
Temperatury na położonym na Oceanie Arktycznym archipelagu Nowej Ziemi spadają nieraz poniżej minus 40ºC. Swego czasu bywało tu jednak bardzo gorąco. Skute lodem wyspy były miejscem 135 testów nuklearnych, prowadzonych na trzech radzieckich poligonach. Podczas jednej z takich prób doszło do detonacji największej jak dotąd bomby wodorowej, znanej jako Car-bomba. Ładunek, który miał pokazać Zachodowi potęgę arsenału ZSRR był tak silny, że fala uderzeniowa trzykrotnie okrążyła glob.
Inaczej ustawiona ręka, większa koncentracja – to wystarczyłoby, żeby 24-letni fizyk jądrowy Harry Daghlian przeżył jeszcze kilkadziesiąt lat....
zobacz więcej
16 maja 1962 r. na najwyższych szczeblach amerykańskiego wywiadu panowało spore poruszenie. Tego dnia CIA przygotowała mało optymistyczny raport końcowy, w którym oszacowano możliwy rozwój radzieckiego programu atomowego. Autorzy analizy – opierając się na ostatnich osiągnięciach Sowietów – stwierdzili, że Moskwa poczyniła w krótkim czasie ogromne postępy i wkrótce może „przy nieograniczonych możliwościach testowania, zbliżyć się w ciągu następnych 5-10 lat do górnych granic wydajności w projektach termojądrowych”.
W raporcie czytamy: „W 1961 r. Sowieci przeprowadzili co najmniej 19 testów broni termojądrowej, z czego 14 miało ładunek o mocy powyżej jednej megatony. Analizy tych testów wykazały, że Sowieci opracowali wysoce zaawansowaną technologię broni termojądrowej”. Podkreślono też, że „w ciągu następnych kilku lat mogą znacznie zwiększyć swój zasób wiedzy na temat różnych skutków działania broni jądrowej i zoptymalizować swoje projekty w celu wzmocnienia określonych efektów”.
Czy obawy Amerykanów były uzasadnione? Biorąc pod uwagę wydarzenie, do którego doszło kilka miesięcy wcześniej na położonym na dalekiej północy archipelagu Nowej Ziemi, Waszyngton miał ku temu pewne podstawy. Pod tym względem pierwszy sekretarz Nikita Chruszczow osiągnął oczekiwany efekt propagandowy – udało mu się przekonać Zachód, że ZSRR jest w stanie stworzyć broń nuklearną, która w mgnieniu oka zamienia w pył całe wyspy i miasta.
Rosja nie zamierza demonstrować światu swojego superpocisku, zwanego „ojcem wszystkich bomb”. Mówił o tym w wywiadzie dla gazety „Izwiestia”...
zobacz więcej
Pilot otworzył luk na wysokości 10,5 km. Bomba opadała na specjalnym nylonowym spadochronie, ważącym 800 kg. Wybuch nastąpił po ok. 3 minutach, na wysokości 4 km.
Pilotowi udało się oddalić na odległość 45 km i uniknąć bezpośrednich skutków eksplozji. O tym, jak ryzykowna była jego misja, świadczą szokujące dane: fala cieplna była w stanie powodować oparzenia III stopnia w promieniu 100 km od epicentrum, a błysk dało się dostrzec z odległości 900 km. Promień kuli ognia miał 4 km, a grzyb atomowy osiągnął 60 km wysokości i ponad 30 km średnicy (dla porównania najwyższy szczyt w Układzie Słonecznym, marsjański Olympus Mons, ma niecałe 22 km wysokości).
W wyniku eksplozji wyparowały dwie skaliste wysepki znajdujące się w pobliżu. Fala uderzeniowa trzykrotnie okrążyła planetę, a w niektórych mieszkaniach w Finlandii i Norwegii wypadły szyby.
Co więcej, energia wytworzona przez Car-bombę dziesięciokrotnie przekraczała łączną energię wszystkich bomb użytych podczas II wojny światowej, była 3333 razy silniejsza od bomby zrzuconej na japońską Hiroszimę i odpowiadała 1 proc. mocy Słońca. Według późniejszych szacunków ładunek o takiej sile był w stanie zabić równocześnie 10 mln ludzi.
„(…) w prześwicie wyłoniła się wielka, jasnopomarańczowa kula. Była ogromna i przytłaczająca jak Jowisz. Powoli i w ciszy unosiła się ku górze… Przedzierając się przez cienką warstwę chmur, wciąż się rozrastała. Wydawało się, że wessie całą Ziemię. Widok był fantastyczny, nierealny, nadprzyrodzony” – relacjonował potem jeden z operatorów filmowych, obserwujących wybuch. Inny wspominał: „Zobaczyłem potężny biały błysk na horyzoncie, a po jakimś czasie usłyszałem silny wybuch, jakby coś zabiło Ziemię”.
