– Wiedziałem dokładnie kto poleciał. Moment w którym powiedzieli, że wszyscy zginęli, to moment kompletnej pustki – powiedział w specjalnym wydaniu programu „Alarm!” prezydent Andrzej Duda. Mówił m.in. o tym, jak pamięta 10 kwietnia 2010 r., jak reagował i co wówczas myślał. Przypomniał też, jak wówczas doszło do „przejęcia władzy” w kancelarii prezydenta.
W piątek obchodzimy 10. rocznicę jednej z najbardziej tragicznych katastrof, do których doszło w powojennej Polsce. 10 kwietnia 2010 r. rządowy TU-154M rozbił się w pobliżu lotniska w Smoleńsku. Na pokładzie samolotu znajdowało się 96 osób, w tym przedstawiciele najwyższych władz państwowych. Wszyscy zginęli.
Wśród ofiar byli prezydent Lecha Kaczyński i jego małżonka Maria, najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego, parlamentarzyści oraz prezydent na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski. Polska delegacja udawała się na uroczystości rocznicowe do Katynia.
W specjalnym wydaniu programu „Alarm!” prezydent Andrzej Duda wspomina ten tragiczny moment. – To rzeczywiście taki moment, którego nikt z nas nie zapomni do końca życia. Towarzyszyłem dwa dni wcześniej panu prezydentowi w wizycie na Litwie, ale tamtego dnia – 10 kwietnia – nie byłem w delegacji – mówi głowa państwa.
Dodaje, że tuż przed godz. 9 – chwilą katastrofy – był razem z żoną i córką. – Zadzwoniła do mnie znajoma, rozpłakała się. Powiedziała, mi, że spadł samolot z prezydentem. Odparłem, że to niemożliwe. Po chwili się uspokoiłem, pobiegłem do telewizora i wtedy były już pierwsze informacje, że prawdopodobnie doszło do katastrofy – opowiada.
– Nie można mówić o katastrofie smoleńskiej, nie pamiętając o zbrodni katyńskiej – uważa szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych...
zobacz więcej
– Wiedziałem dokładnie kto poleciał. Moment w którym powiedzieli, że wszyscy zginęli, to moment kompletnej pustki. To było straszne – wskazał.
Mówił też, co działo się dalej. – Trzeba działać według określonych procedur, ogarnąć sytuację. Trzeba realizować to, co do ciebie należy. Miałem świadomość, że to mój obowiązek jako ministra w swojej kancelarii – mówi dodając, że „szybko nastąpiło wówczas przejęcie kancelarii przez marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego”.
– Oświadczono mi, że marszałek Bronisław Komorowski za chwilę wyda oświadczenie, że przejmuje obowiązki prezydenta w związku z jego śmiercią. Powiedziałem: zaraz, zaraz, macie państwo dowody, że prezydent nie żyje?. No i zaczęła się nieprzyjemna wymiana zdań i skończyła się tym, że oznajmiono mi, że to oczywiste, że prezydent nie żyje. Powiedziałem, że to nie jest oczywiste, że potrzeba dowodów, bo inaczej to złamanie konstytucji – mówił.