
Od lat wiadomo, jakie są słabości Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Od lat mówi się o potrzebie zmian w SBU. Od lat kolejni rządzący Ukrainą politycy nic z tym nie robią. Z tak zinfiltrowaną i przejrzystą dla Rosjan instytucją nie da się skutecznie strzec bezpieczeństwa państwa. Nie zmienią tego pojedyncze kontrwywiadowcze sukcesy.
Szef ukraińskiego MSW Arsen Awakow zapowiada rozprawę z uczestnikami wczorajszej strzelaniny w podkijowskiej miejscowości Browary. W strzelaninie...
zobacz więcej
Szóstego maja Służba Bezpieczeństwa Ukrainy pochwaliła się schwytaniem szpiega, który zbierał dla Rosji dane o „nowoczesnym systemie rakietowym”. To mieszkaniec obwodu ługańskiego, współpracował z FSB. Miał kupować za gotówkę tajne informacje od ukraińskich wojskowych. Dużo głośniej było jednak o innej aferze szpiegowskiej. W połowie kwietnia kontrwywiad zatrzymał generała SBU Walerija Szajtanowa – wieloletniego rosyjskiego szpiega. Dwa dni później SBU poinformowała, że zatrzymała kolejnego byłego oficera specnazu, który miał mieć kontakty z tym samym oficerem FSB, co Szajtanow. Podczas przeszukania znaleziono arsenał broni, w tym karabiny, ręczną wyrzutnię rakietową, granaty, materiały wybuchowe i amunicję. W takich sytuacjach Rosja reaguje podobnymi akcjami. W tym wypadku, dzień po zatrzymaniu Szajtanowa, FSB ogłosiła, że zatrzymała nową grupę „ukraińskich terrorystów”. Na Krymie. Ale oczywiście, tak jak w poprzednich takich sytuacjach, rosyjskie władze nie przedstawiły żadnych konkretów. Mechanizm jest zwykle ten sam. Po pierwsze, chodzi o odwet. Po drugie, trzeba manipulować rosyjską opinią publiczną. Po trzecie, należy zgromadzić „ludzkie zasoby” do wymiany więźniów w przyszłości. Za autentycznych rosyjskich szpiegów i dywersantów Moskwa odda – na ogół - niewinnie oskarżonych Ukraińców.
Zdrajcy i bohaterowie
Rosja mówi też ciągle o ukraińskiej „szpiegomanii”, prowokowanej przez Zachód. Takie słowa padły choćby z ust Władimira Putina podczas jego marcowej wizyty na okupowanym Krymie. W szóstą rocznicę aneksji półwyspu rosyjski prezydent pojawił się w Sewastopolu, głównej bazie Floty Czarnomorskiej. Nazajutrz, 19 marca, SBU zatrzymała mieszkańca Mikołajowa pod zarzutem szpiegostwa. Szukał on informacji na temat zaawansowanej technologii morskiej, żeby sprzedawać je FSB.
Zapewne chodzi o technologię budowy systemów napędowych okrętowych turbin gazowych. SBU zebrała dowody na kontakty mężczyzny z przedstawicielami służb rosyjskich. Został zatrzymany na gorącym uczynku, gdy próbował przekazał tajne informacje Rosjanom. Mikołajów w czasach sowieckich był centrum najbardziej zaawansowanych technologii i projektów stoczniowych.
– Żaden rosyjski prezydent nie odda Krymu Ukrainie – ocenił były kanclerz Niemiec, Gerhard Schröder. Z tą opinią zgadzają się także niemieccy...
zobacz więcej
FSB interesują też inne typy uzbrojenia konstruowane czy już wręcz produkowane przez Ukraińców, zwłaszcza te będące potencjalną konkurencją dla rosyjskiej zbrojeniówki na rynkach bliskowschodnich. Choćby „ukraiński Iskander”, czyli opracowywany za pieniądze saudyjskie Grom-2, czy np. rakietowy system przeciwpancerny Korsar.
