Atak ułanów na Niemców pod Wólką Węglową. Z wyjątkiem bombowców PZL-37 Łoś, które były nieszczególnie potrzebne, oraz karabinów przeciwpancernych UR wz. 35, których było za mało, polscy żołnierze byli umiarkowanie przygotowani do kampanii wrześniowej. Symbolem anachronicznego myślenia strategów była kawaleria, już wtedy uważana za formację przestarzałą. Mimo to, polscy kawalerzyści zapisali piękne karty w historii wojennych zmagań. „Nagle bohaterski zespół kawalerzystów w sile około paruset koni wyłonił się w galopie z zarośli. Nacierali oni, mając w środku rozwinięty sztandar... Wszystkie niemieckie karabiny maszynowe umilkły, a tylko działa strzelały. Ich ogień stworzył zaporę ogniową na przestrzeni 300 metrów przed liniami niemieckimi” – relacjonował niespodziewany wypad polskich ułanów jazłowieckich pod Wólką Węglową włoski korespondent wojenny Mario Appelius. <br><br> „Polscy kawalerzyści nacierali całym pędem, jak na średniowiecznych obrazach! Na czele wszystkich galopował dowódca z podniesioną szablą. Widać było, jak malała odległość pomiędzy grupą polskich kawalerzystów a ścianą niemieckiego ognia. Szaleństwem było kontynuować tę szarżę na spotkanie śmierci. A jednak Polacy przeszli” – nie krył zdumienia Włoch. <br><br> Ceniony także po wojnie, choć przede wszystkim za kunszt nie za poglądy, Appelius był świadkiem końca pewnej wspaniałej historii. 19 września pod Wólką Węglową doszło do ostatniej szarży w dziejach polskiej jazdy, którą przeprowadzili żołnierze w sile pułku kawalerii. Szarża – w odróżnieniu od całej kampanii skazanej na porażkę – zakończyła się powodzeniem, choć okupionym poważnymi stratami. <br><br> <b>Atak na skrzydło</b> <br><br> Jak do niej doszło i jakie były jej konsekwencje, jest nie mniej ciekawe niż barwny opis korespondenta. 9 września 1939 roku naczelny dowódca marszałek Edward Śmigły-Rydz wydał rozkaz natarcia na północne skrzydło Grupy Armii Południe, która zmierzała na Warszawę. Uległ w końcu namowom gen. Tadeusza Kutrzeby, dowódcy Armii „Poznań”, który naciskał na taką operację. <br><br> Wojska Kutrzeby wraz Armią „Pomorze” gen. Władysława Bortnowskiego przypuściły szturm na niemieckie 8. Armię gen. Johannesa Blaskowitza i 10. Armię gen. Walter von Reichenau. Tak rozpoczęła się bitwa pod Bzurą, która była wyjątkową podczas kampanii wrześniowej, gdyż to strona polska zaatakowała i długo wykazywała inicjatywę. Walki trwały aż do 22 września i poza początkowymi sukcesami Polacy byli skazani na porażkę, zostali okrążeni i rozbici.W ostatniej fazie bitwy część polskich sił zdołała wydostać się z okrążenia. Powiodło się to między innymi Podolskiej Brygadzie Kawalerii, która dzięki koniom była znacznie bardziej mobilna. W nocy z 14 na 15 września brygada przekroczyła Bzurę pod Brochowem i skierowała się ku Puszczy Kampinoskiej, która dawała względnie dobrą ochronę podczas odwrotu do oblężonej już wówczas Warszawy. <br><br> Względnie dobra ochrona oznaczała, że kawalerzyści byli trudniejsi do wypatrzenia z większej odległości, co nie oznacza, że sama przeprawa była łatwa. Konie męczyły się na piaszczystych drogach, żołnierze natrafiali też na niemieckie pozycje umocnione, które trzeba