troskliwe, jeszcze inne – władcze i groźne. Mówcie co chcecie, ale to naprawdę było ważne. I dobre.Jeszcze jedna, wspaniała rzecz. Gucwińskich można było czasem spotkać <b>we wrocławskim ZOO.</b> Nie to, że byli na każde skinienie ręki. Ale w latach 80. szkoły, przynajmniej w moim regionie, naprawdę często organizowały wycieczki do wrocławskiego ZOO. To był <b>żelazny punkt edukacyjnych programów</b> w tamtych czasach. Z małych miejscowości dojeżdżały ogórki, z większych – autosany, z jeszcze większych – ikarusy. I wysypywała się z nich dziatwa. <br /><br /> W ogrodzie zoologicznym we Wrocławiu rozglądaliśmy się za Gucwińskimi, szukaliśmy zwierząt pokazywanych przez nich w telewizji; mówiliśmy do zwierzaków i śmialiśmy się do nich jak do domowników. Przeżywaliśmy to wszystko bardzo mocno – nie byliśmy tak przebodźcowani jak dzisiejsze dzieciaki. Czarno-biały telewizor, w lepszym razie: kolorowy, ale radziecki to były media naszego dzieciństwa. Nie były w stanie ukraść nam całego czasu, choć – owszem – potrafiły zawładnąć naszą wyobraźnią. To niesamowite, bo programy takie jak Gucwińskich to nie były żadne fajerwerki – <b>spokojnie opowieści, wręcz nudna jak na dzisiejsze realia praca kamer.</b> Trzeba się było wsłuchać, zapatrzyć, uruchomić emocje. <br /><br /> Powtórzę: tamte media były „przaśne”, w znacznej mierze podporządkowane ideologii realnego socjalizmu. Ale – przynajmniej jeśli chodzi o programy dla dzieci młodzieży, będę upierał się, że <b>były o wiele mądrzejsze niż to, co przyszło już po zmianie ustrojowej. </b>W dodatku budowały wspólnotę, dawały punkty odniesienia. O tym się później rozmawiało na podwórku. Do tego razem wracało, na to wspólnie czekało. Często nie umawialiśmy się „według zegarka”, ale po skończeniu tego czy innego programu telewizyjnego dla dzieci i młodzieży. Dziś tego już właściwie nie ma – każdy żyje rytmem własnego smartfona, także dzieciaki. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej</span><span>Polub nas</span></div><iframe allowtransparency="true" frameborder="0" height="27" scrolling="no" src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546"></iframe></div>Ktoś powie: nie ma sensu się tym wzruszać. Takie były ograniczenia ustrojowe, takie były też ograniczenia technologiczne. Ale można też spojrzeć na sprawę inaczej: czy byliśmy mniej szczęśliwi bez dzisiejszych superwypasionych formatów telewizyjnych? Bez telewizji 4K? Bez tej różnorodności, która czasem sprawia, że często już najmłodsi nie potrafią się cieszyć z tego, co oglądają, bo nawet nimi kierują oczekiwanie ciągłych nowości. Każdy może sobie odpowiedzieć na to sam. I żeby było jasne: nie uważam, że dobra telewizja to tylko styl retro. Widać natomiast, nie tylko z rozmów między 40-latkami i starszymi od nich, tęsknotę do programów takich jak „Z kamerą wśród zwierząt”. Jest całkiem sporo rodziców i dziadków, którzy starają się pokazywać swoim dzieciom i wnukom właśnie te starsze produkcje, dostępne czy to na DVD, czy to zarchiwizowane w Internecie. Ta nisza retro jest potrzebna. I wcale nie jest taka mała. <br /><br /> Antoni Gucwiński, szczególnie w ostatnich latach życia, nie miał za lekko. Nie chcę przesądzać w sprawach drażliwych i trudnych. Myślę jednak, że <b>całe pokolenie młodych widzów uczył i wyobraźni, i wrażliwości na los zwierząt.</b> On i jego żona rozbudzali w nas <b>mądrą ciekawość świata. </b>Było to dla nas coś oczywistego. Ale świat mknął tak szybko, a my wraz z nim, że wciąż chcieliśmy czegoś nowego, bardziej atrakcyjnego. I dopiero takie momenty jak czyjaś śmierć, poczucie straty, przynoszą refleksję: przecież tamto, co minęło, miało też swoje jasne strony; przecież tyle było świetnych rzeczy w czasach naszego dzieciństwa; przecież nie jest wcale tak, że dzieci muszą non stop patrzyć się w monitor, żeby być zadowolone ze swojego dzieciństwa. <br /><br /> Z serca, z przekonaniem mogę dziś powiedzieć: <b>dziękuję, panie Antoni!</b> I mam nadzieję, że państwo także cicho wyszepczą te słowa.