Pojawiające się dość często doniesienia o schwytaniu kolejnych rosyjskich szpiegów przez ukraiński kontrwywiad wcale nie są przejawem „szpiegomanii”, jak chce Moskwa. Nie są też dowodem jakiejś wielkiej skuteczności SBU – jakby chciał Kijów. Sytuacja jest bardziej złożona i wciąż niebezpieczna dla ukraińskiego państwa. Blisko trzy dekady po powstaniu SBU, sześć lat po Euromajdanie i wybuchu zbrojnego konfliktu z Moskwą, największa ukraińska służba specjalna wciąż jest zinfiltrowana przez Rosjan i nie potrafi skutecznie zabezpieczyć ani państwa, ani nawet siebie przed wrogą działalnością wschodniego sąsiada. Najlepszym tego dowodem jest los kilku wyróżniających się oficerów kontrwywiadu.
Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję wzywającą Rosję do wycofania sił zbrojnych z Krymu i zaprzestania okupacji terytorium Ukrainy....
zobacz więcej
Zmiana szyldu
Działania szpiegowskie, ale i terrorystyczne, jak te powyżej, ułatwia Rosjanom sytuacja w samej SBU. Mszczą się lata zaniechań, nie tylko tych z 2014 roku, ale tak naprawdę od samego początku istnienia służby. Należy przypomnieć, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy została powołana przez Radę Najwyższą 20 września 1991 roku. I była to tylko zmiana nazwy – po prostu zmieniono szyld na KGB Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Nawet centralna struktura organizacyjna była początkowo niezmieniona, zaś zarządy KGB w obwodach, rejonach i miastach przemianowano po prostu na delegatury SBU. 18-tysięczny personel szybko zmniejszono o połowę, by potem systematycznie odbudowywać liczebność. Nie tylko wrócono do stanu z 1991 roku, ale go zdecydowanie przekroczono – aż do 30 tys. ludzi. Mimo dużej rotacji kadrowej – przede wszystkim na wyższym szczeblu - w latach 1991-1994, Rosjanie nadal stanowili aż jedną trzecią personelu SBU. Oficerów pochodzących z innych republik sowieckich, którzy po 1991 roku opuszczali Ukrainę, wracając do swych ojczyzn, zastępowali Ukraińcy służący do tej pory w KGB w innych rejonach Związku Sowieckiego. Jak się później okazało, niejeden z nich był już zwerbowany przez rosyjskie służby.
Sowieckie dziedzictwo i decyzja, by główna służba specjalna niepodległej Ukrainy nie tylko wywodziła się z KGB, ale wręcz była jego kontynuacją, miały decydujący wpływ na kształt SBU – co ukraińskie państwo odczuwa do dziś. Takie działy, jak wywiad, łączność elektroniczna czy kontrwywiad wojskowy, trzeba było budować od podstaw, nie mając większego doświadczenia i kadr. Dlaczego? Otóż w czasach sowieckich republikańskie struktury KGB miały się koncentrować na ochronie pogranicza i funkcjach klasycznej policji politycznej (plus kontrwywiad cywilny). Wywiad zagraniczny czy kontrwywiad wojskowy były domeną centrali KGB w Moskwie. Nic dziwnego, że właśnie na tych odcinkach później było najwięcej problemów (warto choćby zastanowić się, co robił kontrwywiad SBU w ukraińskim wojsku, które w 2014 roku okazało się kompletnie niegotowe do obrony Krymu?).
Władze Ukrainy nigdy nie odzyskają kontroli nad opanowanymi przez separatystów terenami na wschodzie kraju – uważa Władisław Surkow, były doradca...
zobacz więcej
Pozostał jeszcze inny bardzo poważany problem – znany zresztą wszystkim postsowieckim republikom, nawet tak dobrze radzącym sobie z rosyjskim szpiegami, jak Estonia. Otóż z czasów sowieckich pozostały też kontakty personalne pracowników SBU z kolegami z Rosji. Nie jeden z nich dał się zwerbować już na początku lat 90. XX w. Na innych były haki, które umożliwiły to zrobić później. Wielu dało się skusić starym kolegom z Rosji. Również do Moskwy wywiedziono z Kijowa najcenniejsze archiwa republikańskiego KGB. Nie wolno też zapominać o teczkach osobowych dużej części personelu ukraińskiego KGB, spoczywających do dziś na Łubiance.
