Niedługo musiały czekać środowiska proaborcyjne na „prezent” od amerykańskiego prezydenta elekta. Podkreślający na każdym kroku swój katolicyzm, Joe Biden zniósł zakaz otrzymywania funduszy federalnych przez organizacje międzynarodowe przeprowadzające i promujące aborcje. To zaś oznacza, że znów pieniądze podatników z USA przeznaczone będą na finansowanie tego procederu na całym świecie, a zyski z tego będzie czerpać między innymi otoczona złą sławą Planned Parenthood. Znamienne, że doszło do tego w przeddzień Marszu dla Życia w Waszyngtonie.
Amerykańska lewica z entuzjazmem przywitała zwycięstwo Joego Bidena w wyborach prezydenckich. Po czterech latach prowadzenia nieustannej wojny z...
zobacz więcej
Podpisanie przez nowego amerykańskiego prezydenta rozporządzenia wykonawczego, znoszącego zakaz otrzymywania funduszy federalnych przez organizacje międzynarodowe przeprowadzające i promujące aborcje, oznacza cofnięcie decyzji podjętych przez jego poprzednika – Donalda Trumpa.
Jak wytłumaczył się z tego prezydent elekt? Oczywiście, jak można się było spodziewać, w taki sposób, by nie było wiadomo, że chodzi o wsparcie finansowe dla organizacji proaborcyjnych. W oświadczeniu Białego Domu napisano jedynie, że dzięki temu ochroniony i rozszerzony zostanie dostęp do „kompleksowej opieki reprodukcyjnej”.
Czym jest opieka reprodukcyjna w lewicowej nowomowie? Aborcją i antykoncepcją.
Podpisując dokument Biden nie omieszkał wskazać, że nie wprowadził nowego prawa, a jedynie powrócił do stanu obowiązującego przed prezydenturą Trumpa. .
Strumień dolarów dla aborterów
Jednak nie on był autorem tej regulacji, określanej jako „Mexico City Policy”, gdyż weszła ona w życie 1984 roku dzięki Ronaldowi Reaganowi, a
jej celem było zakazanie finansowania zagranicznych organizacji pozarządowych, które prowadzą lub promują aborcję.
Teraz, dzięki
Bidenowi –
pieniądze amerykańskich podatników znów będą lać się szerokim strumieniem do takich organizacji jak: International Planned Parenthood Federation, Marie Stopes International i licznych zagranicznych grup, które wykonują i promują aborcję w krajach rozwijających się, także poprzez lobbing w celu uchylenia ochrony dla nienarodzonych.
Trump – chociaż przed objęciem stanowiska prezydenta USA, nie był zwolennikiem prol-ife, a jego życie osobiste, oceniane przez pryzmat konserwatywnych wartości, pozostawiało wiele do życzenia – to jednak przez cztery lata swojej prezydentury był rzecznikiem spraw dzieci nienarodzonych. Wypełnił tym samym swoje zobowiązania zaciągnięte przez poprzednią kampanią, co przekonało do niego wyborców prawicowych, dla których kwestie te należą do najważniejszych.
Rozpoczęcie drugiego impeachmentu Donalda Trumpa nie ma innego celu niż permanentne grillowanie ustępującego prezydenta USA. Demokraci chcą w ten...
zobacz więcej
Donald Trump i przedstawiciele jego administracji wielokrotnie na arenie międzynarodowej występowali jako zwolennicy praw dzieci nienarodzonych do życia i krytykowali proaborcyjną politykę międzynarodowych organizacji. Na gruncie amerykańskim również zarówno Trump jak i większość Republikanów jasno opowiadali się przeciwko postulatom liberalizacji prawa aborcyjnego, co jest jednym z najważniejszych haseł na sztandarach Demokratów.
Koniec z pro-life w Białym Domu
Były amerykański prezydent jasno i precyzyjnie bronił wartości, które przez środowiska postępowe są często uważane za przejaw faszyzmu, patriarchalizmu, ograniczania praw kobiet i – co w ostatnim czasie podkreślają one szczególnie często – praw człowieka.
Trump wykorzystywał sprawowane przez siebie stanowisko, z jednej strony do odcinania finansowania państwowego organizacjom proaborcyjnym, jak choćby Planned Parenthood, z drugiej poprzez m.in. nominację konserwatywnych sędziów do Sądu Najwyższego, a z trzeciej, uczestnicząc m.in jako pierwszy prezydent
USA na Marszu dla Życia w
Waszyngtonie. - Nienarodzone dzieci nigdy nie miały silniejszego obrońcy w
Białym Domu – powiedział uczestnicząc na nim rok temu Donald Trump. I rzeczywiście tak było.
