Czy odwiedzali bądź odwiedzają nas kosmici? Jak robią te kręgi w zbożu? Dlaczego wkładają nanoczipy do szczepionek przeciw COVID-19? Gdzie zabrali Elvisa? Na te kluczowe pytania ludzkości wciąż nie znamy odpowiedzi. Co jakiś czas fantaści ogłaszają, że rządy mają dowody na kontakty z obcymi cywilizacjami, tylko ile jest w tym fantastyki? Tego nie wiemy. Wiedzę powinna dawać nauka. Co ciekawe, przedstawiciele tej popartej na dowodach i racjonalizmie dziedziny ostatnio zaskakująco często zdają się być zgodni, że życie w kosmosie jest, a nawet nas odwiedza.
Najpierw pytanie, czym tak naprawdę jest UFO? W sensie dosłownym to niezidentyfikowany obiekt latający (NOL). Zwrot wywodzący się z nazewnictwa Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych oznacza każdy pojazd albo przedmiot niedający się zakwalifikować do znanych nam rzeczy ani wyjaśnić żadnym ze znanych zjawisk atmosferycznych.
Przez ten pryzmat każdy może ze stuprocentową pewnością przyznać, że sam był świadkiem UFO. Wystarczy spojrzeć w niebo i wypatrzyć samolot, którego nie umiemy zidentyfikować. Jeżeli nie wiemy, czy to boeing, airbus czy embraer, przyjmiemy – zgodnie z prawdą – że to niezidentyfikowany obiekt latający.
Takie tłumaczenie klasyfikuje wszystkie nieznane nam obiekty latające w jednej grupie, niezależnie od ich pochodzenia. Może to zarówno oznaczać UFO pochodzenia ziemskiego, ale i pozaziemskiego, choć w domyśle dla nas UFO to przede wszystkim pojazd używany przez przedstawicieli cywilizacji pozaziemskiej, coś co przyleciało z planety Melmak albo innego Kryptonu.
Argument
UFO jest obserwowane od wieków na całym świecie. Nie brakuje interesujących relacji również z Polski, tylko właśnie – to są słowa, a więc mogą być co najwyżej argumentem, a nigdy dowodem. Do tego dochodzą ewentualne zdjęcia, których wartość naukowa również jest ograniczona, choćby fantazją osoby wykonującej albo dokonującej obróbki na zdjęciu.
Argumentem, ale nie dowodem, zwiększającym prawdopodobieństwo, że obce cywilizacje gdzieś się kręcą niedaleko może być liczba obserwacji. Tych była masa i nie trzeba daleko sięgać go historii, żeby zebrać ciekawe opowieści o UFO. Tajemniczy obiekt zaobserwowano choćby w ubiegły wtorek na Hawajach.
Na wyspie Oahu kilka osób nagrało dziwne zjawisko na niebie. Najpierw jasnoniebieski, świecący, podłużny obiekt unosił się w powietrzu, a następnie spadł do wody. Świadkowie opowiadali, że UFO było ciche, „większe niż słup telefoniczny” i przemieszczało się z dużą prędkością.
Wystraszeni ludzie dzwonili do Federalnej Administracji Lotniczej (FAA) oraz na numer alarmowy 911. Urzędnicy FAA oświadczyli, że w tym czasie nie było żadnych incydentów ani wypadków lotniczych na tym obszarze. Wskazano, że żaden samolot nie zniknął z radarów oraz nie zgłoszono opóźnienia bądź zaginięcia żadnego samolotu. Obserwacja ta spełnia wszystkie kryteria UFO, choć oczywiście ponieważ zjawiska nie zbadali naukowcy, nie możemy mówić o dowodzie na istnienie pozaziemskiej cywilizacji.
Klucz
Właśnie nauka powinna być kluczem do potwierdzenia, czy faktycznie mamy do czynienia z kosmitami czy też nie. Byłaby gdybyśmy dysponowali dowodami, wiarygodnymi opracowaniami, ale niestety najpewniej ich nie mamy. Świat nauki jest, jak my wszyscy, podzielony w sprawie UFO. Badacze, który podejmują ten temat z miejsca stają się obiektem kpin. Zresztą jak wszyscy, którzy wyrażają przekonanie i istnieniu inteligencji pozaziemskiej.
Ostatnio jednak coraz poważniejsze instytucje i osoby przyznają się do zajmowania się tematem. Nie musi to oznaczać potwierdzenia tezy o istnieniu zielonych ludzików, ale rzuca inne światło na podejście do badań jako takich. To już nie jest zabawa szalonych jajogłowych, tylko poważna sprawa. Przestaje być tabu.
