
Walczący „o prawa kobiet” pobili dziennikarkę. Pewnie mieli do tego prawo, bo żeńskie gwiazdy liberalnych mediów sprawę przemocy wobec koleżanki z „niewłaściwej strony” przemilczały. Dziennikarz grozi krytykującemu uliczne protesty profesorowi „daniem w mordę”. Też cisza.
Kulisy afery Amber Gold, o której w ostatnim tygodniu przypomniała TVP filmem Sylwestra Latkowskiego „Taśmy Amber Gold” pokazały jak bardzo – w...
zobacz więcej
Pewną część środowisk dziennikarskich i politycznych dopadł wirus przyzwolenia na zdziczenie.
W ostatnich kilku dniach dwoje dziennikarzy wykonujących zawodowe obowiązki – relacjonujących przebieg ulicznych protestów organizowanych w ramach „Strajku Kobiet” zostało zaatakowanych przez jego uczestników. W Poznaniu młodociani anarchiści z grupy Freedom Fighters zaatakowali Huberta Jacha, dziennikarza publicznego Radia Poznań, uniemożliwiając mu nagrywanie materiału.
Znacznie poważniejsze zdarzenie miało jednak miejsce ciut wcześniej, w Warszawie, gdzie uczestnicy i uczestniczki demonstracji „w obronie praw kobiet” zaatakowali i pobili młodą kobietę – Agnieszkę Jarczyk, dziennikarkę konserwatywnych, internetowych Mediów Narodowych. Ofiarą agresji stał się też towarzyszący jej operator, zniszczono i skradziono ich sprzęt.
Pobito dziennikarkę, młoda kobieta wymagała pomocy lekarskiej, ale, jeśli przejrzy się łamy i portale lewicowo-liberalnych mediów to – z drobnymi wyjątkami – na przykład Wirtualnej Polski – sprawy jakby nie było.
102 lata temu w Poznaniu wybuchło Powstanie Wielkopolskie, a męstwo powstańców w szeregu krwawych bitew doprowadziło do polskiego zwycięstwa...
zobacz więcej
Dla ulicznej dziczy szarpiącej dziennikarkę to czytelny sygnał, że nie stało się nic złego. Podobnie zresztą jest odbierane przez nich – symboliczne puszczanie do nich oczka przez część dziennikarzy lewicowo-liberalnych mediów – nader chętnie piszących o tych z tej „niewłaściwej”, konserwatywnej strony per „dziennikarze” albo „pełniący obowiązki dziennikarza”. Albo usprawiedliwiających wyrzucenie przez Martę Lempart z konferencji prasowej dziennikarzy TVP i zachwycających się, wrzaskiem agresywnej furiatki, że nie są to dziennikarze i, że zawsze będą słyszeć „wypierd…”.
Swoją drogą, pamiętam sytuację z 2014 roku, gdy to politycy PiS powiedzieli „wypierd… ” red. Jakubowi Sobieniowskiemu z TVN, nie wpuszczając, go na wieczór wyborczy. Murem za Sobieniowskim stanęli wtedy również dziennikarze konserwatywni; trafnie ujął to wówczas red. Sławomir Jastrzębowski mówiący: „W takich sytuacjach zawsze stoję za dziennikarzami, nawet takimi, którzy nie ukrywają swoich sympatii politycznych”. Dziś – podobnie jak i wcześniej – ci z tej konserwatywnej strony na podobną solidarność liczyć nie mogą.
Bo jak wiadomo, dziennikarzem jest się tylko wtedy, gdy dzielnie i beztrosko maszeruje się w mainstremowym tłumie, skandując raźno: lewa, lewa, lewa… nie grzesząc przy tym zbytnio samodzielnym myśleniem.
