
W naftowych monarchiach Półwyspu Arabskiego mieszka prawie 60 mln osób, ale ponad połowę stanowią migranci zarobkowi. Po wybuchu pandemii postanowiono pozbyć się większości z nich. Żyjący w przepełnionych slumsach niewykwalifikowani robotnicy są też najbardziej narażeni na zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2.
Pandemia COVID-19 oraz związany z nią kryzys na rynku ropy doprowadził do gwałtownych zmian w politycznej układance na Bliskim Wschodzie....
zobacz więcej
CZYTAJ WIĘCEJ W RAPORCIE
Gdy kilka lat temu rozmawiałem w Bagdadzie z jednym z najbardziej wpływowych irackich szejków, stwierdził on, że język arabski będzie wkrótce królował w Europie. Chodziło mu oczywiście o zmiany demograficzne spowodowane migracjami.
Tymczasem jednak to Półwysep Arabski został zdominowany przez urdu.
Irak, podobnie jak inne kraje regionu, przyciąga szukających lepszego życia przybyszów z głębi Azji. Tak było w czasie wojny z Państwem Islamskim, tak jest obecnie, tj. w czasie pandemii koronawirusa i powszechnie wprowadzonych ograniczeń w poruszaniu się.
Ale odsetek migrantów zarobkowych w dawnej Mezopotamii to nic w porównaniu z sytuacją w sześciu naftowych monarchiach Półwyspu Arabskiego.
W niespełna 3-milionowym Katarze rdzenna ludność arabska to tylko nieco ponad 300 tys. osób. Resztę stanowią przybysze pochodzący głównie z Indii lub Bangladeszu, a także Filipin, Pakistanu czy biedniejszych krajów arabskich. Tylko w Arabii Saudyjskiej i Omanie ludność miejscowa stanowi wciąż nieznaczną większość.
Koronawirus uderzył przede wszystkim w społeczeństwa wysoko rozwinięte, które zapomniały, co to jest masowa śmierć spowodowana zarazą, wojną czy...
zobacz więcej
Deportować, bo pracy nie ma
Oczywiście w krajach arabskich migranci nie cieszą się takimi prawami jak w Europie, a w szczególności nie mają żadnego wpływu na władzę. W Arabii Saudyjskiej aż 5 milionów stanowią nielegalni imigranci, których w każdej chwili władze mogą się pozbyć. Brutalne, masowe deportacje zdarzały się już wielokrotnie. Tylko w 2013 r. saudyjska monarchia wydaliła ze swego terytorium ponad milion migrantów, w tym wielu takich, którzy mieszkali tam już wiele lat. Tysiące Etiopczyków tłoczono na statkach płynących przez Morze Czerwone z naftowego raju z powrotem do biednej Afryki.
Po wybuchu epidemii większość z tych ludzi stała się zbędna, gdyż kraje, w których pracowali, zastosowały podobne, radykalne kroki, co większość państw Europy. W takich warunkach nie było oczywiście dla nich pracy, a że żyli z dnia na dzień, wysyłając mieszkającym w ich ojczyznach rodzinom zarobione pieniądze, toteż pozostali bez środków do życia. I nie mogą liczyć na żadną pomoc od władz, bo nie są obywatelami.
Nawet w najlepszym rozpatrywanym scenariuszu, z powodu koronawirusa w Afryce może umrzeć w tym roku 300 tys. osób – wynika z opublikowanego w...
zobacz więcej
Brak kontroli mimo szybkiej reakcji
Do niedawna wydawało się przy tym, że koronawirus nie dotknie zbyt mocno Półwyspu Arabskiego. Gdy w Europie pandemia już szalała, tam pojawiały się dopiero pierwsze przypadki. W dodatku władze wszystkich tych krajów bardzo szybko wprowadziły ostre rygory, a także rozpoczęły masowe testy. Na przykład w Zjednoczonych Emiratach Arabskich przeprowadzono już ponad 750 tys. testów, czyli poddano im już prawie 8 proc. całej populacji. Gorzej to wygląda w Arabii Saudyjskiej, gdzie dotąd wykonano 150 tys. testów, czyli mniej niż w nieco większej od tego arabskiego królestwa Polsce. Ale mimo to rozwoju pandemii nie udało się tam powstrzymać. W Arabii Saudyjskiej liczba zarażonych na milion mieszkańców jest już na tym samym poziomie co w Polsce, a w ciągu ostatnich 3 dni przybyło tam 1,5 tys. chorych (w Polsce dla porównania nieco ponad 1 tys.). W Katarze odsetek zarażonych to już 0,14 proc. populacji, a w Bahrajnie – 0,1 proc. (w Polsce jest to 0,02 proc.).
