
4 czerwca w historii polskiej polityki jest niewątpliwie jedną z ważniejszych dat. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, a w tym przypadku i diabłów, i szczegółów, nie brakuje. Ten dzień jest bowiem jak moneta, w której awersem jest wspomnienie wyborów z 1989, a rewersem odwołanie rządu Jana Olszewskiego trzy lata później. Przez lata zmienia się podejście do obu tych dat. Nie brak też takich, którzy przypisują jej znaczenie na wskroś magiczne i wierzą, że doczekają się kolejnego 4 czerwca, który zmieni polską politykę, stanie się dla nich powtórką wydarzeń sprzed ponad 30 lat. Z reguły w tym marzeniu kluczowe miejsce zajmuje Donald Tusk, choć przecież akurat on swój dzień (choć trudno napisać „dzień chwały”) miał nie w 1989, a w 1992 roku.
Prezydent Andrzej Duda nawiązując do przypadającej dzisiaj rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r., powiedział, że Polacy opowiedzieli się wówczas za...
zobacz więcej
Przez całe lata w naszej politycznej i medialnej narracji obowiązywała jedna wykładnia 4 czerwca 1989 roku. Wielkie święto odzyskanej wolności, wspólny sukces, do którego ludzie dawnej „Solidarności” dopuścili komunistów w uznaniu pokojowego oddania władzy. Świętowane co roku, w formie coraz bardziej podobnej do dawnej „akademii ku czci”.
Bez żadnej dyskusji i bez żadnych cieni. Bez refleksji, jak wiele osób zmiany 1989 roku wyrzuciły za burtę, jak wiele fabryk, zakładów, państwowych gospodarstw, używając modnego dziś zwrotu, zmiotły z planszy. Początkowo mało kto się o takie osoby upominał. Czy to w polityce, czy nawet w kulturze. Ta druga wzmacniała najczęściej przekaz pierwszej, kabaretowe skecze czy piosenki łatwiej było pisać o nierobach i cwaniakach na zasiłkach, niż o porzuconych z miesiąca na miesiąc przez system pracownikach, którzy nagle stali się niepotrzebnymi nikomu bezrobotnymi. A na pewno łatwiej było pokazać się z taką twórczością w telewizji czy na scenie, nawet gasnącego już festiwalu w Jarocinie.
Tu warto przypomnieć sobie, jakim szokiem dla tego systemu samozadowolenia był transmitowany na całą Polskę finałowy koncert festiwalu z 1992 roku, gdy ze sceny popłynęły wykrzyczane przez lidera zespołu Ga Ga słowa „Jak dobrze wiedzieć, że jutro się obudzę i nie będę głodny/jak dobrze wiedzieć, że jutro się obudzę i nie będę zły/Jutro dostane zasiłek(…)Nie wiem, czy dobrze wiedzieć, że to chory kraj, że ten system jest zły”.
Tak więc społecznej emocji, rozczarowania zmianami, które przyszły po czerwcu 1989, nie brakowało. Wybuchała uliczna agresją, krwawymi walkami subkultur, przestępczością. Z drugiej strony dawała polityczny mandat i postkomunistom, którzy najpierw zachowali silną reprezentacje w parlamencie, by już w 1993 roku wrócić po raz pierwszy do władzy, i tym, którzy rozczarowanie ekonomiczne, łączyli z tym politycznym, gorzką świadomością, że nie było po rzekomym upadku komuny ani rozliczeń, ani tym bardziej kary. Emocje te przetrwały, wzmocnione narastającym poczuciem krzywdy i wykluczenia w III RP kolejnych pokoleń, co dało podłoże wygranej PiS w 2015 roku. O tym, że język propagandy wczesnej epoki Balcerowicza wciąż jest żywy, przekonujemy się co chwila, czy to gdy mowa o 500 Plus, czy przy okazji krytyki założeń Nowego Ładu. Również przy okazji marzeń i rachub, związanych z powrotem Donalda Tuska do krajowej polityki.