było omijać. W rejonie operowały również niemieckie czołgi, zaś lotnictwo wroga niepodzielnie panowało w powietrzu i groziło atakami. <br><br> <b>Potężne siły</b> <br><br> W okolicach Wólki Węglowej i Łomianek Niemcy dysponowali potężnymi siłami. Kawalerzyści mieli przeciw sobie I i III dywizjon zmotoryzowanego 4. pułku strzelców konnych, czołgi 11 pułku pancernego i 65. batalionu pancernego i I dywizjon 76. pułku artylerii. Wojska te zostały przesunięte z myślą o ataku na kawalerię gen. Romana Abrahama, dowódcy Wielkopolskiej i Podolskiej Brygady Kawalerii, w których składzie nad Bzurą walczył 14. Pułk Ułanów Jazłowieckich. <br><br> 18 września Niemcy opanowali Sieraków i Pociechę, które trzeba było ominąć, by móc dotrzeć do Warszawy. Nazajutrz zostały zdobyte Laski z zakładem dla niewidomych. W najwyższym budynku wróg ustawił gniazda karabinów maszynowych, którymi ostrzeliwał polskie oddziały próbujące odbić miejscowość. Gdy okazało się, że natarcie nie ma najmniejszych szans powodzenia, dowódcy zdecydowali o obejściu miejscowości od północy i przebiciu się do stolicy od strony Bielan. <br><br> Żeby szybciej ruszyć na pomoc atakowanemu miastu dowódca 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich płk dypl. Edward Godlewski, na klaczy Zuzannie, zdecydował o pójściu na skróty i trasie na południe od Mościsk, które obecnie leżą już w granicach Warszawy. Podobnie zrobił 9. Pułk Ułanów Małopolskich. W Dąbrowie Leśnej koło Wólki Węglowej kawalerzyści natknęli się na Niemców. Sytuacja była korzystna, gdyż wróg odpoczywał i można było zaatakować z zaskoczenia.Taktyka kawalerii przewidywała, że ułani walczyli pieszo, zaś konie służyły tylko do transportu. Nawet w słynnej bitwie pod Mokrą, 1 września, Wołyńska Brygada Kawalerii pod dowództwem płk. Juliana Filipowicza walczyła w okopach. Wspomagana przez batalion piechoty i pociąg pancerny „Śmiały” właśnie tak powstrzymywała przez cały dzień niemiecką 4. Dywizję Pancerną gen. Georga-Hansa Reinhardta, wspieraną między innymi przez bombowce nurkujące stukasy, choć w tej bitwie doszło do też do starcia w szyku konnym. <br><br> <b>Rozwinąć skrzydła</b> <br><br> Regulamin pozwalał na ataki konnicy tylko w wyjątkowych sytuacjach, na przykład na niespodziewającą się niczego biwakującą piechotę, nieokopaną i nieosłoniętą. Ponieważ podczas kampanii wrześniowej takich sprzyjających okoliczności było niewiele, kawalerzyści przeprowadzili w pierwszym etapie wojny zaledwie 16 szarż. Pod Wólką Węglową mogli jednak rozwinąć skrzydła. <br><br> Płk Godlewski wyznaczył do poprowadzenia szturmu por. Mariana Walickiego na karym Zeusie. „Pamiętam, jak jeszcze przed szarżą, dowódca pułku stał na leśnym dukcie i przepuszczał pułk jak na defiladzie. Wszyscy rozumieliśmy już, że to ostatni taki moment. Że do Warszawy przebijemy się tylko w szyku konnym” – wspominał na antenie Polskiego Radia wachm. podch. Eugeniusz Iwanowski, uczestnik starcia. <br><br> Teren raczej nie sprzyjał – wszędzie rosły krzaki, stały porozciągane płoty z drutów, siatek, sztachet. Kawalerzystów to jednak nie odwiodło. Jako pierwszy na Niemców ruszył trzeci szwadron z plutonem sztandarowym, któremu przewodził wachm. Jan Przybyła. Wróg szybko zareagował i otworzył ogień, ale kiedy ułani dopadli do piechurów i zaczęli ich siec szablami, ci wpadli w przerażenie, nie mieli bowiem doświadczenia z taką formą walki. <br><br> „Porucznik Marian Walicki dobył szabli i wydając komendę: »W imię panienki Jazłowieckiej, szwadron marsz, marsz!