Zimna wojna pochłonęła więcej ofiar, niż komukolwiek wydawać się może. W sierpniu 1956 r. opad radioaktywny, spowodowany przez radzieckie próby...
zobacz więcej
Termin detonacji potężnej bomby wodorowej nie był przypadkowy. 30 października 1961 r. wypadało ostatnie spotkanie partii i Chruszczow chciał ogłosić na nim nuklearny sukces ZSRR.
Opracowaniem bomby zajmował się zespół naukowców pod kierownictwem Andrieja Sacharowa i Julija Charitona. Prace, które prowadzono w państwowym ośrodku Arzamas-16, odbywały się w zawrotnym tempie – bomba była gotowa już po 4 miesiącach od rozpoczęcia badań.
Czytaj także: Tsutomu Yamaguchi. Japończyk, który przeżył wybuchy dwóch bomb atomowych
Choć demonstracja siły wobec Zachodu mogła przyprawiać o dreszcze, Związek Radziecki nie wykorzystał w pełni zakładanego potencjału. Car-bomba była wprawdzie kilkukrotnie silniejsza od amerykańskiej Castle Bravo, ale Chruszczow chciał pierwotnie, aby miała ona ładunek aż 100 megaton (równowartość 100 mln ton trotylu). Od tego pomysłu odwiedli go naukowcy, których ekspertyzy wykazały, że bomba o takiej mocy doprowadziłaby do powstania radioaktywnych opadów.
Ostatecznie ładunek został zredukowany o połowę (przy czym Amerykanie twierdzili, że moc radzieckiej bomby była większa i wynosiła tak naprawdę 58 Mt). Gigantyczne rozmiary i masa bomby sprawiały jednocześnie, że z militarnego punktu widzenia była ona całkowicie bezużyteczna jako broń. Doskonale sprawdzała się za to w roli narzędzia propagandowego.
– Chruszczow bardzo obcesowo starał się straszyć Amerykanów. Pochwalił się im tą bombą, mówiąc, żeby „nie s***i po gaciach, bo wkrótce będą mieli okazję”. Było to niestosowne, ale pokazywało mentalność Chruszczowa – mówi dr Buława.
Osobliwe znalezisko w rejonie archipelagu Haida Gwaii u wybrzeży Kanady. Nurek odkrył coś, co może być zaginioną w 1950 roku amerykańską bombą...
zobacz więcej
Od tego czasu ZSRR rozpoczął zakrojony na szeroką skalę program nuklearny, który miał dogonić, a następnie wyprzedzić pionierów zza Oceanu.
W 1957 r. zimna wojna pomiędzy Ameryką i Związkiem Radzieckim weszła w dość nieoczekiwaną fazę – oba państwa postanowiły połączyć wyścig nuklearny z wyścigiem kosmicznym. Po tym jak Kreml wysyłał w przestrzeń kosmiczną Sputnika 1 – pierwszego sztucznego satelitę Ziemi – w Stanach Zjednoczonych pojawił się pomysł detonacji ładunku nuklearnego na powierzchni... Księżyca.
Zarys tego planu zrodził się w dużej mierze z plotki, jakoby to Chruszczow rozważał tę eksplozję jako pierwszy. Zgodnie z pogłoskami miało to nastąpić 7 listopada – w rocznicę rewolucji październikowej. Ostatecznie rywale porzucili projekt ze względu na wysoki stopień ryzyka. Obie strony doszły do słusznego wniosku, że nieprzewidziana awaria rakiety z ładunkiem nuklearnym nad terytorium obcego państwa może w najlepszym wypadku zakończyć się międzynarodowym skandalem, w najgorszym zaś – konfliktem zbrojnym.
Oprócz tego jeden z pomysłodawców radzieckiego projektu, fizyk Jakow Zeldowicz uznał, że wybuch nie osiągnie oczekiwanego efektu propagandowego, gdyż wskutek słabej grawitacji Księżyca chmura atomowa nie uformuje się w klasyczny kształt grzyba. Na Ziemi eksplozja byłaby więc niezauważalna.
Wraz z porzuceniem planów „zbombardowania” Srebrnego Globu, nastąpiła odwilż w stosunkach radziecko-amerykańskich. W 1958 r. oba państwa zobowiązały się zaniechać testów nuklearnych w atmosferze. Choć może być to pewnym zaskoczeniem, Sowieci – przynajmniej wedle wiedzy, którą dysponował amerykański wywiad – respektowali zawarte porozumienie. Chruszczow zerwał umowę dopiero w sierpniu 1961 r., argumentując, że w ostatnim czasie próby nuklearne zostały przeprowadzone przez Francję.
Dwaj studenci zawiadomili Państwową Agencję Atomistyki, że ich kolega konstruuje bombę atomową. Fałszywa informacja, która miała być dowcipem,...
zobacz więcej