
Na pewno na jakimś etapie mnie w końcu zabraknie, władza próbuje różnych technik – oznajmiła liderka proaborcyjnego Strajku Kobiet Marta Lempart. Powiedziała też, że jej ruch nie używa przemocy. Odpowiedziała też na pytanie, czy szkodzi wizerunkowo protestującym.
Podpalona wycieraczka, pomalowany domofon, ogrodzenie zaklejone banerami i wrzucone petardy – to obraz po sobotnim proteście „Strajku Kobiet” na...
zobacz więcej
Liderka proaborcyjnych protestów
była gościem rp.pl. Oznajmiła, że Strajk Kobiet „chce, żeby rząd sobie poszedł”. – Ten ruch protestu, który powstał po 22 października, chce obalić rząd. Bierzemy to pod uwagę w kontekście postulatów – mówiła zaznaczając, że jej ruch jest „bez przemocy”.
Odniosła się też do słów byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego, który stwierdził, że nie zgadza się z Lempart.
Oznajmiła, że nie ma sporu z Rzeplińskim. – Są sprawy, o których nie rozmawiamy, ale co do rzeczy zasadniczych w obszarze demokracji i konstytucji się absolutnie zgadzamy, to pozorna sprzeczność – powiedziała.
Lempart była też pytana, czy szkodzi wizerunkowo Strajkowi Kobiet i czy nie przesadza z zachowaniem. – Nie jestem osobą z natury sympatyczną, nie ma co udawać, że moja ekspresja i moje emocje pasują wielu osobom. To, co jest naszą rolą, to pokazywanie różnych ludzi i emocji. To, że mój sposób walki wysuwa się na główny obraz, jest dla nas trudne – mówiła.
Według Marty Lempart z badań „wychodzi, że mój wizerunek nie szkodzi na tyle, że trzeba będzie mnie wymienić na kogoś innego”.
Liderka aborcyjnych protestów stwierdziła, że niedługo może jej zabraknąć. – Jak mnie zabraknie, a zabraknie, bo w końcu władza zmieni zdanie odnośnie tego, żeby mnie nie dotykać i udawać, że nie istnieję, cokolwiek bym robiła. Mnie zabraknie na pewno na jakimś etapie, władza próbuje różnych technik – oznajmiła.