Jest coś niezwykle symbolicznego w tym, gdy czołowi beneficjenci przemian ustrojowych III RP: Włodzimierz Cimoszewicz i Andrzej Olechowski...
zobacz więcej
Rok 2020 zapisze się zapewne w naszej pamięci jako czas kryzysu covidowego i związanych z nim problemów gospodarczych i społecznych. Ale i w...
zobacz więcej
Niecałe 31 lat od rozwiązania Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, w środowiskach lewicowo-liberalnych, niestety także i w...
zobacz więcej
Z tym „daniem w mordę” poznańskiemu naukowcowi mogłoby zapewne być różnie, bo prof. Żerko typowym „jajogłowym” nie jest i regularnie trenuje, a przynajmniej trenował dopóki prof. Horban i jego wesoła gromadka nie wpadli na absurdalny pomysł zamknięcia wszystkich siłowni. Ale rzecz nie w tym, kto byłby górą w ewentualnym mordobiciu; problem leży gdzie indziej. Werbalne pogróżki dziennikarza bliskiego opozycji nie spotkały się z żadną reakcją jego kolegów, koleżanek po fachu. Żadnym „słuchaj Buła, tak nie wypada”. „Wyluzuj i przeproś”. Cisza. Spokój. Milczenie. Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało…
102 lata temu w Poznaniu wybuchło Powstanie Wielkopolskie, a męstwo powstańców w szeregu krwawych bitew doprowadziło do polskiego zwycięstwa...
zobacz więcej
Mniej więcej w tym samym czasie kilku bojówkarzy Antify napadło i pobiło młodych ludzi strzegących – przed zdewastowaniem przez lewicowych demonstrantów kościoła przy ulicy Fredry w Poznaniu. Dziennikarz lokalnej „GW” dołożył wszelkich starań, by udowodnić medialnie, że w sumie nic się nie stało, pobicie było, ale nikogo nożem nie pchnięto, więc nie ma o co rwać szat. Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało.
Podobnych przypadków ostentacyjnego milczenia dziennikarzy, polityków wobec przemocy – o ile sprawcami są „nie nasi”, lub głośnej, zachęcającej akceptacji dewastacji kościołów, profanacji miejsc kultu religijnego czy zakłócania nabożeństw, uniemożliwiania modlitwy na grobach bliskich, można wymienić więcej. „Dziś oskarżenia o profanację mam w głębokim poważaniu wobec ofensywy fanatyków religijnych, którzy za nic mają życie kobiet. Dość!” – pisała red. Wielowieyska z „GW”, a nieco wcześniej jej kolega ze stołecznego odłamu gazety zachwycał się akcją feministek, które zdewastowały fasady kilku budynków kościelnych. Nic się nie stało? Ano stało się. Zdziczenie. I to bynajmniej nie tylko tego motłochu, który kościoły dewastował.
Spoiwo, które było fundamentem centro-prawicowego obozu w wyborach w 2015 roku uległo erozji. Dziś nie oznacza to jeszcze powtórki prawicowej...
zobacz więcej
Jakiś idiota zaatakował idącą z siostrzenicą dziennikarkę w Warszawie, bo wydawało mu się, że to lesbijki. Ktoś inny pobił chłopaka w kolorowych włosach. Bandzior uderzył we Wrocławiu dziennikarkę – uczestniczącą w Strajku Kobiet. Typ o najwyraźniej wyjątkowo niskim ilorazie inteligencji podpalił racą mieszkanie, bo nie spodobały mu się wywieszone tam hasła. Jakaś dzicz wyła i gwizdała podczas uroczystości na Powązkach, w rocznicę Powstania Warszawskiego. Nic się nie stało? Stało się, jak najbardziej. Zdziczenie.
Tyle, że nie ma najmniejszej równowagi w reakcjach na takie zachowania. Po tej, umownie to nazwijmy, konserwatywnej, prawicowej stronie – podobne zachowania – są najczęściej i bardzo głośno piętnowane przez zdecydowaną większość uczestników publicznej dyskusji; grupka która je akceptuje – bo jest też i taka – stanowi nieliczny margines. Z kolei środowiska kojarzone z obozem lewicowym czy liberalnym – z podobnymi sprawami radzą sobie zazwyczaj nieco odmiennie, tak peerelowsko – czy to przemilczeniem (jak długo się da), bądź ostentacyjnym puszczaniem oczka do sprawców. Przykre.
Choć oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że tam nigdy żadnej reakcji nie ma. Bywa. Zdecydowane potępienie, niemal ostracyzm towarzyski i zawodowy, próby wymuszenia złożenia samokrytyki dotykają tych spośród tego grona, którzy od czasu do czasu mają jeszcze odwagę głośno powiedzieć: „tak być nie powinno”, „tak być nie wolno” . I to też jest zdziczenie.