
Narzucone Hongkongowi przez komunistyczne władze w Pekinie prawo o bezpieczeństwie narodowym oznacza de facto ograniczenie jego autonomii. Już w zeszłym roku – gdy potężne demonstracje broniły niezależności tego regionu przed zakusami Państwa Środka – można się było domyślać, że będzie ono szukało kolejnej sposobności, by osiągnąć swój cel. A jest nim zastąpienie zasady „jeden kraj, dwa systemy”, na „jeden kraj, jeden system”. Sposób, w jaki Pekin realizuje to zamierzenie dowodzi, że jest on gotów na konfrontacje nie tylko z USA, ale i z całym Zachodem.
Sekretarz stanu USA Mike Pompeo oświadczył, że od poniedziałku Stany Zjednoczone kończą z eksportem sprzętu obronnego do Hongkongu. Wyjaśnił, że...
zobacz więcej
Narzucone przez Pekin Hongkongowi nowe prawo o bezpieczeństwie narodowym ma na celu zniszczenie tamtejszej opozycji, zduszenie krytyki i wymuszenie posłuszeństwa. Komunistyczne władze zdecydowały się na siłowe rozwiązanie – nie włączyły do procesu tworzenia prawa, nawet symbolicznie czy propagandowo, administracji Hongkongu.
To był jasny sygnał – zarówno dla jego mieszkańców, jak i Zachodu – pokazujący, kto tu rządzi. Chiny dały w ten sposób do zrozumienia, że nie cofną się przed realizacją swojego zamierzenia i nie blefują.
Nowe prawo przewiduje kary nawet dożywotniego więzienia za działalność, które Państwo Środka określa jako – wywrotową, separatystyczną i terrorystyczną oraz spiskowanie z obcymi siłami – w celu podważenia bezpieczeństwa państwowego. Podejrzani będą mogli być sądzeni w Chinach kontynentalnych.
Zwiększeniu ulegną też uprawnienia hongkońskiej policji m.in. do śledzenia komunikacji elektronicznej i konfiskaty sprzętu komputerowego. Co więcej, będzie ona mogła bez nakazu sądowego żądać od firm internetowych informacji w sprawach dotyczących bezpieczeństwa państwowego.
Chińskie władze, a za nimi prochińska administracja Hongkongu, przekonują, że nowe prawo jest konieczne, by ustabilizować sytuację po antyrządowych protestach, które trwały tam przez całą drugą połowę roku.
Na mocy nowych przepisów zatrzymywane są już kolejne osoby, m.in. za posiadanie materiałów nawołujących do niepodległości regionu.
Przeciwnicy Pekinu i prochińskiej administracji Hongkongu albo zawieszają działalność, albo przenoszą się za granicę albo decydują się na kreatywne formy wyrażania sprzeciwu.
Na ulicach pojawili się np. demonstranci, którzy zamiast transparentów z hasłami, które można by uznać za niezgodne z prawem, trzymają teraz w rękach puste kartki papieru.
Wciąż dochodzi do gwałtownych protestów i starć z policją.
Szefowie dyplomacji państw G7 wezwali we wspólnym komunikacie Chiny, by wycofały się z narzucenia kontrowersyjnego prawa o bezpieczeństwie...
zobacz więcej
Za zastraszaniem, aresztami idzie cenzura. Biuro edukacji w Hongkongu poleciło szkołom, żeby oceniły używane przez siebie podręczniki i zrezygnowały z tych, które mogą naruszać nowe prawo. W razie pojawiania się problemów w tej dziedzinie, biuro zarezerwowało dla siebie możliwość „podejmowania poważnych działań”.
W tym samym czasie z publicznych bibliotek w Hongkongu zaczęto wycofywać liczne książki napisane przez działaczy demokratycznych.
Eksperci nie mają wątpliwości, że ten proces będzie trwał, tym bardziej, że kryteria „nieprawomyślności” nie są jasne, co jedynie zwiększa możliwość stosowania zarówno cenzury, jak i autocenzury.
