
Amerykańska lewica od samego początku prezydentury Donalda Trumpa oskarżała go o bycie rosyjskim agentem. Zarzuty te nigdy nie zostały potwierdzone, a mający je wesprzeć proces impeachmentu okazał się kpiną z prawa i zdrowego rozsądku. W tym czasie, w ciągu swojej czteroletniej prezydentury, Trump wielokrotnie zaszedł Kremlowi za skórę, a obecne relacje obu krajów są uznawane za jedne z najgorszych w historii. Demokraci udają jednak, że tego nie zauważają i ponownie przekonują, że Moskwa pomaga Republikaninowi wygrać wybory i działa na niekorzyść ich kandydata – Joe Bidena.
Kandydat Demokratów na prezydenta USA Joe Biden może liczyć w Michigan na 52 proc. głosów, a ubiegający się o drugą kadencję Donald Trump na 46...
zobacz więcej
Na niecałe trzy tygodnie przed wyborami prezydenckimi w USA (3 listopada), kandydat Demokratów – Joe Biden przekonuje, że zależy mu na Polsce i popiera sprawy ważne dla naszego kraju.
Starając się pozyskać głosy amerykańskiej Polonii, która w większości skłania się do głosowaniu na jego konkurenta, sztab Bidena w oświadczeniu przesłanym Polskiemu Radiu przypomniał, że jako senator odegrał on kluczową rolę w procesie przyjęcia Polski do NATO, a po aneksji Krymu przez Rosję, jako wiceprezydent, wspierał propozycje wysłania do naszego kraju rotacyjnych wojsk.
„Jako katolik pamiętający wpływ, jaki wywarł papież Jan Paweł II oraz Solidarność na losy świata, Joe Biden wierzy, że sojusz Polski i USA nie powinien mieć charakteru transakcyjnego, ale powinien być oparty na wspólnej historii i wartościach” – napisano w oświadczeniu.
Sztab kandydata Demokratów skrytykował przy tym prezydenta Donalda Trumpa za, jak to określił, bagatelizowanie znaczenia NATO i zapowiedział przywrócenie wiarygodności amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. „Joe Biden potwierdzi przywiązanie do NATO i zakończy politykę uległości rządu Trumpa wobec Władimira Putina” – podkreślono w oświadczeniu.
Sztab Bidena zapowiedział także wsparcie niezależności energetycznej Europy i skrytykował budowę gazociągu Nord Stream 2.
Sprawa wycieku maili Huntera Bidena, syna kandydata Demokratów na prezydenta USA, nabiera tempa. Twitter podjął decyzję o zablokowaniu możliwości...
zobacz więcej
Ta ważna z punktu widzenia polskich władz deklaracja – dająca nadzieję, że bliskie relacje z USA uda się również zachować po ewentualnym zwycięstwie 3 listopada Bidena, nie powinna sprawić, że Warszawa szybko zapomni, jak niedawno ten sam polityk oczerniał nasz kraj, przywołując w swoim wpisie na Twitterze kłamliwy frazes o „strefach wolnych od LGBT”, które były fake newsem aktywisty tego środowiska.
To jednak, co rzuca się w oczy w tym tekście, to kolejna sugestia, że prezydentura Trumpa była czasem „uległości” wobec Putina, a lider Stanów Zjednoczonych osłabił w tym czasie NATO i umniejszył wartość amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa.
W ten sposób Biden wciąż stara się nawiązywać do niekończących się oskarżeń Republikanina o agenturalność na rzecz Rosji, wysuwanych od pierwszego dnia jego prezydentury przez środowiska amerykańskiej lewicy.
Zdecydowana większość z tych wypowiedzi – czy to dziennikarzy, czy polityków, czy ekspertów, czy celebrytów, czy też związanych z Demokratami byłych i obecnych przedstawicieli służb specjalnych – nacechowana jest stuprocentową pewnością, że zarzuty te są prawdziwe. Na tyle prawdziwe, że nie trzeba nawet przedstawiać dowodów.
Joe Biden będzie sprzeciwiał się Nord Stream 2 i utrzyma amerykańskie zobowiązania wobec NATO – przekazał sztab kandydata Demokratów na prezydenta...
zobacz więcej
A powtórzmy, dotyczy to oskarżenia prezydenta największej światowej potęgi o to, że jest szpiegiem jednej z najgorszych współczesnych dyktatur. Ciężko o mocniejszy zarzut – jednak przedstawicielom lewej strony sceny politycznej jego formułowanie przychodzi z niezwykłą łatwością.
