
Potrzebujemy prostego w obsłudze, niedrogiego urządzenia, które podtrzyma oddychanie u tysięcy chorych na COVID-19. Jak to się mówi w medycynie: na cito.
Nauka „dziwna” znaczy raczej zadziwiająca niż pseudo. I taka jest ciekawa oraz może pomóc nam w zwalczeniu epidemii koronawirusa. Pseudonauka jest...
zobacz więcej
CZYTAJ WIĘCEJ W RAPORCIE
To nie pierwszy raz, kiedy na tych łamach piszę o inicjatywie VentilAid. Wspominałam już na samym początku kwietnia „roku pamiętnego” o tej globalnej, a zapoczątkowanej w Polsce inicjatywie: „VentilAid – open-source solutions to fight COVID-19”. Czyli sposobie na to, jak mi wyjaśnił niedawno mgr inż. automatyki Szymon Bacher, doktorant w Instytucie Fizyki Jądrowej PAN, jeden z pomysłodawców, a dziś przedstawiciel jej serca, czyli „działu technicznego”, aby każdy sobie mógł zbudować za bardzo niewielkie pieniądze urządzenie wspomagające oddychanie.
Z tym każdym to nie przesadzajmy, trzeba mieć drukarkę 3D oraz frezarkę CNC i umieć się nimi posłużyć lub być inżynierem lub co najmniej technikiem i umieć zbudować z podzespołów działające urządzenie na podstawie szczegółowego planu jego konstrukcji. W sytuacji jednak, w której się wszyscy znaleźliśmy ewidentnie od kilku tygodni, warto wiedzieć, że jest taki projekt i istnieją tacy ludzie – co to mają nie tylko „złote rączki”, ale i złote serca.
W istocie w sytuacji pandemii jesteśmy od marca. Ale COVID-19, jak to COVID-19, najpierw pełza, nie ma objawów i nic nie widać, a potem burza cytokin i jesteśmy na granicy zgonu. Także społecznego. Tak to działa. Nauka mówiła o tym od pół roku. Dziś potrzebujemy POWSZECHNIE DOSTĘPNYCH rozwiązań i nadziei, że damy radę.
A problem stojący przed nami jest techniczny. Bo ludzie masowo przestają móc samodzielnie oddychać, a lekarze nie mają na to leku ani przeciw temu szczepionki. Mogą tylko dać pacjentowi czas i starać się zapewnić, że gdy będzie się dusił, to do krwi dostanie się tlen. Rzecz jednak wcale nie jest prosta.
Ministerstwo Zdrowia poinformowało w poniedziałek o 10 241 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem w Polsce. Ostatniej doby zmarło 45 pacjentów...
zobacz więcej
Respirator to wszelkie urządzenie podtrzymujące w człowieku oddychanie. W sensie zatem definicji słownikowej, jest nim i gruszka ambu, którą pracowita i wykwalifikowana pielęgniarka może umieć „wentylować” pacjenta czasem, gdy trzeba, przez długie godziny, aż do omdlenia rąk. Choć płuca to na pozór urządzenie proste działające na zasadzie miecha, to ludzkie oddychanie, zwłaszcza gdy jest zaburzone ze względu na wirusowe zapalenie płuc, wcale proste nie jest. Trzeba zatem umieć dobrze, będąc osobą je wspomagającą, wyczuć rytm oddechu pacjenta, aby podawać mu z tej gruszki powietrze tuż zanim on sam będzie gotowy je nabrać i nadążyć ponownie napełnić gruszkę świeżym powietrzem, gdy pacjent ma swój niezwykle krótki częstokroć wydech. Przez to gruszka w przypadku COVID-19 nie jest praktyczna.