Amerykański fizyk prof. Kevin Knuth z University w Albany podjął temat na łamach portalu „The Conversation”, który jest finansowany przez uniwersytety i jednostki naukowe z całego świata. Zwrócił uwagę, że 5 procent obserwacji UFO nie da się wyjaśnić w racjonalny sposób. Liczbę tę potwierdził w swoich raportach prof. Peter Sturrock z Uniwersytetu Stanforda, który posiłkował się między innymi ankietami z astronomami. Biorąc pod uwagę łączną liczbę obserwacji daje to poważną ilość materiałów, z których może się wyłonić prawda o kosmitach na Ziemi.
Ludzie czekają na dowody, czy faktycznie istnieją obce cywilizacje i nas odwiedzają (graf. Pixabay)
Nauka jest jednak nieubłagana. Knuth podkreśla, że metody naukowe wymagają tego, aby możliwe było weryfikowanie hipotez na podstawie powtarzalnego testu. Sęk w tym, że nie da się przewidzieć kiedy ponownie dojdzie do kontaktu z UFO. Zjawiska tego typu przytrafiają się w rozmaitych miejscach i czasie.
Satelitą?
– Problem w tym, że nikt nie wie, gdzie i kiedy może pojawić się niezidentyfikowany obiekt latający. Teoretycznie idealnie mogą się do obserwacji ich nadawać satelity, które obserwują całą powierzchnię Ziemi – ocenia Philippe Ailleris z Centrum Badań i Technologii Kosmicznych Europejskiej Agencji Kosmicznej, a więc innej szanowanej instytucji.
Prof. Knuth, który do niedawna pracował w Centrum Badawczym im. Josepha Amesa w Dolinie Krzemowej, liczy, że uda się obejść bez satelitów. Zespół przez niego kierowany chce w tym roku zbadać miejsce, gdzie w ostatnich latach doszło do najgłośniejszego kontaktu z UFO, czyli do zarejestrowania tajemniczego obiektu przez pilotów i operatorów radarów zainstalowanych na pokładzie amerykańskiego lotniskowca USS Nimitz.
#wieszwiecejPolub nas
– Mamy nadzieję, że uda nam się znaleźć niezidentyfikowane obiekty latające, określić ich cechy oraz charakterystykę lotu. Być może dzięki temu uda nam się je dokładniej zbadać. Niezależnie od tego, analizujemy możliwość obserwowania tego regionu za pomocą satelitów – podkreśla Knuth.
Ten region to Pacyfik. Sprawdźmy zatem, co tam się wydarzyło. Nagranie, które oficjalnie opublikował Pentagon pochodzi z listopada 2004 roku. Wykonał je pilot myśliwca F/A-18F Super Hornet David Fravor lecący razem z kolegą Jimem Slaightem na wysokości San Diego.
Podczas lotu szkoleniowego otrzymali od dowództwa USS Princeton, krążownika rakietowego klasy Ticonderoga, będącego częścią 11 Grupy Uderzeniowej US Navy operującego z lotniskowcem USS Nimitz, rozkaz przechwycenia pewnego obiektu latającego, który był wcześniej śledzony przez około dwa tygodnie. Namierzył go w okolicach wysp Catalina i San Clemente radar dozoru przestrzeni powietrznej AN/SPY-1 zainstalowany na pokładzie krążownika. Piloci mieli się przekonać, czy tajemniczy obiekt przenosi broń, jak to w wojsku. Gdy do niego się zbliżyli, okazało się, że nie przypomina niczego, co wcześniej widzieli.
Na nagraniu widać owal z dodatkowymi elementami o rozmiarze około 14 metrów, przypominający rekwizyt z filmów o UFO klas od B do D. Znajdował się na wysokości około 24 tys. metrów. Tym, co zaskoczyło pilotów, było gwałtowne przyspieszenie pojazdu. Wbrew prawom fizyki i aerodynamiki wykonał on niezwykły skok do wysokości 6 tys. metrów, w dodatku pod wiatr wiejący na tej wysokości z prędkością ponad 200 km/godz. Wszystko to obracając się wokół własnej osi. – Mój Boże, spójrz na to coś, stary! – powiedział Fravor do kolegi.
Drażetka
– Przyspieszał w tempie, jakiego nigdy dotąd nie widziałem – przyznał już pod odtajnieniu nagrania. – Wyglądał jak latająca drażetka tic tac, posiadająca niewiarygodne możliwości. Powiedziałbym, że wątpię, by było to podobne do czegoś, co mogą opracować Ziemianie – ocenił.
