Amerykański dziennikarz twierdzi, że rozwiązał jedną z największych zagadek kryminalnych w historii. Przestrzeń powietrzna skrywa wiele tajemnic. Jaki los spotkał Amelię Earhart? Jakie diabelstwo porwało Fredericka Valenticha? Co się stało z lotem HM370? W gronie niewyjaśnionych zagadek jest, wydawałoby się, banalnie prosta historia porwania w 1971 r. boeinga 727 dla okupu. Okup jest, pasażer wyskakuje ze spadochronem, ale znika jak kamfora. Amerykański badacz Tom Colbert twierdzi, że rozwikłał tajemnicę Dana czy też D.B. Coopera, na której FBI połamało sobie zęby. Przenieśmy się do 24 listopada 1971 r. Środa. Polska szykuje się do VI zjazdu PZPR i wizyty Leonida Breżniewa, Chiny zostają stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Prezydent USA Richard Nixon i wszyscy Amerykanie szykują się do jutrzejszego Święta Dziękczynienia. <br><br> Na międzynarodowym lotnisku w Portland w stanie Oregon do lotu numer 305 szykuje się boeing 727-100 linii Northwest Orient (obecnie część Delty). Celem jest międzynarodowe lotnisko Seattle-Tacoma. Rutynowy, półgodzinny lot, ledwo maszyna osiąga wysokość przelotową i już zbiera się do lądowania. Rodziny jadą do bliskich, biznesmeni w interesach, co kto potrzebuje. Kabina pasażerska obłożona w jednej czwartej. <br><br> Na pokład wsiada niewyróżniający się mężczyzna o nazwisku Dan Cooper, z biletem kupionym za 18 dolarów i 52 centy (płatność gotówką). Jest koło czterdziestki, mierzy około 180 cm wzrostu, ma wąsko rozstawione, przenikliwe brązowe oczy i śniadą skórę. Na sobie czarny płaszcz, brązowe mokasyny, ciemny garnitur, starannie wyprasowaną białą koszulę z kołnierzykiem, przypinany czarny krawat ze spinką z masy perłowej oraz czarne okulary przeciwsłoneczne. Trochę przypomina Franka Sinatrę. Czym się zajmuje? Równie dobrze może sprzedawać używane samochody, co być dyrektorem w firmie ubezpieczeniowej, urzędnikiem. Taki everyman z klasy średniej. <br><br> <b>18C</b> <br><br> Cooper zajmuje miejsce 18C, z tyłu samolotu. Gdy maszyna startuje, siedzi spokojnie, może jest tylko troszkę bardziej podekscytowany. Może leci do rodziny. W walizce pewnie ma prezenty dla trójki brzdąców i prospekt firmy produkującej kuchenki mikrofalowe, może nowy wynalazek spodoba się żonie. <br><br> Chwilę po starcie prosi do siebie stewardessę Florence Schaffner, która siedzi za nim, obok drzwi w części ogonowej boeinga. Daje kobiecie kartkę. No tak – myśli Florence – kolejny podniebny amant daje jej swój numer telefonu. Leć pan w cholerę do siebie i nie zawracaj mi głowy. Kobieta chowa kartkę i chce wrócić na miejsce. <br><br> Cooper, natrętna gadzina, nie odpuszcza. Przechyla się ku stewardessie i szepcze: „Powinna pani lepiej przyjrzeć się tej notatce. Mam bombę”. Kobieta robi duże oczy i czyta treść: „W walizce mam bombę. Użyję jej, jeśli będzie to konieczne. Chcę, żebyś usiadła obok mnie. Zostaliście porwani”. Wszystko napisane flamastrem, eleganckimi drukowanymi literami.Do tego dochodzą precyzyjne żądania: 200 tys. dolarów – jak w filmach kryminalnych – w nieoznakowanych banknotach, czyli około 1,3 mln w naszych czasach, cztery spadochrony – dwa główne plecowe i dwa awaryjne piersiowe. Cywilne, ręcznie otwierane. Wszystko ma być dostarczone do samolotu, gdy ten wyląduje w Seattle, do tego cysterna z paliwem, by zatankować baki do pełna. W przeciwnym razie odpalam bombę i cześć. <br><br> Poważna sprawa. Schaffner informuje kokpit o porywaczu. Kpt. William Scott kontaktuje się ze wieżą w Seattle. Czas przyspiesza. Kontrola lotu zawiadamia policję i FBI. FBI dzwoni do prezesa Northwest Orient Donalda Nyropa, ten kontaktuje się ze Scottem i nakazuje współpracę z Cooperem. <br><br> <b>Bomba</b> <br><br> Stewardessa otrzymuje polecenie – ma wrócić do porywacza i upewnić się, że bomba jest prawdziwa. Cooperowi nie trzeba dwa razy powtarzać. Otwiera walizkę i pokazuje. żadnych zabawek dla dzieci. Schaffner zapamiętuje jakąś baterię, osiem