Wiele przy tym wskazuje na to, że liczby te są radykalnie zaniżone. Głównym powodem porażki arabskich monarchii w walce z koronawirusem, mimo podjęcia teoretycznie bardzo rozsądnych kroków, są bowiem migranci. Po pierwsze dlatego, że gnieżdżą się w małych mieszkankach po kilka, a nawet kilkanaście osób na pokój. NYT cytował niedawno robotnika budowlanego z Kenii pracującego w Katarze, który mówił, że jedyną zmianą po wybuchu pandemii jest to, że w zatłoczonym autobusie wiozącym ich do pracy jest teraz nie 60, ale 30 osób. W obozie robotniczym, w którym mieszka, jest natomiast 6 łazienek na 450 osób. Takie warunki nie są wyjątkiem, ale normą, a pandemia jeszcze pogorszyła sytuację, bo migrantów jako grupę podwyższonego ryzyka zaczęto tłoczyć w obozach pracy. Co prawda w niektórych miejscach próbuje się ich izolować w opuszczonych szkołach i innych tego typu obiektach, ale nie ma to charakteru zorganizowanych działań. Zresztą migrantów jest po prostu za dużo, by wszyscy mogli zostać tak rozlokowani.
Chińskie władze podniosły oficjalny bilans zmarłych na Covid-19 w mieście Wuhan o 1290 do 3869, czyli o ok. 50 proc. – przekazały państwowe media....
zobacz więcej
Deportacje kontra testy
Drugim powodem braku kontroli nad pandemią jest to, że wielu migrantów zbyt obawia się deportacji, by zgłosić się na badania. A to powoduje, że władze nie tyle specjalnie zaniżają liczbę zakażeń, co po prostu nie są w stanie panować nad rozprzestrzenianiem się wirusa wśród migrantów. Według stanu na 15 kwietnia w 8-milionowej stolicy Arabii Saudyjskiej, Rijadzie, zakażonych było 1400 osób, a w 2-milionowej Mekce – ponad tysiąc. Problem w tym, że to w tym świętym dla muzułmanów mieście jest największe skupisko migrantów, których praca wiąże się z wielomilionowymi pielgrzymkami. Tyle, że teraz zostały one zawieszone, a więc pracy nie ma.
By uzyskać kontrolę nad rozprzestrzenianiem się wirusa wśród migrantów, saudyjski król Salman wydał pod koniec marca dekret umożliwiający wszystkim mieszkańcom królestwa, w tym przebywającym tam nielegalnie, bezpłatne przeprowadzenie testów w przypadku występowania symptomów, a także bezpłatne leczenie w przypadku wyniku pozytywnego. Można jednak powątpiewać czy skutecznie zachęciło to migrantów do zgłaszania się, skoro jednocześnie władze Arabii Saudyjskiej przystąpiły do organizacji deportacji. Od czasu wybuchu pandemii królestwo to deportowało już np. 2870 Etiopczyków, co zostało ostro skrytykowane przez ONZ jako czynnik mogący sprzyjać dalszemu rozprzestrzenianiu się wirusa na świecie. Tymczasem Arabia Saudyjska planuje dalszymi deportacjami objąć nawet 200 tys. etiopskich migrantów.
Część krajów w Europie wchodzi w ten etap pandemii, w którym potrzebne jest stopniowe zdejmowanie ograniczeń – powiedział w czwartek dyrektor WHO w...
zobacz więcej
Ojczyzny ich nie chcą
Paradoksalnie wielu migrantów przebywających legalnie na Półwyspie Arabskim nie może go z kolei opuścić, mimo że chce to zrobić. Powodem było zawieszenie regularnych lotów w większości tych krajów. Jedynymi liniami lotniczymi w regionie, które tylko w minimalnym stopniu zredukowały swoją siatkę połączeń, są Qatar Airways. Ich największy konkurent, Emirates, zawiesił natomiast całkowicie loty i co prawda po tygodniu je wznowił, ale ograniczając je tylko do kilku kierunków. Od końca marca funkcjonują natomiast loty repatriacyjne (ich celem jest zarówno pozbycie się obcokrajowców, jak i ściągnięcie własnych obywateli), tyle że w tym wypadku przeszkodą jest opór wielu państw przed przyjmowaniem z powrotem swoich obywateli. Dotyczy to np. Indii czy Pakistanu, które twierdzą, że nie są w stanie teraz przyjąć takiej ilości ludzi, gdyż nie mają warunków, by poddać ich kwarantannie. W odpowiedzi Zjednoczone Emiraty Arabskie zagroziły wyciągnięciem konsekwencji w stosunku do tych krajów, które odmawiają przyjmowania swoich obywateli.
