
Media społecznościowe miały być wybawieniem – alternatywą wobec zależnych biznesowo i politycznie mediów tradycyjnych. Skracając drogę między nadawcą (publicystą, artystą, politykiem) a odbiorcą, obiecywały nowy, naznaczony wolnością słowa ład medialny. Stało się wręcz przeciwnie – niepodlegające żadnej kontroli portale społecznościowe uległy pokusie zła. Zamiast nieść wolność, okazały się jej grabarzem.
Gdy przy skocznych dźwiękach Sylwestra Marzeń witaliśmy nowy rok, mało kto spodziewał się, że zamiast wejść w rok 2021, wejdziemy w 1984. Okazało...
zobacz więcej
Moment pojawienia się globalnych mediów społecznościowych w przyszłości będzie ważnym elementem historii społecznej i historii mediów, porównywalnym do stworzenia druku, powstania radia, telewizji czy linii telegraficznej. Ten rodzaj komunikacji wielokrotnie już wpłynął na dzieje najnowsze – wspominając chociażby arabską wiosnę, gdy służył za główne źródło przekazywania informacji o protestach, albo dziesiątki tysięcy wydarzeń lokalnych, jak w Polsce – to media społecznościowe pozwoliły przecież przełamać pookrągłostołowy monopol medialny, który dominował przed 2015 r.
Bez mrówczej pracy internautów, sympatyków prawicy, zwykłych obywateli, nie byłoby podwójnego zwycięstwa Beaty Szydło i Andrzeja Dudy, które zapoczątkowały poważne przemiany w naszym kraju. To w 2015 r. internet po raz pierwszy stał się alternatywą, która okazała się potężniejsza niż wszystkie dotychczasowe media razem wzięte.
To społeczność kreująca ten rodzaj przekazu okazała się bardziej opiniotwórcza niż posiadający olbrzymie środki finansowe postkomunistyczny i niemiecki konglomerat medialny.
Można Donalda Trumpa krytykować lub popierać, ale trzeba dobrze zapamiętać lekcję, jaką właśnie dały światowej opinii publicznej potęgi Internetu.
zobacz więcej
Założenie było genialne w swojej prostocie – jeśli chcemy otrzymywać przekaz od konkretnej grupy polityków, publicystów czy środowisk, to lubimy, obserwujemy konkretne profile; z drugiej strony, jeśli dane postacie publiczne wyjątkowo nas drażnią, to systemowo na stałe blokujemy widoczność treści danych twórców.
Social media zaproponowały nam coś, czego nie jest w stanie zapewnić prasa, radio, telewizja czy nawet portale internetowe, które proponują nam konkretny, gotowy produkt. Tu każdy z nas mógł stać się redaktorem naczelnym, prezesem i radą nadzorczą własnej bańki medialnej.
I nie po raz pierwszy w historii ludzkości okazuje się, że wojownikom walczącym z hasłem wolności słowa na ustach ta wolność potrzebna jest tylko w granicy ich własnych poglądów. Niemal jak w starej piosence zespołu EKT Gdynia, który śpiewał o rastamanie, który „kupi sobie karabin i będzie wszystkich kochał, kupi sobie karabin i będzie walczył o pokój”. Wolność słowa wywalczona w socjal społecznościowej rewolucji okazała się wolnością koncesjonowaną.
Serwis YouTube poinformował, że zawiesił kanał prezydenta USA Donalda Trumpa na co najmniej siedem dni za podżeganie do przemocy. W tym czasie na...
zobacz więcej
Czy może więc dziwić Leszek Miller czy inni postkomunistyczni kacykowie, którzy w internetowej cenzurze nie widzą nic złego? Oni przecież doskonale to znają, oni przecież to pamiętają i wiedzą, jak to robić...
Prawdziwym chichotem losu są ostatnie problemy z Twitterem mojej macierzystej redakcji – „Tygodnika Solidarność”, który dla polskiej historii jest czymś więcej niż zwykłym tygodnikiem opinii publicznej. Obchodzący w tym roku 40. urodziny popularny TySol śmiało można nazwać prawdziwym pomnikiem wolności słowa i to kalibru światowego – pismo to po raz pierwszy od 1945 r. przełamało na tak dużą skalę komunistyczny monopol medialny w Europie Środkowo-Wschodniej.
Wydany na początku kwietnia 1981 r. w półmilionowym nakładzie numer „Tygodnika Solidarność” niósł nadzieję na rychłe zakończenie świata cenzury, bezpieki i argumentu siły zamiast siły argumentów.