Każdy głos sprzeciwu, głos krytyki, głos braku zadowolenia, może zostać potraktowany jako atak na nowe prawo. Przykładem tego było niedawne aresztowanie profesora prawa z Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie Xu Zhangruna, który publicznie krytykował rządzącą Komunistyczną Partię Chin (KPCh) i przywódcę ChRL Xi Jinpinga.
Przed dwoma laty było o nim głośno po tym, jak skrytykował usunięcie z konstytucji ChRL limitu kadencji przewodniczącego ChRL, dzięki czemu Xi może sprawować tę funkcję bezterminowo. Sprzeciwiał się on też kierunkowi, w którym podąża rządząca Komunistyczna Partia Chin – zacieśnianiu kontroli ideologicznej, wzmożeniu prześladowań i wzrostowi cenzury. Apelował również niedawno o wolność słowa w Chinach podczas trwania tam epidemii koronawirusa.
Użycie przez Pekin narzuconego Hongkongowi prawa o bezpieczeństwie państwowym do podważania podstawowych wolności jego mieszkańców jest „tragedią...
zobacz więcej
Mieszkańcy Hongkongu zdają sobie sprawę, że to, co ich teraz czeka, to wewnętrzna autocenzura i przyzwyczajenie się do tego, że wolność słowa i inne swobody obywatelskie są już w dużej mierze przeszłością. Przez 23 lata region ten, chociaż przekazany pod władzę Pekinu, to jednak różnił się od Chin kontynentalnych. Teraz ktoś, kto odważy się krytykować władze czy wspominać ofiary masakry na placu Tiananmen w Pekinie z 1989 roku będzie musiał liczyć się z poważnymi konsekwencjami.
Zachód skrytykował decyzję chińskich władz i ocenił, że jest to podważenie deklaracji chińsko-brytyjskiej z 1984 roku, podpisanej przez ówczesnego premiera Chin Zhao Ziyanga i brytyjską premier Margaret Thatcher. Pekin zobowiązał się wtedy, że przez 50 lat po przejęciu zwierzchnictwa nad Hongkongiem, czyli do 2047 r., będzie obowiązywać zasada „jeden kraj, dwa systemy”.
Najostrzej wobec chińskich działań protestują Amerykanie. USA są bardzo zaangażowane w tym regionie Azji, gdzie wspierają państwa obawiające się rosnących wpływów chińskich. Są one szczególnie widoczne w kontekście walki o prawa do basenu Morza Południowochińskiego, gdzie Pekin stosuje taktykę faktów dokonanych.
Amerykański Kongres przegłosował właśnie ustawę cieszącą się poparciem obu partii, która przewiduje kary dla banków współpracujących z przedstawicielami Pekinu, ponoszącymi odpowiedzialność za narzucenie Hongkongowi nowego prawa, a także instytucje finansowe, które prowadzą z nimi interesy. Do tego, by ustawa weszła w życie, potrzeba jeszcze podpisu prezydenta Donalda Trumpa.
Bardzo ostro o działaniach Pekinu mówił m.in. wiceprezydent USA Mike Pence, który ocenił, że jest to zdrada chińsko-brytyjskiej umowy o przyszłości tego regionu. – Jest nie do przyjęcia dla ludzi, którzy kochają wolność na całym świecie – zaznaczył.
Z kolei szef sekretarz stanu Mike Pompeo ostrzegł, że jego kraj nie będzie się „bezczynnie przyglądać jak autorytarne Chiny dokonują aneksji Hongkongu”.
Przed dwoma miesiącami Biały Dom przestał, z powodu działań Pekinu, uznawać Hongkong za terytorium autonomiczne i rozpoczął proces odbierania mu specjalnych przywilejów handlowych w relacjach z USA.