Migranci, których celem było zarobienie w tej bajkowej, ociekającej złotem krainie, znaleźli się zatem w katastrofalnej sytuacji i grozi im nie tylko wirus, ale i głód. Często ich zarobki nie przekraczały zresztą 200 dolarów, co i tak jak na warunki krajów, z których pochodzili, było sumą często zawrotną. Ale arabscy pracodawcy w tej „bajkowej krainie” mają też długą tradycję łamania wszystkich praw swoich zagranicznych pracowników, którzy nie mają przecież za bardzo do kogo się zwrócić w takich wypadkach. Tylko najbardziej rażące incydenty, o ile uda się ja ujawnić, spotykają się z reakcją. Przykładem może być sprawa marokańskiej służącej w Arabii Saudyjskiej, która uzyskała pomoc, bo nagranie tego, jak jej pracodawczyni wyrzuca ją przez okno, przedostało się do internetu.
Bliski Wschód jest jednym z najbardziej zapalnych regionów na świecie, a Europa wielokrotnie odczuła skutki toczących się tam konfliktów....
zobacz więcej
Najsłabsze ogniwo kryzysu
Migranci na Półwyspie Arabskim często padają też ofiarą nieuczciwych pracodawców, którzy im po prostu nie płacą. W sytuacji kryzysu spowodowanego lockdownem pracodawcy szukają oszczędności, a migranci są tam najsłabszym ogniwem. W rezultacie wielu z nich nie otrzymało należnych im wynagrodzeń. W dodatku w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, aby pomóc rodzimym przedsiębiorcom, wprowadzono nowe, niekorzystne dla migrantów zasady rozwiązywania z nimi umów oraz kierowania na bezpłatne zwolnienie. Jedynie w Katarze zagraniczni pracownicy mogli liczyć na jakąś pomoc od państwa po tym, jak ten emirat przeznaczył 800 mln dolarów na wypłaty wynagrodzeń.
Jednocześnie jednak Katar został niedawno oskarżony przez Amnesty International o to, że zwabia migrantów pod pretekstem przeprowadzenia testów, a następnie kieruje przybyłych do ośrodków detencyjnych w celu ich deportacji. Co ciekawe, o raporcie na ten temat poinformowała należąca do katarskiej rodziny panującej telewizja Al Jazeera, która jako katarskie narzędzie soft power nie krytykuje polityki tego kraju.
W rezultacie życie większości spośród wielomilionowej rzeszy migrantów na Półwyspie Arabskim zależy obecnie wyłącznie od pomocy udzielanej im przez organizacje charytatywne.
To również migranci najczęściej łamią rygory lockdownu czy kwarantanny, poszukując po prostu jakiegoś zarobku, by przeżyć. W rezultacie tysiące z nich zostało aresztowanych i wsadzonych do więzień, w których zaraza jeszcze szybciej się rozprzestrzenia.
Możliwy bunt?
Wiele wskazuje przy tym na to, że po ustąpieniu pandemii los zagranicznych migrantów zarobkowych nie ulegnie radykalnej poprawie. Niskie ceny ropy i ogólny postpandemiczny kryzys spowoduje, że zapotrzebowanie na pracę ze strony migrantów radykalnie się zmniejszy. Oczywiście nie oznacza to, że staną się całkowicie zbędni, gdyż dla rdzennej ludności arabskiej wykonywanie wielu zajęć (np. sprzątanie) stało się zbyt uwłaczające. Ale już wcześniej niektóre kraje zaczęły wprowadzać niekorzystne dla obcokrajowców zasady na rynku pracy, mające zachęcać do zastępowania ich rodzimymi pracownikami.
Wywalenie milionów migrantów z Półwyspu Arabskiego może nie być jednak takie proste, zwłaszcza, że wielu z nich mieszka tam już od dekad. Nie chodzi przy tym o protesty organizacji humanitarnych, bo z nimi petromonarchie zupełnie się przecież nie liczą. Głód, prześladowania oraz zwiększone ryzyko infekcji, a następnie widmo masowych deportacji, mogą jednak skłonić migrantów do buntu. Protesty przeciwko warunkom pracy już w przeszłości się odbywały, ale skutecznym straszakiem dla większości była obawa przed utratą pracy. Gdy jednak miliony znajdą się pod ścianą, może to być iskrą, która rozpali na Półwyspie Arabskim ogromny pożar.