Dość rzec, że nieustanne powtarzanie tych oskarżeń, na tyle mocno ugruntowało się w tymże środowisku, że nie można tam zauważyć jakiejkolwiek refleksji w zderzeniu z rzeczywistością. Nie można tam zauważyć jakichkolwiek oznak dysonansu poznawczego, gdy Trump, kolejnymi swoimi posunięciami, karze Kreml bolesnymi sankcjami za agresywną politykę.
Wspomniany przeze mnie wcześniej Joe Biden powtórzył w swoim oświadczeniu oskarżenia pod adresem Trumpa, dotyczące NATO i bezpieczeństwa, chociaż to właśnie Republikanin powiedział części członkom Sojuszu Północnego to, co już dawno powinni usłyszeć od jego poprzednika – Baracka Obamy – a mianowicie, że Sojusz to wspólna sprawa, a więc wypełniajcie, proszę, swoje zobowiązania, a nie liczcie jedynie na naszą armię.
Spójrzmy – Polska potrafi przeznaczać umówione 2 procent PKB na armię, w przeciwieństwie do bogatych Niemiec, które ostentacyjnie lekceważą ten zapis i nie przejmują się złym stanem swojej armii.
Czemu więc to Trump, a nie Merkel, jest oskarżany o podkopywanie wspólnego bezpieczeństwa? Na to pytanie nie odpowie jednak ani Biden, ani przedstawiciele wspierającego go środowiska, gdyż nikt w studiach mediów, do których zwyczajowo chodzą, ich o to nie spyta.
Jeśli Joe Biden oskarża swojego konkurenta do prezydentury o uległość wobec Kremla – podczas debaty prezydenckiej nazwał go „pieskiem Putina”, to jak wytłumaczy kolejne sankcje nakładane przez USA na reżim w Moskwie, wzmocnienie wschodniej flanki NATO,
większą obecność amerykańskich żołnierzy w regionie Europy Środowo-Wschodniej czy też zdecydowany sprzeciw Waszyngtonu wobec Nord Stream 2?
Donald Trump wrócił na kampanijną trasę po zakażeniu koronawirusem. Joe Biden, kandydat Demokratów na prezydenta USA, także nie traci czasu. Na...
zobacz więcej
Oczywiście kandydat Demokratów przechodzi nad tym wszystkim do porządku dziennego i podobnie jak jego środowisko polityczno-medialno-celebryckie kreuje rzeczywistość, której nie ma.
Czy oznacza to jednak, że Rosja przestała szpiegować w USA, że nie przeprowadza już cyberataków, nie stara się wpływać na podejmowane tam decyzje polityczne, nie chce już osłabiać amerykańskiej władzy, zaufania do policji, wojska, nie dąży do podsycania podziałów w tamtejszym społeczeństwie?
Oczywiście, że nie. Nie można mieć żadnych wątpliwości, że skala rosyjskiej aktywności w Stanach Zjednoczonych nie zmniejszyła się od czasu upadku Związku Sowieckiego, o czym świadczy m.in. nadany niedawno odcinek serii „The FBI Declassified” na kanale telewizji CBS News, zatytułowany „Rosyjscy szpiedzy żyją wśród nas”.
Odcinek poświęcony jest działalności agentów FBI odpowiedzialnych za zdekonspirowanie doskonale ukrytych w USA rosyjskich szpiegów, którzy zostali zdemaskowani, a następnie wymienieni na zachodnich szpiegów w 2010 roku.
Wśród rosyjskich agentów znajdowała się m.in Anna Chapman i cztery pary, które żyły w USA jako małżeństwa, a część z nich miała urodzone w tym kraju dzieci. O każdej parze można było powiedzieć, że to przeciętna amerykańska rodzina. Od lat byli wtopieni w swoje społeczności, niczym szczególnym się nie wyróżniali.
Wpis rzeczniczki prasowej Białego Domu Kayleigh McEnan został zablokowany na Twitterze. Odnosił się on do wycieku e-maili dowodzących, że Joe Biden...
zobacz więcej
A jednak byli rosyjskimi szpiegami. Ci zaś są wśród nas. I aż by się chciało zakrzyknąć, że najbardziej niebezpieczny z nich jest w Białym Domu. To zdanie jednak w dokumencie nie pada.