Jednak wraz z objęciem prezydentury przez Joe Bidena kwestie związane z ochroną życia dzieci nienarodzonych, tak jak przewidywano przed wyborami, uległy kolosalnej zmianie.
Na stanowisku szefa państwa pojawił się bowiem polityk, który, chociaż deklaruje się jako katolik – mówi o tym, uczestniczy w mszach, wykorzystywał to też w ramach swojej kampanii – to jednak wszystko wskazuje, że albo nie ma pojęcia o nauczaniu Kościoła, albo z premedytacją je fałszuje.
Kościół krytykuje Bidena
Po wtargnięciu części uczestników manifestacji zwolenników Trumpa do Kongresu, lewica zwietrzyła szansę, by dobić znienawidzonego przeciwnika i...
zobacz więcej
Dlatego też decyzja Bidena spotkała się z ostrą krytyką Kościoła katolickiego. Amerykańscy hierarchowie – arcybiskup Kansas City, Joseph F. Naumann oraz biskup David J. Malloy z Rockford, przewodniczący Konferencji Episkopatu Stanów Zjednoczonych (USCCB) ds. działalności Pro-Life oraz komisji USCCB ds. Integralnej Sprawiedliwości i Pokoju napisali w oświadczeniu, że „Mexico City Policy” oddzielała aborcję od działań związanych z planowaniem rodziny i zapewniała, że pieniądze podatników trafiały tylko do organizacji, które zgodziły się „świadczyć usługi zdrowotne z poszanowaniem godności wszystkich osób”.
Ocenili przy tym, że podpisany przez niego dekret narusza godność człowieka i jest niezgodny z nauczaniem katolickim. Zaapelowali przy tym do niego, żeby potraktował priorytetowo ochronę osób najbardziej bezbronnych, w tym nienarodzonych dzieci.
Jeszcze ostrzej do sprawy odniósł się Austin Ruse, dyrektor Katolickiego Instytutu Praw Człowieka i Rodziny (C-FAM), który napisał, że „Biden popełnia zbrodnię przeciwko ludzkości”.
„To łamie nasze serca”
„Miliony dzieci na całym świecie zostaną zabite przy współudziale amerykańskich podatników, z powodu zarządzenia prezydenta Bidena. To łamie nasze serca” – zaznaczył Ruse.
Podkreślił on przy tym, że fundusze, które mogłyby być wykorzystane do wspierania opieki zdrowotnej matek i dzieci, a także infrastruktury podstawowej opieki zdrowotnej, zostaną teraz skierowane na cele nie związane z ratowaniem życia.
„Napełnia kieszenie i tak już hojnie finansowanych grup aborcyjnych, które biorą na cele kobiety i dziewczęta znajdujące się w trudnej sytuacji.
Rozporządzanie rozpowszechnia fałszywą narrację, że biedne kobiety muszą poświęcać dzieci na rzecz rozwoju gospodarczego” – napisał dyrektor C-FAM.
Berlin, Bruksela, Paryż, Moskwa i Pekin czekały cztery lata, by ze stanowiska prezydenta USA odszedł znienawidzony przez światową lewicę Donald...
zobacz więcej
Amerykanie coraz bardziej pro-life
Biden podpisał dekret, który stoi w opozycji do rosnącej świadomości pro-life Amerykanów, o czym świadczy choćby niedawny sondaż ośrodka badania opinii publicznej Marist.
Z przeprowadzonej przez ten ośrodek ankiety wynika, że 77 procent z nich „sprzeciwia się” lub „zdecydowanie sprzeciwia się” przeznaczaniu pieniędzy podatników na finansowanie aborcji za granicą, a 58 procent nie chce opłacać tego procederu także w ich kraju.
W badaniu 70 procent Amerykanów powiedziało, że nie można zabijać nienarodzonego dziecka, u którego stwierdzono zespołów Downa, a
65 procent chce unieważnienia orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie Roe przeciwko Wade, dzięki któremu zalegalizowano aborcję.
Chociaż w kampanii wyborczej
Biden starał się prezentować jako kandydat centrowy, to była to jedynie iluzja, mająca na celu przekonanie do siebie wyborców, którym nie koniecznie pasują skrajnie lewicowe hasła części przedstawicieli Partii Demokratycznej.
Trzeba mieć jednak świadomość, że za jego prezydentury USA będą zapewne wspierać wszelkie ruchy kontrkulturowe na świecie, dążąc do dalszego przemodelowania społeczeństw wedle lewicowych ideologii.
Petar Petrović
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia
źródło:
portal tvp.info
#aborcja
#joe biden
#usa
#donald trump
#planned parenthood
#pro-life