Ostatni szef ukraińskiego KGB został pierwszym szefem SBU. Nikołaj Gołuszko miał za sobą służbę w V Zarządzie Głównym KGB – tym prześladującym dysydentów. Kierował ukraińską służbą niedługo – jeszcze w 1991 roku wyjechał na dobre do Rosji, gdzie został nawet wiceministrem bezpieczeństwa państwowego, potężnej struktury łączącej stare MSW i stare KGB (fakt, że nie przetrwała długo). Zastąpił go Jewhen Marczuk, dotychczasowy zastępca Gołuszki, także weteran „piątki”. Niesławny V Zarząd Główny rozwiązano wraz z likwidacją całego KGB. SBU miała się już zajmować jedynie zabezpieczeniem kontrwywiadowczym państwa, a nie pełnić rolę policji politycznej. Tyle że już w sierpniu 1992 roku w SBU powsła specjalna jednostka T – mająca zwalczać łamanie konstytucji. Jej pierwszy dowódca, płk Wiktor Burłakow, wszędzie doszukiwał się zachodnich szpiegów… Nic w tym dziwnego, należy pamiętać, jakie wtedy były kadry. W 1992 roku gen. Wasyl Horbatiuk, wiceszef SBU, przyznał, że służba korzysta ze „starego, doświadczonego personelu”.
Prezydent Ukrainy idzie w relacjach z Rosją na coraz większe ustępstwa. Obóz Wołodymyra Zełenskiego gotów jest na bezpośrednie rozmowy z...
zobacz więcej
Tymczasem mijały lata, a kolejnymi szefami SBU stawali się weterani KGB. W 1994 roku Rosjanin Walerij Malikow, w 1995 roku Wołodymyr Radczenko – w czasach sowieckich zajmował się inwigilacją dysydentów. Ścisłe powiązania z kolegami z Rosji kwitły. SBU miała umowy o współpracy zarówno z kontrwywiadem, jak i wywiadem rosyjskim. - Nie spotkaliśmy się z tym, by ktokolwiek z rosyjskiego kontrwywiadu angażował się w jakieś dywersyjne działania przeciwko nam – zapewniał wiosną 1994 roku generał Marczuk. Konieczność budowania przez Ukrainę kontrwywiadu wojskowego niemal od podstaw Rosji bardzo odpowiadała. Zwłaszcza gdy mowa o Krymie, gdzie rosyjska Flota Czarnomorska miała prawo stacjonować. W 2000 roku prezydent Leonid Kuczma pozwolił wpuścić oficjalnie kontrwywiad wojskowy FSB do Sewastopola. Po latach okazało się, jak wielką destrukcyjną dla bezpieczeństwa Ukrainy pracę wykonali tam Rosjanie. Agenci FSB – oficjalnie mający jedynie zabezpieczać kontrwywiadowczo Flotę Czarnomorską – w rzeczywistości koncentrowali się na budowie i wspieraniu separatystycznych organizacji oraz podsycaniu antynatowskich protestów.
Demontaż
SBU i rosyjskie służby żyły w wielkiej przyjaźni przez kilkanaście lat – dopiero „pomarańczowa rewolucja” zakłóciła ten stan. Choć i tak charakterystyczne, że umowę z FSB o swobodzie jej działania w Sewastopolu władze ukraińskie anulowały dopiero na sam koniec prezydentury Wiktora Juszczenki, w grudniu 2009 roku. Tyle że parę miesięcy później wybory prezydenckie wygrał Wiktor Janukowycz i zaczął się najbardziej prorosyjski okres rządów w historii niepodległej Ukrainy. To za czasów Janukowycza Moskwa wyraźnie przyspieszyła procesy infiltracji i demontażu ukraińskiego aparatu bezpieczeństwa – czego opłakane skutki było widać podczas aneksji Krymu, a także „ruskiej wiosny” na południowym wschodzie Ukrainy w 2014 roku.
Prawie 200 tys. rosyjskich paszportów wydano w 2019 roku mieszkańcom Donbasu na wschodzie Ukrainy, gdzie od niemal sześciu lat toczy się konflikt...
