
Opozycja twierdzi, że to PiS chce dla siebie wizerunkowo wygrać hybrydową wojnę na polsko-białoruskiej granicy. Ale wczorajsza debata pokazała znacznie większy problem: PiS nie ma wśród opozycyjnych formacji poważnych partnerów do rozmowy o polskiej rzeczywistości w coraz bardziej komplikującym się świecie. PiS w sprawach naprawdę ważnych nie ma wciąż z kim przegrać.
Wyrazy wsparcia dla naszego rządu i żołnierzy płyną z całego świata. Z Polską i przeciw reżimowi Łukaszenki solidaryzują się nawet unijni...
zobacz więcej
Wczoraj w Sejmie politycy Platformy Obywatelskiej i Nowej Lewicy przekonywali, że w sprawie coraz gorętszej sytuacji na polsko-białoruskiej granicy mówią właściwie jednym głosem z Prawem i Sprawiedliwością. Usiłował do tego przekonywać Włodzimierz Czarzasty, lider parlamentarnej lewicy; usiłował to robić także Tomasz Siemoniak, niegdyś prominentny działacz Platformy Obywatelskiej. Obaj gorąco zapewniali z sejmowej mównicy, że „należy wznieść się ponad podziały”. Siemoniak stwierdził nawet, że „Koalicja Obywatelska nie różni się z obecną władzą w ocenie przyczyn obecnego kryzysu”.
Więcej jeszcze: choć autorytety lewicowo-liberalnej klasy politycznej od miesięcy szczują przeciw polskim służbom mundurowym, wyzywają ich od najgorszych, gotowe są powiedzieć każdą brednię, która zyska poklask najbardziej zacietrzewionych anty-PiS-owskich i antypolskich nienawistników – to wczoraj w Sejmie politycy opozycji mało się nie zaklaskali na znak uznania dla Służby Granicznej i innych służb mundurowych, broniących dziś integralności polskich granic. Oczywiście, każdy ma prawo do mnóstwa dobrej woli. I może wierzyć, że ten wczorajszy sejmowy teatr opozycji był szczery. Ale jeśli tak, to dlaczego na co dzień ich najserdeczniejszymi przyjaciółmi są ludzie, którzy w sporze Polski z Białorusią i Rosją w ostatnich tygodniach ewidentnie nie stoją po stronie Biało-Czerwonej?
Cały ten spektakl był dość czytelny. Opozycja drży ze strachu nie tyle o dobro Polek i Polaków, co o swoje bieżące notowania. Wczoraj w Sejmie było widać ten strach i konsternację, brak pewności siebie i chyba samoświadomość groteskowości wypowiadanych słów wśród większości polityków lewicowo-liberalnej opozycji. W tym gronie chyba tylko Janusz Korwin-Mikke był autentyczny, jako szczery admirator „jego ekscelencji” byłego KGB-isty Włodzimierza Putina.
Politycy lewicowo-liberalni są znów pełni obaw. Widzą, że znów odwraca się od nich sympatia umiarkowanego elektoratu. Ludzie nie są w stanie już słuchać, że wszystkiemu winien jest PiS – nie dlatego, że są aż tak zagorzałymi zwolennikami obecnej władzy. Ale właśnie dlatego, że sercem są po stronie tych mężczyzn i kobiet na służbie Rzeczypospolitej, których w ostatnich tygodniach wyzywano od najgorszych na konferencjach prasowych, ulicach polskich miast, w Sejmie i Senacie. I to nie bez wsparcia i asysty licznych polityków lewicy i liberałów.
Polska stała się przedmiotem bezprecedensowego ataku. Pierwszy raz po 1989 r. nasze granice są zagrożone – na oczach świata Łukaszenko, dyktator,...
zobacz więcej
Zwykli ludzie są po prostu po stronie polskich żołnierzy, pograniczników, ludzi, którzy fizycznie i psychicznie muszą sobie dziś radzić z olbrzymim stresem. Oni najlepiej wiedzą, odczuwają to na własnej skórze, co znaczy dziś służba dla Polski. Może brzmieć to patetycznie, ale to jest ciężka, codzienna praca. To jest przemęczenie i stres, to mogą być kłopoty ze snem, zwykły ludzki strach, presja godzin, dni, tygodni spędzanych naprzeciw narastającego zagrożenia. I ci właśnie ludzie w ostatnich tygodniach od lewicy i liberałów słyszeli przed wszystkim słowa złe i krzywdzące. Tak jakbym im właśnie, Polkom i Polakom w mundurach, nie należało się żadne współczucie, żadne dobre słowo.
I nagle, wczoraj wieczorem w Sejmie – oklaski opozycji i krokodyle łzy nad polskimi pogranicznikami. Na to nikt się nie nabierze poza najbardziej betonowym elektoratem lewicy i liberałów. Tym bardziej, że opozycja wczoraj nie dawała rady ustać w szpagacie. Wołania o jedność ponad podziałami, zapewnienia, że zgadzają się z PiS co do przyczyn konfliktu – a później już nowe połajanki, pretensje, próby wbicia szpili.
Wszystko metodą, można by rzecz, Donald Tuska, który na przykład rano ogłasza, że potrzeba jest narodowa zgoda, a wieczorem, gdy siada do Twittera, popełnia kolejny, pełen jątrzenia i złośliwości wpis. Tyle że sam już nie wie, czy bardziej czepiać się Jarosława Kaczyńskiego, czy może Mateusza Morawieckiego, któremu ewidentnie chyba zaczyna zazdrościć, że znacznie lepiej radzi sobie z sytuacjami kryzysowymi niźli on w czasach „zielonej wyspy”. No, chyba że z tą zieloną wyspą to była taka ściema.
Czytaj także: Jabłoński: Opozycja zaryzykowałaby bezpieczeństwo państwa, by doprowadzić do kryzysu
Reżimowi Alaksandra Łukaszenki kończy się czas. Tysiące imigrantów na Białorusi, a granica Polski i Litwy coraz szczelniejsze. Nadciąga zima....
zobacz więcej
Powiedzmy sobie jednak istotną rzecz: zbójeckim prawem opozycji jest ostra kontra wobec władzy. Więcej, opozycja ma nie tylko prawo, ale obowiązek być na kontrze wobec władzy. Z tego rozlicza się ją w demokratycznym systemie – to jest między innymi gwarantem także zwiększonej samokontroli władzy. I chyba nikt w Polsce nie zaprzeczy, że lewicowo-liberalna opozycja w pełni z tego prawa korzysta: na forum krajowym i unijnym również. Szczególnie na tym drugim polu są naprawdę świetni, co i rusz przechodzą samych siebie.
Problem w czym innym. Są takie momenty, gdy dla dobra Rzeczypospolitej po prostu sobie trzeba odpuścić. Przestać udawać, że chce się pomóc rządowi rozwiązać naprawdę trudną sytuację i naprawdę zacząć to robić. A przynajmniej – nie przeszkadzać. Wiemy, jakie sprawdziany czekają władzę, polskie służby i społeczeństwo w następnych tygodniach i miesiącach. A jaki sprawdzian stoi przed opozycją? Przynajmniej ten jeden, program minimum: ogarnijcie się i po prostu nie przeszkadzajcie.
Czytaj także: Marek Pęk: Opozycja i Łukaszenka mówią to samo