Na drugim końcu tej skali „prostoty mechanizmu” są urządzenia wyglądające jak maszyny kosmiczne, z pięknymi monitorami, licznymi przyciskami, kosztujące miliony i, jak to ujął w rozmowie ze mną pan inż. Bacher, zdolne wyciągać ze Styksu ludzi, którzy już dryfują ku drugiemu brzegowi. Skąd nie ma powrotu. Podobnie i do ich zastosowania niezbędny jest – i to na wielu poziomach – bardzo wykwalifikowany personel medyczny. Maszyna ta bowiem tylko na filmach (w których regularnie gwiazdorzy) sprawia takie wrażenie, jakby sama nie umiała jeszcze tylko zawiązać pacjentowi krawatu. W istocie wymaga ona bowiem, by pacjenta uśpić (do czego trzeba specjalisty), a następnie ustawić ją stosownie dla jego schorzenia i stanu. COVID-19 zaś jest dość szczególnym przypadkiem i nie daje się łatwo porównać do innych chorób płuc czy stanów wymagających zastosowania takiego respiratora u nieprzytomnego pacjenta.
Co więcej, pacjent nieprzytomny i zaintubowany, znajdujący się pod takim bardzo zaawansowanym technicznie respiratorem, nie tylko samodzielnie nie oddycha. On nic samodzielnie nie robi. Dlatego na oddziałach intensywnej terapii powinna być obsługa przynajmniej jednej pielęgniarki na dwóch pacjentów – bo oni wymagają, by ich dożylnie karmić, cewnikować, pielęgnować higienicznie i kilka razy dziennie przewracać – a miewają swoją masę, więc czasem potrzeba współpracy aż 4 osób na raz.
„Respirator ostatniej szansy” to pomysł zespołu polskich inżynierów, którzy opracowali i udostępnili za darmo projekt urządzenia wspomagającego...
zobacz więcej
Nie wystarczy zatem mieć 2 tys. (ani 8 tys. czy nawet 100 tys.) nowiuśkich respiratorów za ciężkie pieniądze. Trzeba mieć jeszcze na ich podorędziu autentycznych, wykształconych anestezjologów, którzy są w stanie nie tylko wyczuć, kiedy jest już absolutnie niezbędne, aby uśpić i zaintubować pacjenta, ale mają dokładnie wtedy możliwość to właśnie uczynić. Czyli nie ma sytuacji, że 10 pacjentów wymaga tego w danym momencie, a lekarz jest jeden. Po czym potrzebny jest zastęp wykwalifikowanego personelu medycznego, który tego pacjenta w stanie śpiączki farmakologicznej „ogarnia”.
Respirator niczego nie leczy. On tylko podtrzymuje oddychanie, a jego nieumiejętne zastosowanie może raczej zabić niż pomóc, nie mówiąc już o tym, że można uszkodzić ten bardzo drogi sprzęt. Zaś z samą procedurą intubacji i potem długotrwałej śpiączki wiąże się setki ryzyk dla zdrowia, zaczynając od infekcji szpitalnych, a na odleżynach kończąc.
W przebiegu COVID-19, jeśli dobrze rozumiem swoje rozmowy z lekarzami specjalistami i prezentowane przez nich materiały naukowe, a także wszystko, co opowiedział mi inż. Bacher, wielkim problemem jest to, że ludzie wchodzą w tę swoją „lekką” duszność, a są jeszcze w domu. I w sumie mogliby tam zostać, o ile mielibyśmy pewność, że im tlenu nie zabraknie.
Pewnym rozwiązaniem są butle z tlenem i rureczki, którymi doprowadza się go do organizmu pacjenta przez otwory nosowe. Innym rozwiązaniem są maszyny w kontrolowany sposób zwiększające ciśnienie powietrza przy ustach i nosie pacjenta (jak na przykład znane cierpiącym na bezdech senny aparaty BiPAP), w których klasie jest właśnie konstrukcja VentilAid. Celem wykorzystania takich maszyn jest przeciwdziałanie uszkodzeniu płuc, które u chorych pojawia się na skutek długotrwałego wzmożonego wysiłku oddechowego.