zobacz więcej
Już kilka miesięcy po wygranej Janukowycza, nowy szef SBU Wałeryj Choroszkowskyj podpisał z dyrektorem FSB Aleksandrem Bortnikowem umowę o współpracy obu służb. Jeszcze zanim to nastąpiło, kontrwywiad FSB wrócił na Krym. Wróciła też do kraju znaczna grupa byłych oficerów ukraińskiej służby, którzy skompromitowani współpracą z Rosją, uciekli tam po „pomarańczowej rewolucji”. Wśród nich m.in. wiceszef SBU za czasów Kuczmy Wołodymyr Saciuk, zamieszany w otrucie dioksynami Juszczenki. Co najbardziej szokuje, we wspomnianej umowie z wiosny 2010 roku SBU zadeklarowała, że jej kontrwywiad zaprzestanie działań wobec służb rosyjskich na terytorium Ukrainy. Błyskawicznie też zmniejszono o jedną czwartą liczbę oficerów SBU na „kierunku rosyjskim”. Rosjanie w ten sposób przez kilka lat mogli bezkarnie działań na Ukrainie – dzięki temu przygotowali grunt pod przyszłe działania w 2014 roku, choćby na Krymie. Sojusz z FSB oznaczał też zerwanie przez SBU współpracy z zachodnimi służbami. W tym okresie SBU pomagała Rosjanom na różne sposoby. Choćby ułatwiając w 2012 roku porwanie z Kijowa i wywiezienie do Rosji emigranta politycznego i przeciwnika Putina, Leonida Razwozżajewa.
Im bliżej było końca rządów Janukowycza, tym większe były wpływy rosyjskie w SBU, która stała się wręcz – zdaniem ówczesnej opozycji, działaczy praw człowieka, ale też zachodnich służb – filią FSB. Ilustruje to historia dwóch ostatnich szefów SBU ery Janukowycza. W 2012 roku na czele służby stanął Ihor Kalinin. W KGB od 1984 roku. Podczas „pomarańczowej rewolucji” pozostał lojalny wobec Janukowycza, po wygranej Juszczenki odszedł do prywatnej firmy ochroniarskiej. Gdy Janukowycz został w 2010 roku prezydentem, Kalinina mianował naczelnikiem UDO, czyli odpowiednika polskiego BOR, w 2012 szefem SBU. W lutym 2013 roku Kalinina zastąpił Ołeksandr Jakimienko – przez rok dokonał wielu personalnych czystek, robiąc grunt pod późniejszą zdradę całych zarządów SBU na Krymie czy w Donbasie. Nieoficjalnie o Jakimience mówi się, że był na niejawnym etacie FSB.
Podczas manewrów na Morzu Czarnym w pobliżu Krymu, oderwanego przez Rosję od Ukrainy w 2014 roku, w czwartek testowano hiperdźwiękowy pocisk...
zobacz więcej
Odwróceni
Przed Euromajdanem FSB miała pełny dostęp do wszystkiego, co dzieje się w SBU. Podczas wydarzeń w lutym 2014 roku tysiące ściśle tajnych akt zostały na rozkaz Jakimienki wywiezione do Rosji. Sam Jakimienko wraz z Janukowyczem, czterema innymi wysokimi rangą oficerami SBU i grupą innych agentów, uciekli do Rosji po zwycięstwie rewolucji. Gdy rosyjskie „zielone ludziki” wylądowały na Krymie, niemal cała struktura SBU na półwyspie zmieniła stronę. Podobnie było w Donbasie – gdzie lokalne siedziby SBU nie tylko nie stawiały oporu demonstrantom i rebeliantom, ale wręcz stawały się głównym źródłem ich zaopatrzenia w broń.
Anektowany Krym opuściło tylko 3 proc. pracowników SBU. Reszta okazała się zdrajcami. Podobnie stało się w Donbasie – przykłady Aleksandra Chodakowskiego (był jednym z głównych komendantów rebelianckich w obwodzie donieckim w 2014-2015) i Leonida Pasecznyka (na jesieni 2017 r. został „przywódcą” tzw. republiki ludowej w Ługańsku). Nie przypadkiem siedziby SBU były na początku „ruskiej wiosny” pierwszymi ważnymi obiektami zajętymi przez rebeliantów. Padły bez jednego wystrzału, a co najciekawsze, w ich zbrojowniach było wtedy broni kilkakrotnie więcej, niż powinno być oficjalnie. Siedzibę obwodową SBU w Ługańsku zajął bez problemu nieuzbrojony tłum – i od razu wiedział, gdzie jest broń i że może ją wziąć bez ryzyka. Ługańska SBU liczyła wtedy ok. 700 ludzi. Większość tworzy dziś trzon „ministerstwa bezpieczeństwa państwowego” samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej. W tym były dowódca SBU w obwodzie ługańskim, gen. Aleksandr Tretiak, Wasilij Prozorow, który był w sztabie centrum antyterrorystycznego SBU, czy generał SBU Sergiej Siemeczko.