Ok. 2,9 mln mieszkańców Hongkongu będzie mogło, zgodnie z zapowiedzią brytyjskiego rządu, osiedlić się w Wielkiej Brytanii, a docelowo także...
zobacz więcej
Sytuacja tego regionu to jedna z wielu kwestii konfliktowych między Waszyngtonem i Pekinem. Do tego dochodzą jeszcze sprawy handlowe, oskarżenia o ukrywanie przez ChRL prawdy o koronawirusie, a także spór o wpływy na Morzu Południowochińskim, gdzie USA wspierają państwa regionu zagrożone przez chińską chęć dominacji.
W odpowiedzi na działania Pekinu, Londyn zapowiedział, że posiadacze zamorskiej narodowości brytyjskiej w Hongkongu będą mogli osiedlać się w Wielkiej Brytanii. Taka możliwość dotyczy ok. 2,9 mln osób.
ChRL zareagowała alergicznie na tę inicjatywę i ostrzegła, że w przypadku jej zastosowania odpowie środkami odwetowymi.
Działania Chin – zarówno w kontekście Hongkongu, Morza Południowochińskiego, jak i pandemii koronawirusa – wpływają na odbiór tego kraju i pochodzących stamtąd firm.
To dotyczy również infrastruktury 5G i Huawei. Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson zapowiedział, że Londyn będzie „ostrożnie podejmował decyzję” w sprawie tej firmy, gdyż nie chce, by jakakolwiek krytyczna infrastruktura była kontrolowana przez „potencjalnie wrogich sprzedawców państwowych".
Pod koniec stycznia Unia Europejska odrzuciła amerykańskie naciski i pozwoliła państwom członkowskim na samodzielne decydowanie o zakresie ograniczeń, jakie nałożą na „dostawców wysokiego ryzyka”, m.in. Huawei, przy wdrożeniach krajowych sieci 5G.
USA od ponad roku apelują do państw zachodnich, by całkowicie zrezygnowały ze współpracy przy sieci 5G z tą firmą. Waszyngton zwraca uwagę na kwestie bezpieczeństwa narodowego, w tym działania wywiadowcze Pekinu.
Ambasador ChRL w Wielkiej Brytanii oskarżył Londyn o poważną ingerencję i wygłaszanie nieodpowiedzialnych uwag na temat wprowadzenia przez Pekin...
zobacz więcej
Na początku roku brytyjskie władze zdecydowały na dopuszczenie Huawei – w ograniczonym zakresie – do udziału przy budowie 5G. Już wtedy wywołało to głosy krytyczne, które od tego czasu jedynie się wzmocniły.
Równie krytycznie co Wielka Brytania do nowego prawa podchodzi Kanada i Australia, które są skonfliktowane z Chinami, także w innych sprawach.
Kanada zapowiedziała zawieszenie umowy o ekstradycji z Hongkongiem i wstrzymaniu eksportu do tego regionu tzw. wrażliwych towarów. Jej obywatelstwo posiada 300 tysięcy mieszkańców tego regionu.
Australia zaś – która w ostatnich latach wielokrotnie zwracała uwagę na zagrożenie chińską dezinformacją i była jednym z pierwszych państw domagających się przeprowadzenia śledztwa, mającego określić przyczyny pandemii koronawirusa – również ogłosiła, że będzie przyjmować imigrantów z tego regionu.
Z kolei UE na razie ogranicza się do apeli i krytyki, ale konkretów brak. Szef MSZ Niemiec, które właśnie przejęły unijną prezydencję, Heiko Maas zapowiedział, że kwestia ta zostanie przedyskutowana na najbliższym spotkaniu Rady UE ds. zagranicznych, do którego dojdzie najprawdopodobniej 13 lipca.
Decyzje UE może nie będą w tym sporze najważniejsze, te zapadną bowiem z Białym Domu, ale mocne wsparcie płynące ze Starego Kontynentu dla działań USA, Kanady i Australii będzie ze wszech miar pożądane.
Jednak nie można mieć złudzeń co do tego, że Niemcy nie będą chciały pogarszać swoich relacji z Państwem Środka, gdyż od lat jest to jeden z ich najlepszych partnerów gospodarczych. Czas już jednak, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że Pekin nie jest partnerem, któremu można ufać.
Petar Petrović
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia