W Niemczech na jednej z największych farm szparagów, gdzie pracuje kilkuset Polaków, wybuchła epidemia koronwirusa. 130 osób jest zarażonych, wielu pracowników przebywa na kwarantannie. Mogą wychodzić tylko do pracy, wszystko pod nadzorem ochrony.
Hans-Georg Maassen, były prezes Urzędu ochrony Konstytucji, został oskarżony przez aktywistkę niemieckiego Młodzieżowego Strajku Klimatycznego o...
zobacz więcej
Deutsche Welle poinformowało o wynikach dziennikarskiego śledztwa dotyczącego farmy szparagów Thiermann w niemieckiej Brandenburgii. Pracuje tam obecnie ponad 1000 osób, z czego 400 to Polacy.
Według DW kilkanaście dni temu, kiedy zaczynała się „robocza kwarantanna”, zarażonych było 47 pracowników. Dzisiaj jest to już 130 osób, pięcioro pracowników jest w szpitalu, z czego jeden w stanie ciężkim.
O dramatycznej sytuacji na farmie opowiedziało kilkoro pracowników z Polski. Twierdzą, że właściciel firmy nie przestrzega zasad sanitarnych, nie zareagował w porę na pierwsze przypadki zakażenia na farmie.
„Ci, którzy chodzą do zakładu, boją się o swoje zdrowie. Ci, którzy odmawiają pracy, dalej muszą płacić za zakwaterowanie. Pandemia po raz kolejny eksponuje nierówności na europejskim rynku pracy” – podkreśla DW.
W Kościele w Niemczech trwa spór o błogosławienie związków homoseksualnych. Powodem jest ogólnoniemiecka akcja zapowiedziana na poniedziałek 10...
zobacz więcej
Przymusowa kwarantanna
Dwutygodniowa przymusowa kwarantanna zaczęła obowiązywać pod koniec kwietnia decyzją powiatowego sanepidu; oznacza zakaz opuszczania miejsca zakwaterowania z wyjątkiem pracy.
– Ze względu na rozproszone występowanie infekcji w firmie
nie było możliwe jednoznaczne określenie osób, które miały bliski kontakt z zakażonymi – tłumaczy Mareike Rein, rzeczniczka powiatu Diepholz.
Kwater pracowników zaczęli pilnować ochroniarze. Pracownicy donoszą, że małżeństwa, które pracują na farmie, ale w innych częściach zakładu, nie mogą się spotykać.
– Gdy przychodzimy 50-osobową grupą do pracy, dzielą nas po 12 osób na jedną maszynę.
Ale nie zwracają uwagi na to, kto mieszka razem. Zdarza się też, że rano jesteś w jednej grupie, a po obiedzie idziesz na inną halę i pracujesz z innymi ludźmi – relacjonuje jedna z pracownic.
– Przy taśmie na sortowni nie ma możliwości trzymania odstępu. Maszyna pracuje bardzo szybko i cały czas trzeba się ruszać, pomagać sąsiadce.
Pracujemy ramię w ramię – opowiada.
Andrea Tandler, córka byłego polityka partii CSU Gerolda Tandlera, miała pośredniczyć w sprzedaży maseczek chroniących przed koronawirusem z...
zobacz więcej
Spóźniona reakcja?
„Za skalę wybuchu koronawirusa na farmie wydaje się odpowiadać spóźniona reakcja na pierwsze zakażenia” – pisze DW. –
Powinni nas testować od momentu pierwszych zachorowań, a nie dopiero kiedy zaczęła się plaga – mówi inna Polka.
Tak jak większość pracowników, przyjechała na farmę w pierwszej połowie kwietnia. Pierwszy szybki test dostała dopiero trzy tygodnie później, 28 kwietnia.
Kolejna kobieta opowiadając o dniu pierwszych testów opowiada, że
„to był horror”. – Dziewczyny z pozytywnymi wynikami od południa do północy czekały na dworze, aż ktoś zabierze je do innego hotelu. Inne płakały, bo chciały wracać do domu, ale już ich nie wypuszczali. Nikt nie wiedział, co się dzieje – opowiada.
Zarobki
Pracownice farmy domagały się też większych zarobków. Wskazują, że na rękę dostają 6,80 euro za godzinę pracy. Od tego odjąć trzeba opłatę za zakwaterowanie i obiad, w tym roku 9,80 euro za dzień.
„Żeby dobrze w tym systemie zarobić, trzeba przepracować jak najwięcej godzin. A tych jest w tym roku mało. W niektóre dni pracy starczało na cztery, pięć godzin” – pisze DW. –
Nie powinni nas tylu ściągać, skoro jest tak mało roboty – mówi jedna z Polek.
źródło:
dw.com
#szparagi
#niemcy
#koronawirus