« ruszył galopem. Rozległo się ogromne »Hurra!« i ruszyliśmy początkowo galopem, a potem cwałem” – wspominał Iwanowski.<b>Szabla od ojca</b> <br><br> „Dosiadałem mojej klaczy Zatoka. Pamiętam wielkie kartoflisko i druty wysokiego napięcia pod którymi cwałowaliśmy. Nie wyciągnąłem szabli, w ręku miałem visa, który przymocowany był do rzemienia na szyi. Szwadron rozwinął się w linię plutonów, a potem rozsypał się sekcjami w linię harcowników. W pewnym momencie dostaliśmy ogień od czoła. Moja Zatoka zaczęła ustawać, parę razy się potknęła, wreszcie upadła razem ze mną. Wyczołgałem się spod konia, Zatoka podniosła łeb i popatrzyła smutnie na mnie swoimi wielkimi oczami. Musiałem ją zostawić, a wraz z nią siodło z przytroczoną szablą, która ofiarował mi ojciec, a która służyła mu jeszcze podczas wojny 1920 roku” – opowiadał. <br><br> Sztandar jednostki niósł kpr. Feliks Maziarski, ale podczas ataku jego koń padł martwy, trafiony odłamkiem eksplodującego granatu, a sam ułan został raniony w rękę. Podobnie jak w czasach rycerstwa, gdy sztandar upadł na ziemię, natychmiast po cenne trofeum rzucili się wrogowie. Kpr. Mieczysław Czech doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia tej sceny, dlatego z grupą towarzyszy zawrócił i szablami wywalczył sztandar. <br><br> „Sztandarowym był kpr. Maziarski z plutonu trębaczy, po jego prawej ręce byłem ja, a po lewej plut. Gajda. Ten ostatni poległ w czasie szarży, ja również zostałem ciężko ranny. Maziarski został ranny pociskiem w rękę lżej. Uniósł sztandar prawą ręką w górę z wysiłkiem, dając znak, że jest ranny. Wówczas szef pierwszego szwadronu, wachm. Jan Przybyła, wysłał od siebie kpr. Czecha, by ten ratował sztandar” – wspominał plut. Józef Wasyluk. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej </span><span>Polub nas</span></div><iframe src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546" height="27" scrolling="no" frameborder="0" allowTransparency="true" ></iframe></div> „Kpr. Czech wziął sztandar z ręki rannego sztandarowego kpr. Maziarskiego i dowiózł znak pułkowy do Warszawy. Przekazawszy sztandar Maziarski pozostał sam. Jeźdźcy pędzili ku Warszawie. Maziarski, obok szerokiego i podmokłego rowu, uchwycił wodze przechodzącego wolno konia bez jeźdźca, puściwszy przedtem wodze swego konia. Nie udało mu się jednak przesiąść i znalazł się na ziemi. Galopujące konie nie stratowały go, być może z tego powodu, że na płaszczu miał szarfę sztandarowego” – relacjonował, nie tracąc humoru. <br><br> Po pewnym czasie Maziarski złapał kłusującego konia i mimo rany, dotarł do Warszawy. „W jakim stanie dojechałem do Bielan, najlepiej wie Michał Olearnik, szef 2. szwadronu. – wspominał podoficer – To pierwszy człowiek z pułku, którego spotkałem. Był z grupą kilkunastu ułanów, szli na Bielany. Drugi to kpr. służby czynnej, Tyński. Byłem z nim i wielu innymi na jednej sali w szpitalu na Bonifraterskiej w Warszawie. Tam oddałem jednej z zakonnic szarfę sztandarowego, aby ukryła gdzieś w kaplicy szpitalnej” – opowiadał Maziarski.Cała szarża trwała 18 minut. Dzięki elementowi zaskoczenia oraz ogromnej odwadze i waleczności kawalerzyści przełamali pozycje wroga, ale o pełnym sukcesie nie mogło być mowy. Niestety, nie zdołano rozpoznać, że na skraju Mościsk rozstawiono niemieckie czołgi i gniazdo karabinów maszynowych. Ostrzeliwani Polacy musieli zostawić Niemców, na szczęście nie musieli się wycofywać; wywalczyli sobie drogę do Warszawy. <br><br> „Deszcz pocisków rwie w strzępy ludzi i konie, nie zdołał jednak zatrzymać ułanów, którzy wraz z symbolem swej chwały i ofiary – sztandarem pułku – przebijają się przez rygle stanowisku” – wspominał później szarżę gen. Abraham. <br><br> <b>Poważne straty</b> <br><br> Przebicie się do Warszawy zostało okupione poważnymi stratami. Zginęło 105 kawalerzystów, w tym dzielny por. Walicki, zaś stu zostało rannych. Kilku dostało się również do niewoli. Wybitnym czynem popisał się dowódca czwartego szwadronu st. wachm. Rudolf Zenkner, który mimo rany w głowę, pod osłoną nocy zdołał wyprowadzić z niewoli część kawalerzystów. Po stronie niemieckiej było 52 zabitych i 70 rannych. <br><br> „W dniu 19 września skończyłem swoją karierę wojenną. Z żalem padłem na polu bitewnym, bo mój koń Aferzysta dostał w głowę. Ledwie podniosłem się po upadku, kiedy zostałem ranny w nogi i upadłem. Po szarży, kiedy już wszystko ucichło, zobaczyłem czterech Niemców zbierających rannych z pobojowiska. Jeden z nich zabrał moją szablę i uderzył mnie nią w rękę i chciał jeszcze raz uderzyć, ale drugi Niemiec odebrał mu szablę i zabrał mnie do samochodu. Po opatrzeniu ran odwieziono mnie do szpitala w Skierniewicach” – wspominał kpr. Marian Sługocki. <br><br> Szarża pod Wólką Węglową unaoczniła Niemcom, że nawet częściowo pokonani Polacy wciąż stanowią potężną siłę, z którą należy się liczyć. „19 września przeciwuderzenie zgrupowaniem nie mogło być wykonane wobec ciężkich walk, jakie zgrupowanie stoczyć musiało, często na dwa fronty, z silnym przeciwnikiem, atakujących kawalerią pod Wólką Węglową i nacierającym pod Burakowem. Jedynie ze znacznymi stratami zdołała dywizja utrzymać do wieczora drogę Sieraków - Laski, oraz miejscowości Laski, Wólkę Węglową i Sieraków” – odnotował von Loepner.Poświęcenie i ofiarność kawalerzystów gen. Abrahama i przede wszystkim szarża 14. pułku ułanów sprawiły, że Niemcy wycofali część sił w okolicę samej Wólki Węglowej i odsłonili odcinek szosy Warszawa-Modlin, którą do stolicy przedostała się polska konnica i resztki pokonanej nad Bzurą Armii „Poznań”. <br><br> Nie było to jednak pożegnanie z polską kawalerią. Po raz ostatni konnica szarżowała na wroga 1 marca 1945 roku pod Borujskiem na Pomorzu Zachodnim, gdzie 1. Armia Ludowego Wojska Polskiego przebijała trzecią linię umocnień Wału Pomorskiego. W bitwie 1. Warszawska Samodzielna Brygada Kawalerii miała być wykorzystana w drugim rzucie. <br><br> <b>Ułani zamiast czołgów</b> <br><br> Po przygotowaniu artyleryjskim do ataku ruszyły 1 Dywizja Piechoty, 2. Dywizja Piechoty