To nie był koniec tajemniczej przygody. Princeton wezwał oba myśliwce do punktu zbornego oddalonego o około 100 km. Po chwili operator ponownie połączył się pilotami. – Nie uwierzycie! Ten obiekt znajduje się już w waszym punkcie zbornym – mówił zszokowany. Rachunek wskazuje, że pojazd musiał poruszać się z prędkością przeszło 6 tys. km/godz.
Po Fravorze w lot treningowy udał się Chad Underwood. Kolega opowiedział mu o dziwnym kontakcie. Zasugerował też, żeby miał oczy szeroko otwarte. Pilot wyjaśnił, że ekipa radarowa z USS Princeton zleciła mu właśnie namierzenie tego czegoś. Swoją relację emerytowany obecnie pilot Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych zdał w 2019 roku w wywiadzie dla „New York Magazine”.
Opowiedział, że szybko zbliżył się do czegoś. – Najbardziej zaskoczyło mnie to, jak dziwnie zachowywał się ten obiekt. Był nieobliczalny – jego gwałtowne zmiany wysokości czy prędkości były po prostu całkowicie odmienne od rzeczy, które dotąd widziałem – relacjonował. – Samoloty, niezależnie czy załogowe, czy bezzałogowe, niezmiennie podlegają prawom fizyki. Muszą mieć jakieś źródło napędu, ten nie wyglądał, jakby miał coś takiego. W ciągu kilku sekund był w stanie zejść z 50 tys. stóp na sto (z około 15 tys. metrów na 30 metrów), a to po prostu nie jest możliwe – przyznał.
Napęd
– Gdyby to coś przestrzegało praw fizyki jak normalny obiekt, który można zobaczyć na niebie, jak inny samolot, pocisk manewrujący albo nawet jakiś specjalny projekt, o którym rząd miałby nie mówić – miałoby to dla mnie więcej sensu. Ale ten pojazd nie zachowywał się zgodnie ze znaną nam mechaniką – przekonywał oficer. – Choćby napęd. Zwykle widać silniki emitujące pióropusz ciepła, a ten obiekt tak nie robił. Nagranie z kamery pokazało jakieś źródło ciepła, ale nie było tam smug spalin, żadnego śladu po napędzie – wskazał.
Pilot wykluczył możliwość spotkania z ptakami, wiadomo, że one tak wysoko i tak szybko nie latają; ani balonem meteorologicznym, gdyż żaden tego typu obiekt nie wykonuje tak gwałtownym ruchów. Dowodził, że nie było to też żadne zjawisko pogodowe, zwracając uwagę, że wystąpiło na radarze oraz że to coś widzieli również inni piloci marynarki, więc nie były to omamy jego i błąd komputerów. Nie wykluczył natomiast, że spotkał jakiś utajniony wysoce zaawansowany technologicznie projekt wojskowy, ale – przekonany – byłby o czymś takim uprzedzony, zwykle bowiem armia informuje o możliwych przypadkowych spotkaniach z tajnymi samolotami.
Tu nasuwają się dwa pytania – armia nie powiedziała, bo sama nie wiedziała, że coś właściwie znajduje się nad wodami wschodniego Pacyfiku czy celowo ukrywano projekt bardziej tajny od najtajniejszego? Zwolennicy UFO – tego pozaziemskiego – są przekonani, że brak informacji ze strony władz wojskowych to dowód, że wojsko wie o kontaktach z przedstawicielami obcych cywilizacji i chce trzymać to w tajemnicy.
Potwierdzenie swoich przekonań zwolennicy UFO otrzymali ze strony byłego szefa izraelskiego programu kosmicznego, a więc z założenia osoby z pewnym autorytetem, a nie bajkopisarzem. W rozmowie z izraelskim dziennikiem „Jediot Achronot” prof. Chaim Eszed powiedział wprost, że władze wiedzą nie o byle zielonych ludzikach, a o „Galaktycznej Federacji”, której przedstawiciele odwiedzają naszą skromną planetę.
– Amerykanie, Rosjanie, Japończycy i Chińczycy współpracują ze sobą i zgadzają się, że nie można podać tego do publicznej wiadomości, a tymi, którzy żądają, by nie podawać są oni: Galaktyczna Federacja – powiedział profesor. Zapewnił też, że prezydent USA Donald Trump „niemal to odkrył”.
Nasuwa się kolejne pytanie – dlaczego kosmici zwlekają z ujawnieniem się Ziemianom? Zdaniem Eszeda „wywoła to panikę i ludzkość upadnie”. – Wszystkich ogarnie szaleństwo, rynki się załamią, nie będzie co jeść, ludzie staną się kanibalami, (...) ujawnią się wszelkie mroczne instynkty – zarysował nieciekawą perspektywę.