29 lat temu, wieczorem 4 czerwca 1992 r., upadł pierwszy po II wojnie światowej rząd wyłoniony przez Sejm po całkowicie wolnych wyborach....
zobacz więcej
Jednak w samym roku ’89 wykluczeni nie dorobili się jeszcze własnego głosu, ponieważ przed nadciagającym walcem gospodarczego neokolonializmu ostrzegało bardzo niewielu. Małżeństwa Joanny i Andrzeja Gwiazdów czy Anny Walentynowicz prawie nikt nie traktował poważnie, dopiero po latach racje przyznała im historia, a oni sami znaleźli miejsce dla swoich diagnoz i przekonań w bliższej lub dalszej orbicie obozu braci Kaczyńskich. Na swój moment czekał również Kornel Morawiecki, który w wielkiej polityce należne miejsce odnalazł dopiero dzięki antysystemowej rewolcie Pawła Kukiza z 2015 roku, gdy z mówcy marginalnych politycznych wieców stał się marszałkiem seniorem polskiego Sejmu.
Jeszcze do niedawna zbrodnią było napisanie rzeczy zupełnie oczywistej i jak najbardziej zgodnej z prawdą historyczną, a mianowicie, że 4 czerwca 1989 odbyły się jedynie częściowo wolne wybory. Nie pasowało to do narracji wspaniałego święta, jak bowiem z taką pompą świętować jedynie połowiczny, choć przecież przełomowy, sukces? Podobne wygładzanie faktów ma miejsce, gdy wspominamy późniejsze o kilka miesięcy powołanie rządu Tadeusza Mazowieckiego. O gabinecie, w którego skład wchodzili komunistyczni generałowie stanu wojennego Czesław Kiszczak i Florian Siwicki, nie wypada pisać inaczej niż o „pierwszym, niekomunistycznym rządzie”.
Tym bardziej więc narracja rozjeżdżałaby się, gdyby ktoś pamiętał, że pierwszą osobą, która po wybraniu Sejmu w 1989 roku miała stanąć na czele Rady Ministrów, był Czesław Kiszczak właśnie. Dziś ze zdziwieniem odnotowałem, że w oficjalnych materiałach okolicznościowych, kolportowanych w mediach społecznościowych, politycy PO piszą już zgodnie z prawda o rocznicy pierwszych, częściowo wolnych wyborów”. Brawo, prawda jednak zwycięża!
29 lat temu, 4 czerwca 1992 r., do Sejmu zostały dostarczone teczki z listą tajnych współpracowników SB, tzw. listą Macierewicza. Na liście...
zobacz więcej
Od kilku lat zwolennicy jednowymiarowego zapamiętania 4 czerwca 1989 wierzą, że ten dzień powtórzy się. Dwa lata temu, przy okazji rocznicowych obchodów spodziewali się deklaracji powrotu Donalda Tuska. Skończyło się jednak na skromnym spotkaniu z niewielka grupą sympatyków i kilku rytualnych zaklęciach. Tusk kolejny raz rozczarował wówczas tych, którzy oczekiwali, że postanowi on stworzyć nowy obóz polityczny lub szeroką koalicję pod swoim przewodnictwem. Front, który można by nazwać „koalicją 4 czerwca”, ponieważ byłaby w wielkim stopniu powtórką z pospolitego ruszenia, które trzy lata po wyborach kontraktowych obaliło pierwszy realnie niekomunistyczny i chcący z komunizmem i postkomunizmem zerwać raz na zawsze rząd. Co zresztą ciekawe, po śmierci Jana Olszewskiego i ta historia również doczekała się swojej nowej, politycznie poprawnej wersji.
Trudno dziś znaleźć autorów tamtego „wielkiego sukcesu” młodej polskiej demokracji – skromnego mecenasa z Warszawy każdy cenił i szanował. „Nocna zmiana” jest na tyle niewygodna, że, choć trudno w to uwierzyć, w mediach społecznościowych nie brak ludzi kolportujących zdjęcia z tamtego czasu, które opatrują sensacyjną informacją, że za odwołaniem rządu Olszewskiego był Kaczyński, a przeciwko – Tusk. I, jak w przypadku każdej tego typu bzdury, nie brak użytkowników, którzy są skłonni w to uwierzyć.