Jednak nie musi, skoro główną osobą wypowiadającą się w filmie jest Leon Panetta, dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej w latach 2009–2011, a wcześniej polityk blisko związany z Billem Clintonem, za którego prezydentury był szefem personelu Białego Domu. Po odejściu z CIA był zaś w czasach rządów Baracka Obamy sekretarzem obrony Stanów Zjednoczonych (od 1 lipca 2011 do 7 stycznia 2013 roku).
Widz utwierdzony zostaje więc przekonaniu, że Leon Panetta to ekspert jakich mało i chociaż jest już na emeryturze, to gdy krytykuje Trumpa, a robi to bardzo często – także sugerując jego powiązania z Kremlem - to musi mieć rację.
Oczywiście, nie oznacza to, że historia przedstawiona w dokumencie nie jest prawdziwa lub że skala infiltracji rosyjskiej na „amerykańskiej ziemi” jest mniejsza niż „straszą” media czy eksperci. Rosja jest wciąż jednym z głównych zagrożeń dla Stanów Zjednoczonych, choć musimy zauważyć, że obecnie na „wroga numer 1” dla Waszyngtonu wyrósł Pekin.
To jednak, co robią z rzeczywistym rosyjskim zagrożeniem dla bezpieczeństwa USA środowiska lewicowe jest karygodne. Koncentrując się jedynie na próbie powiązania
działalności Moskwy z Trumpem ośmieszają i umniejszają rosyjskie zagrożenie. To zaś jest na rękę decydentom z Kremla i ich szpiegom w USA.
Sytuacja ta przypomina również oskarżenia pod adresem „niewygodnych” polityków w Europie. Oskarżanie polskich czy węgierskich władz, czy też kolejnych prawicowych, europejskich polityków o to, że sprawują władzę w stylu Putina, czy że stosują putinowskie metody, czy też, że czerpią wsparcie Kremla albo realizują jego politykę – jest powszechne.
Pamiętajcie, nie byłbym teraz prezydentem, gdyby Obama i Biden wykonywali swoją pracę prawidłowo – napisał na Twitterze prezydent USA Donald Trump....
zobacz więcej
Tymczasem głównymi sojusznikami Kremla w Europie są Angela Merkel i Emmanuel Macron – sami siebie uważający za liderów UE, obrońców praworządności i europejskich wartości. Oskarżanie ich o sprzyjanie Putinowi nie jest mile widziane przez „główny nurt” ani medialny, ani polityczny.
Warto również w tym miejscu zwrócić uwagę, że nieustanne zarzucanie Trumpowi agenturalności mocno ograniczyło jego możliwości prowadzenia dyplomacji – także bezpośrednich rozmów z Putinem. Ich obecność w tym samym miejscu i czasie stawała się za każdym razem przyczynkiem do szerzenia kolejnych teorii, a lewicowe media i politycy podnosili larum.
Tymczasem w niepamięć poszła prowadzona przez Baracka Obamę polityka resetu wobec Rosji, która rozzuchwaliła reżim na Kremlu – czego efektem były m.in ataki na Gruzję czy Ukrainę. Powiedzieć, że była katastrofą, to nic nie powiedzieć.
Niestety, pomimo tego, że dziś Biden zapewnia o swojej sympatii dla Polski i Polaków, podkreśla znaczenie NATO, wspólnego bezpieczeństwa i krytykuje symbol niemiecko-rosyjskiej kooperacji – NS2 – to, jeśli przypomnimy sobie, że był on przecież w czasach Obamy wiceprezydentem i sankcjonował tym samym jego politykę wobec Moskwy, a obecnie zapewnia, że jako prezydent USA poprawi relację z zachodnioeuropejskimi sojusznikami – to Polacy mają prawo obawiać się, że jego ewentualne zwycięstwo w wyborach 3 listopada, nie będzie miało dla naszego kraju pozytywnych skutków.
To zaś, czego możemy się spodziewać, to próby doprowadzenia przez niego do nowego resetu w relacjach Moskwą, który zostanie z euforią przyjęty zarówno przez amerykańską lewicę, jak i jej ideowych pobratymców w zachodniej Europie. O reakcji Kremla nie wspominając.
Petar Petrović
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia