Echa artykułu w „GW”, według którego w Polsce nie ma „stref wolnych od LGBT”. Piątkowy tekst Piotra Głuchowskiego pt. „Idźmy dalej: Piotrków wolny od Żydów, a skatepark od niepełnosprawnych” wywołał wściekłość w środowiskach lewicowych, zaskoczył ludzi o konserwatywnych poglądach i najwyraźniej wywołał popłoch w redakcji, która go wydała. Tyle różnorodnych emocji naraz można by uznać za sukces autora i wydawnictwa. Tyle, że redakcja wolałaby o tym sukcesie szybko zapomnieć. Dlaczego? Bo artykuł był skierowany przeciwko tym, którzy w rzeczywistości trzęsą „Wyborczą”. Trzeba przyznać, że Piotr Głuchowski w swoim tekście, jak na „GW”, rzeczywiście pojechał dość brawurowo. Cała „postępowa Europa”, ba, kandydat Demokratów na prezydenta USA, potępił rzekome „strefy wolne od LGBT”, co na lewicy i w kręgach liberalnych uznano za triumf w walce z polską zaściankowością i wstecznictwem. Mało tego, tekst w „Wyborczej” ukazał się w dniu, kiedy przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała, że UE uzależni wypłaty z funduszów pomocowych od poszanowania praw osób LGBT, nawiązując m.in. do wspomnianych stref i całych unijnych debat im poświęconych. <br><br> No, głupio wyszło, bo nagle po tym całym zadęciu na świecie, w „Gazecie Wyborczej”, której przecież „nie jest wszystko jedno”, ukazuje się tekst, gdzie autor czarno na białym trzeźwo ogłasza, że nie ma w Polsce czegoś takiego jak „strefy wolne od LGBT”. Co więcej – przyznaje, że Samorządowa Karta Praw Rodzin zawiera „oczywiste oczywistości” i jest w tym wręcz „nudna”. Autor w dalszej części tekstu krytykuje wprawdzie poglądy radnych, którzy za nią głosowali, ale zauważa też, że SKPR nie ma przełożenia na prawne realia w Polsce. Tłumaczy nonsens wynikający z pomysłu umieszczania fałszywych, czy – jak kto woli – happeningowych tabliczek wskazujących na realne granice wytyczone dla wydumanych stref wolnych od LGBT. Logicznie uznaje więc akcje aktywisty tego ruchu, Barta Staszewskiego, za szkodliwe dla Polski. <br><br> Ciężko teraz dojść, jak to się stało, że ten tekst się pojawił w tym miejscu. Nie przedyskutowano go na kolegium, czy co gorsza komuś przyszło do głowy, że w dzienniku jest jeszcze miejsce na polemikę? W każdym razie na reakcję najbardziej zainteresowanego nie trzeba było długo czekać. „Obrzydliwy, pełen manipulacji tekst @gazeta_wyborcza. Widzę się dzisiaj z prawnikami aby rozważyć kroki prawne. To jest dołączenie do nagonki prawicowej szczujni w nagonce na aktywistów” – napisał w mediach społecznościowych Bart Staszewski.<br/><br/> To był jasny sygnał wysłany wydawcom „Gazety”. Sygnał został zresztą odebrany, bo tekstu nie można już było znaleźć pod wcześniejszym adresem w sieci. Aktywista najwyraźniej dał się udobruchać, bo wysłał następny komunikat: „No i @gazeta_wyborcza usunęła tekst. Bardzo dobrze tylko smród i spazmy prawicy pozostały. Może jakaś rzeczowa analiza na jego miejsce?”. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej</span><span>Polub nas</span></div><iframe allowtransparency="true" frameborder="0" height="27" scrolling="no" src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546"></iframe></div>Mylił się, bo internauci szybko podrzucili mu kolejny adres internetowy, pod którym można było znaleźć wspomniany „obrzydliwy tekst”. Ta publikacja może była tylko niedociągnięciem w wydawnictwie, może ktoś zapomniał zdjąć artykuł z każdego miejsca w sieci lub niechcący powtórnie opublikował. Ale może była to próba sił w redakcji. To tylko przypuszczenia. Wiadomo jednak, czyje polecenie zostało ostatecznie wykonane. Artykuł zniknął ze strony na dobre. Ciężko stwierdzić, czy czasowo, czy na stałe. <br><br> Pojawiła się za to „rzeczowa analiza”, której zażyczył sobie Bart Staszewski, pt. „Jesteśmy rekordzistami Polski w manifestowaniu homofobii. "Taki mamy klimat" na Lubelszczyźnie” <br><br> Uff, sytuacja w „Gazecie Wyborczej” powoli wraca chyba do normy. Niebezpieczeństwo związane z procesem zostało zażegnane. Wprawdzie nie można być skazanym za opinię czy polemikę, ale zdecydowani i odważni prawnicy Agory, ścierający się na co dzień z prawicowymi pomówieniami, woleli tym razem nie ryzykować. Po pierwsze wyglądałoby to dość dziwacznie, gdyby „Gazeta” zasiadła na jednej ławce z „wieśniakami” z Podkarpacia. <br><br> A po drugie wszyscy mają w tyle głowy stary kawał: Do pokoju, gdzie rozmawia dwóch adwokatów, wpada facet i mówi do jednego z nich: – Pies pana żony pogryzł mojego psa. Żądam 10 tysięcy złotych odszkodowania. Adwokat bez namysłu wypisuje czek na wskazaną kwotę. Intruz bierze czek i znika. Drugi adwokat pyta zaskoczony: – Dlaczego to zrobiłeś? Przecież nie masz ani żony, ani psa. W odpowiedzi słyszy: – No wiesz, facet wytoczy sprawę, a w sądzie różnie może być... <br><br> Nieodpowiedzialne czynniki w „GW”, odpowiadające za wybryk z wrażym artykułem, będą teraz musiały się wytłumaczyć ze swojego postępku i złożyć samokrytykę. Kto wie, może Bart Staszewski im wybaczy. W końcu kogoś realnie rządzącego redakcją stać na taki gest. <img src="https://s.tvp.pl/repository/attachment/4/4/6/446ae7032ad7145311025c27ebb077441541685773263.jpg" width="100%" />