Na szczęście kosmici „nie są tym zainteresowani”. – Wręcz przeciwnie, cały czas obserwują – a doniesień na ten temat jest sporo – wydarzenia związane z bronią atomową na świecie, monitorują wszystkie bazy broni jądrowej – wyjaśnił. Jako przykład pozytywnej ingerencji Obcych podał kryzys kubański z 1962 roku. – To nie tylko szczęście, że Rosjanie w Zatoce Świń nie użyli broni jądrowej przeciw Amerykanom. Ktoś temu zapobiegł. Nie wątpię, że bez nich ludzkość już by się zgładziła. Chcą ludzkości powiedzieć: dzieci, uspokójcie się – wskazał Eszed.
Dalej robi się jeszcze ciekawiej. – Istnieje porozumienie między rządem USA a Obcymi – nie mogę tego udowodnić i rozumiem, że brzmi to jak teoria spiskowa – ale umowa jest taka, że Galaktyczna Federacja ma dziewięć organów zaawansowanych kosmitów różnego rodzaju, którzy podpisali z nami kontrakt na przeprowadzanie tutaj eksperymentów – wyjaśnił.
Zasoby
Zapytany o to, co kosmitów interesuje na Ziemi, naukowiec przez 29 lat stojący na czele izraelskiego programu kosmicznego w ministerstwie obrony wyjaśnił, że są to ziemskie zasoby: „woda w ilościach nigdzie indziej nie występujących, wszelkiego rodzaju rośliny, zwierzęta”. – Oni też badają i próbują zrozumieć całą tkankę wszechświata i chcą byśmy im pomagali – tłumaczył.
Obiekt nazwany Oumuamua został przysłany przez Obcych? (graf. NASA)
Prof. Eszed podzielił się również informacjami jak kosmici podróżują. Okazuje się, że korzystają z pojazdu podobnego do tego z filmu „Interstellar”, co może sugerować, że także twórcy tego obrazu mieli z nimi kontakt. Pojazd ma być wielkości małego miasta. – Wychodzą z niego małe statki – większość z nich jest zautomatyzowana, obsadzone inteligentnymi robotami. Na początku przyślą takie roboty, prymitywne z ich punktu widzenia lub wiadomość, którą będziemy musieli odszyfrować – roztoczył wizję.
Dzięki Izraelczykowi wiemy też więcej na temat fizyczności naszych kosmitów. Otóż mają występować w wielu formach, a niektórzy mogą nawet zmieniać kształty. Operacjami na Ziemi kierują natomiast z podziemnej bazy na Marsie.
Według byłego szefa izraelskiego programu kosmicznego kiedy dojdzie już do spotkania z kosmitami, „nasza wiedza dokona skoku o tysiące lat, będziemy zdolni do antygrawitacji, będziemy mogli przemieszczać się między układami planetarnymi, a religia straci kontrolę, jaką ma dzisiaj”. – Obcy nie wierzą w religię, wierzą w rozszyfrowanie tkanki wszechświata, która nie jest Bogiem, a jest matematyką – wyjaśnił prof. Chaim Eszed.
Wizyta
Naturę Obcych przeniknął również prof. Avi Loeb, w tym przypadku również mówimy o przedstawicielu instytucji otoczonej szacunkiem, ba, jednej z najważniejszych uczelni na świecie – Uniwersytetu Harvarda. Loeb nie jest badaczem muszek owocówek, amatorsko zajmującym się latającymi spodkami, tylko szefem Wydziału Astronomii. Oświadczył on, że kosmici byli w naszym Układzie Słonecznym w 2017 roku i wkrótce zrobią to ponownie.
W książce „Extraterrestrial: The First Sign of Intelligent Life Beyond Earth” (Pozaziemskie: Pierwszy sygnał od inteligentnego życia spoza Ziemi), która ukaże się 26 stycznia, Loeb przekonuje, że obiekt zaobserwowany 6 września 2017 roku, który przyleciał ze strony Vegi, a więc planety oddalonej od nas o zaledwie 25 lat świetlnych to nie żadna kosmiczna skała, a technologia Obcych.
Pojazd namierzył teleskop z programu Pan-STARRS znajdujący się na Hawajach, który ma największą rozdzielczość ze wszystkich tego typu urządzeń na Ziemi. 9 września 2017 roku trajektoria kosmicznej materii była najbliżej Słońca, zaś pod koniec tego miesiąca minęła Wenus, poruszając się z prędkością 100 tysięcy km/godz., następnie 7 października odbiła od Ziemi i poleciała w kierunku gwiazdozbioru Pegaza.