Pół roku minęło, a tu nadal nie ma realnie nic leczącego COVID-19. Króluje terapia eksperymentalna i metaanalizy w poszukiwaniu cudownego leku...
zobacz więcej
Jeśli ufać słowom i czynom pana inż. Bachera, konstrukcja już w formie prototypu ukończonego w czerwcu, pomyślnie przechodziła wszystkie testy na które stać było zespół. Po niezliczonych godzinach prób na samych konstruktorach (w tym jednym astmatyku) i konsultacjach współpracujących z projektem lekarzy, aparat dzięki uprzejmości pracowników pogotowia w Katowicach najpierw trafił na testy na manekinie na Śląskim Uniwersytecie Medycznym, a później do firmy Laerdal, gdzie odbywały się testy na manekinie mającym nowoczesne „sztuczne płuco”, zdolne symulować szereg różnych niewydolności układu oddechowego.
Sam proces wybrania trybu pracy maszyny wymaga specjalistycznej pomocy, ale nie wymaga ani śpiączki farmakologicznej ani intubacji. W sytuacji zaś jaką mamy dziś, przeszkolenie wykorzystania takich maszyn byłoby dość szybkie, zasadniczo dające się przeprowadzić online i nie wymagałoby posiadania specjalizacji z anestezjologii.
Procedura podłączenia wymaga jedynie ewentualnego ogolenia pacjenta, aby maseczka kryjąca usta i nos ściśle przylegała do skóry. A potem maszyna w dość prosto zaprogramowany sposób dostarcza pacjentowi pod stosownym ciśnieniem powietrze lub mieszankę tlenu i powietrza.
I on już teraz jest, konstrukcyjnie gotowy, choć nieprzetestowany oficjalnie klinicznie na ludziach, bo takie badania kosztują wielokrotnie więcej pieniędzy, niż byli w stanie w to dzieło włożyć i uzyskali ze zbiórek inżynierowie wolontariusze, którzy stworzyli VentilAid. Prototyp i jego konstrukcja nie zdołały zatem do dziś uzyskać wszystkich niezbędnych atestów, aby stać się urządzeniem medycznym.
Inżynierowie konstruujący go zostali z tym problemem niejako zostawieni sami. W sposób istotny, pozwalający sfinansować niezbędne testy i wdrożyć urządzenie do produkcji w Polsce jak najszybciej, nie zainteresował się tą konstrukcją nikt, kto miałby chęć, moc i doświadczenie ją wdrożyć. Zwłaszcza na minutę zanim będzie nam chyba bardzo potrzebna.
Na łamach czasopism naukowych pojawiają się coraz częstsze analizy długofalowych konsekwencji zdrowotnych COVID-19. Na razie opisy indywidualnych...
zobacz więcej
Podobne maszyny, tylko znacznie, znacznie droższe, są produkowane gdzie indziej na świecie. I nie był do tego potrzebny COVID-19. Oddychanie trzeba wspomagać okresowo lub niemal stale osobom z astmą, przewlekłą obturacyjną chorobą płuc, mukowiscydozą etc. Ta inicjatywa mnie osobiście przywraca wiarę w ludzi, w porozumienie i w naukę, która ostatnio ulegała nie tak rzadkim załamaniom. Trzeba mieć serce i to serce inżynierskie, aby być w sercu takiego projektu non-profit, dać mu wszystkie swoje umiejętności, cały swój czas, wszelkie posiadane oszczędności. Aby dać szansę każdemu na naszym globie, kto potrafi, zrobić to urządzenie wg udostępnionego publicznie planu i opisu technicznego.
Pomimo problemów, inżynierowie kontynuują pracę. Czerwcowy prototyp, po wewnętrznych testach niezawodności, przygotowywany jest właśnie do powielenia jako urządzenie domowe, w pierwszej kolejności przez ograniczoną grupę testerów, budujących urządzenie we własnym zakresie niezależnie od pierwotnych twórców, a następnie przez dowolnych ochotników. Bez przerwy trwają też prace nad poszerzaniem możliwości wariantu, który, gdyby znalazł się chętny producent, mógłby stanąć w szpitalach polowych. Jak wyznał mi inżynier Szymon Bacher: „Mam takie marzenie, że na PGE Narodowy i w innych szpitalach polowych staną teraz te nasze VentilAidy, bo są właśnie tam bardzo potrzebne i mogą bardzo pomóc”.