oraz 14. pułk 6. Dywizji Piechoty, ale Niemcy zdołali go odeprzeć. Broniącym pomógł podmokły teren, który uniemożliwił odpowiednie wykorzystanie czołgów. Gen. Stanisław Popławski, który później „wsławił się” stłumieniem zrywu robotniczego w Poznaniu w 1956 roku, podjął decyzję o sięgnięciu po kawalerzystów. <br><br> Szarżą siłami dwóch szwadronów 3. Pułku Ułanów liczącymi około dwustu żołnierzy dowodził por. Zbigniew Starak (mieszkańcy Warszawy mogą go kojarzyć z Pomnika Tysiąclecia Jazdy Polskiej, służył bowiem Mieczysławowi Naruszewiczowi jako model). Grupę wspierała 2. bateria z 4. Dywizjonu Artylerii Konnej. <br><br> Nierówny teren był dotąd sprzymierzeńcem Niemców, ale ułani znaleźli wyłom. Ukryci w jarze przedostali się pod linie wroga i zaatakowali zaskoczonych. Szturm zakończył się sukcesem, większość Niemców poniosła śmierć, a kawaleria wraz z czołgami i piechotą z marszu zdobyła wieś. Zdobywając Borujsko ułani również walczyli z siodła.Straty były niewielkie. Zginęło siedmiu kawalerzystów, zaś dziesięciu zostało rannych, znacznie więcej poległo żołnierzy z pozostałych jednostek. Niemcy stracili ponad 500 zabitych, zaś 50 dostało się do niewoli. Szarża pozwoliła Polakom zdobyć pozycję ryglową Wału Pomorskiego, kluczową dla powodzenia dalszej ofensywy. <br><br> <b>Z lancą na tanki</b> <br><br> Szarże pod Wólką Węglową i Borujskiem spięły chwalebną historię polskiej jazdy. Podczas kampanii wrześniowej wokół kawalerii zbudowano też mit „z lancą na tanki”, nie do końca jednak oparty na prawdzie. Niemiecka propaganda chciała dowieść, że polskie wojsko jest tak zacofane, że ułani atakowali czołgi szablami i lancami. <br><br> Twierdzenia takie wzięto z relacji włoskich korespondentów, którzy tak opisali jeden z epizodów bitwy pod Krojantami z 1 września. Sęk w tym, że dziennikarze dotarli na miejsce dopiero następnego dnia i to od niemieckich żołnierzy, może wykpiwających Polaków, dowiedzieli się, że ułani zginęli od ataków na czołgi. Zmyślenie szarży potwierdził włoski korespondent Indro Montanelli na łamach dziennika „Corriere della Sera”, ale dopiero długo po wojnie. <br><br> Relację Montanellego wykorzystał minister propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels, który w jednym z wystąpień argumentował, że szarża konnicy na czołgi jest dowodem na polską „głupotę” i na „irracjonalność” narodu, który – twierdził – „potrzebował” być zmiażdżony, ponieważ był „niezdolny do samodzielnego rządzenia się”. Co ciekawe, mit chętnie wykorzystali również komuniści, którzy twierdzili, że to dowód na zacofanie i krótkowzroczność sanacyjnych rządów. <br><br> W czasach PRL mit zakorzenił się bardzo mocno, na szczęście również jako symbol waleczności polskiej jazdy. Jako pewnik wykorzystywał go miedzy innymi w filmie „Lotna” Andrzej Wajda. Owszem, jest oparty na fałszywym świadectwie, ale jedno jest pewne – bohaterstwo i poświęcenie polskich ułanów nie miało sobie równych. <br><br><img src="https://s.tvp.pl/repository/attachment/4/4/6/446ae7032ad7145311025c27ebb077441541685773263.jpg" width="100%" /> <i>Pisząc artykuł korzystałem m.in. z bloga „Przedwojenna kawaleria” i artykułu w serwisie Polska-zbrojna.pl.