Obiekt nazwano Oumuamua, co w języku hawajskim oznacza zwiadowcę. Oszacowano, że mierzy około 30 metrów. Loeb przekonuje, że obiekt nie został przyciągnięty przez siły grawitacyjne Słońca, co oznacza, że podróżował według własnego planu.
Obrazowo
Astronom zapewnił, że nie mogła to być kometa, choć z naszą wiedzą nie możemy zdefiniować co dokładnie obserwowano przez 11 dni. Wskazał, że twierdzenie o komecie oznacza ryzyko pozwolenia „temu co znamy na zdefiniowanie tego, co dopiero możemy odkryć”. „Co by się stało, gdyby jaskiniowiec zobaczył telefon komórkowy? Przez całe życie widział przecież tylko skały i pomyślałby, że to kolejna skała, tylko lśniąca” – obrazowo wyjaśnił badacz.
W swoich rozważaniach prof. Harvardu wykluczył zbyt oczywiste wyjaśnienie. Po pierwsze zwrócił uwagę na sposób, w jaki obiekt odbijał światło słoneczne – poziom jego jasności zmieniał się aż dziesięciokrotnie co osiem godzin, co sugeruje, że tyle czasu zajęło mu wykonanie pełnego obrotu.
Naukowcy porachowali, że Oumuamua jest od pięciu do dziesięciu razy dłuższy niż szerszy, a więc musi mieć kształt cygara, a tak kosmiczne skały po prostu nie wyglądają. „Jeżeli chodzi o proporcje, w tym przypadku są kilkakrotnie razy bardziej ekstremalne, niż najbardziej ekstremalne asteroidy lub komety, jakie kiedykolwiek widzieliśmy” – dowodził profesor.
Nauka nie daje odpowiedzi, czy istnieje życie w kosmosie (graf. Pixabay)
Na pozaziemską inteligencję ma również wskazywać nadzwyczajna jasność obiektu, którego „odblaski były nawet dziesięć razy silniejsze niż te pochodzące z typowych kamiennych asteroid lub komet Układu Słonecznego”. Ocenił przy tym, że powierzchnia ani chybi musiała bardziej przypominać błyszczący metal. Ani chybi wyszła spod ręki Obcego, ewentualnie jego innej kończyny, macki czy jakiegoś fikuśnego organu na szypułce albo i bez niej.
Siła
Kolejnym argumentem, który jak pamiętamy nigdy nie jest dowodem, był sposób poruszania się obiektu. Fizyka pomaga nam policzyć dokładną trasę obiektów w kosmosie, lecz w tym przypadku było inaczej. Grawitacja Słońca powoduje przyspieszenie obiektów, które po oddaleniu się zaczynają zwalniać, tymczasem z jakiegoś powodu Oumuamua zaczął przyspieszać po oddaleniu się od naszej gwiazdy, co oznacza, że był napędzany siłą inną niż grawitacja Słońca.
Loeb przyznał, że komety potrafią mieć podobne przyspieszenie, ponieważ gdy zbliżają się do Słońca ich powierzchnia się ogrzewa, uwalniając zamrożone wcześniej gazy, które działają jak silnik rakietowy, co nam jawi się jako charakterystyczny ogon komety. Sęk w tym, że Oumuamua nie miał żadnego ogona z gazów albo kosmicznego pyłu.
Te wszystkie anomalie sprawiają – argumentuje profesor Harvardu – że szansa na to, iż Oumuamua jest zwykłą kometą są jak jeden do biliarda (10 i 15 zer). Zatem czym jest? Profesor ma odpowiedź. To pojazd kosmiczny, a że płaski, może to być rodzaj napędzanego żagla, co akurat nie jest żadnym pomysłem fantasty. NASA tworzy już przymiarki do stworzenia pojazdu napędzanego laserem z Ziemi – laser trafia w żagiel i popycha urządzenie do przodu znacznie szybciej niż zrobiłby obecnie stosowane napęd rakietowy. Zresztą kosmici mają te swoje sposoby, wiadomo.
Zdaniem Loeba obiekt może być też kosmicznym śmieciem, który pozostawili wcześniej Obcy, rodzajem boi nawigacyjnej. Niestety, argumenty astronoma czy autorytet Uniwersytetu Harvarda i innych badaczy to jednak za mało, byśmy mogli z całym przekonaniem stwierdzić, że faktycznie mieliśmy bądź mamy kontakt z pozaziemską inteligencją. Część dalej będzie wierzyła w UFO, część wyśmiewała, ale większość choć raz spojrzy w gwiazdy i zastanowi się, czy tam faktycznie jest życie.