czerwonych przedmiotów o cylindrycznym kształcie i kable. Bomba jak nic. Teraz Cooper wydaje jej polecenie – ma wrócić do kokpitu i kazać Scottowi wstrzymać się z lądowaniem, dopóki błogo szeleszczące dolary i spadochrony nie trafią na lotnisko. Pilot zaczyna krążyć. <br><br> Agenci FBI są nie w ciemię bici. Przygotowują nieoznakowane banknoty, ale większość z nich ma numery seryjne zaczynające się na L i należą serii 1963A lub 1969 wyemitowanych przez Federal Reserve Bank of San Francisco. Naprędce 10 tys. banknotów o nominale 20 dolarów przechodzi przez urządzenie Recordak, które uwiecznia wszystkie numery seryjne. Zawsze to może być jakiś trop. <br><br> Dan Cooper jest spokojny. Popija burbona z sodą cytrynowo-limonową, chce zresztą zapłacić za drinka. Proponuje nawet, żeby załoga otrzymała posiłek po wylądowaniu w Seattle. Stewardessa Tina Mucklow powie później, że pasażer z 18C był „raczej miły”. – W ogóle się nie denerwował. Nie był okrutny czy nieprzyjemny – zeznaje potem. FBI już tak łaskawe w opiniach nie będzie. <br><br> Jest godz. 17.24. Wieża w Seattle informuje lot 305, że gotówka i spadochrony są już na lotnisku. Cooper zgadza się, by samolot wylądował, co następuje o godz. 17.39. Jest sprytniejszy, niż się wydawało. Każe podkołować maszynę na ustronne miejsce pasa startowego i przyciemnić okna w kabinie, żeby policyjnym snajperom nie przyszło do głowy go zdejmować. <br><br> Walizka z pieniędzmi i spadochrony nie są szczególnie ciężkie, Cooper rozkazuje, żeby jedna osoba przyniosła je do samolotu. Tłumów nie potrzeba. Fanty zostają przekazane przez opuszczane schody w części ogonowej. Po upewnieniu się, że jest wszystko zgodnie z jego życzeniem, porywacz zwalnia wszystkich 36 pasażerów oraz stewardessę Schaffner. Na pokładzie zostają Scott, pierwszy oficer Bob Rataczak, mechanik pokładowy H.E. Anderson i druga sympatyczna stewardessa, Mucklow. Trwa tankowanie.<b>Ruchy!</b> <br><br> Śledczy z FBI głowią się nad zagadkami. Po co porywaczowi aż cztery spadochrony? Ma wspólnika na pokładzie? Raczej nie wśród pasażerów, skoro wszystkich zwalnia. Załoga też nie wchodzi w rachubę. Może chce jej dać spadochrony przed rozbiciem, tylko dlaczego nie żąda pięciu? <br><Br> Urzędnik Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA) podchodzi do maszyny, chce wyjaśnić Cooperowi, że nie wyskakuje się z porwanego samolotu cywilnego, że one do tego nie służą, ale ten przepędza go precz. Każe też przyspieszyć tankowanie. Przypomina, że jego argument w walizce jest uzbrojony. <br><br> Po dwóch godzinach spędzonych w Seattle Dan Cooper każe załodze startować o godz. 19.40. Jako cel wyznacza Mexico City. Maszyna ma minąć Góry Kaskadowe od zachodu i lecieć z prędkością 170 węzłów (zaledwie 320 km/godz.), co jest zaledwie jedną trzecią prędkości przelotowej. Pułap maksymalny wyznacza na 10 tys. stóp (około 3 tys. metrów), również zdecydowanie poniżej standardowej wysokości dla takich samolotów. <br><br> Porywacz pomysłów ma więcej. Boeing ma odbyć lot z wysuniętym podwoziem i z klapami, z jakiegoś powodu w pozycji 15 stopni. Rataczak szybko rachuje, że ten wybitnie nieekonomiczny sposób podróżowania sprawi, że baki zostaną opróżnione już po tysiącu mil. Cooper zgadza się na międzylądowanie w Reno w Nevadzie, nie ma co się kłócić z mądrzejszym. <br><br> Sam tajemniczy pasażer również jest przygotowany. Wydaje rozkaz, aby podczas lotu kabina nie była pod ciśnieniem, dzięki temu na wysokości 10 tys. stóp będzie można normalnie oddychać i bez trudu wyskoczyć ze spadochronem. Po uzgodnieniu wszystkiego maszyna startuje, a Cooper każe stewardessie pójść do kokpitu i tam siedzieć. <br><br> Na odchodnym Mucklow zauważa, że Cooper przywiązuje sobie coś do paska; ocenia, że musi to być lina. Po chwili w kokpicie zapala się lampka wskazująca, że tylne drzwi się otwierają. Kapitan Scott pyta przez interkom, czy załoga może coś zrobić dla pasażera. Nie może. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej </span><span>Polub nas</span></div><iframe src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546" height="27" scrolling="no" frameborder="0" allowTransparency="true" ></iframe></div> O godz. 20.13 Cooper wyskakuje. W tym czasie maszyna leci przez potężną ulewę. Jest ciemno choć oko wykol i piloci myśliwców f-106, wysłani do śledzenia boeinga (jeden leci nad, drugi pod nim, poza zasięgiem wzroku porywacza) nie widzą, jak 18C ginie w chmurach. Na zawsze. Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało. Cooper znika, jak gdyby nigdy nie istniał. Co zresztą jest prawdą. <br><br> Około godz. 22.15 boeing ląduje w Reno. Ponieważ w tym modelu tylne drzwi nie zamykają się w locie, podczas lądowania szorują po pasie. Lotnisko jest obstawione przez masę policjantów i agentów FBI. Aż tylu nie jest zresztą potrzebnych. Wiadomo, że pasażera nie ma na pokładzie od dawna. Podobnie jak walizki z gotówką i dwóch spadochronów.Agenci przeszukują kabinę, znajdują krawat ze spinką z masy perłowej, zabezpieczają odciski palców, które przecież równie dobrze mogą należeć do Bogu ducha winnych pasażerów, nie tylko do porywacza. Zaczynają się przesłuchania załogi, tworzenie portretu pamięciowego, trzeba przecież zaraz wystawić list gończy. Portret jest wierną kopią, osoby, które kontaktowały się z Cooperem, dokładnie do opisały. <br><br> Tyle wiemy na pewno. Czasy sprzyjają łajdakom. Żeby kupić bilet lotniczy, nie trzeba pokazywać dowodu tożsamości, bez trudu można też wnieść bombę na pokład samolotu, jakby się przynosiło ciasto do cioci na imieniny. To nie ułatwia zadania śledczych. Reszta historii niemal w całości jest wynikiem ustaleń śledczych, domysłów, teorii spiskowych domorosłych poszukiwaczy sensacji, a więc spełnia wszystkie warunki, żeby stworzyć doskonałą historię. Pierwszą tajemnicą, jedną z kluczowych, jest już miejsce lądowania porywacza. <br><br> <b>Igła</b> <br><br> Wiadomo, o której godzinie decyduje się na skok, ale gdzie go znosi? Po jakim czasie otwiera czaszę spadochronu, na jakiej wysokości – to wszystko ma wpływ na to powinien wylądować i gdzie należy zacząć poszukiwania. Początkowo śledczy uznają, że muszą to być okolice jeziora Merwin, około 50 km na północ od Portland. Pilot samolotu pasażerskiego Continental Airlines, który leci 4 minuty po 727 i na nieco wyższym pułapie, opowiada o trudnych warunkach pogodowych. Na ich podstawie eksperci rachują, że Coopera znosi 30 km dalej na wschód. Poszukiwania mają zatem takie szanse powodzenia, jak próba znalezienia igły w stogu siana. <br><br> Sprawa nie jest jednak beznadziejna. Owszem, góry, szczególnie o tej porze roku, nie są idealnym miejscem na poszukiwania. Teren jest zalesiony – to dobrze i źle. Źle – bo drzewa ograniczają widoczność powierzchni ziemi. Dobrze – przy odrobinie szczęścia czasza spadochronu zahaczy o gałęzie i mamy ślad naszego ptaszka. <br><br> Rozpoczynają się poszukiwania z powietrza i ziemi strefy, w której – jak się wydaje – powinny być ślady Coopera. Obszar jest ogromny, to 28 mil kwadratowych (73 kilometrów kwadratowych). Nasuwa się wniosek, że Cooper to samotny jeździec. Jak potencjalni partnerzy na ziemi mieliby go podjąć, skoro nikt, łącznie z pasażerem 18C, nie może wiedzieć, gdzie wyląduje? Swoją drogą wiadomo, że porywacz jest zaznajomiony z terenem. Schaffner odnotowuje, że rozpoznaje z powietrza jezioro Tacoma. <br><br> Do poszukiwań władze angażują agentów FBI, funkcjonariuszy biur szeryfa hrabstw Clark i Cowlitz, 200 żołnierzy z Fort Lewis, żołnierzy Gwardii Narodowej, łodzie patrolowe. Dołączają też spontanicznie lokalni mieszkańcy. Pobudki mają różne. Niektórzy chcą pomóc, bo należy pomagać władzom, inni chcą wziąć udział w wydarzeniu tak szeroko relacjonowanym przez stacje telewizyjne. Jeszcze innych kusi zawartość walizeczki.Poszukiwania trwają do kwietnia 1972 r. W tym czasie udaje się natrafić na zwłoki. Dwie kobiety odnajdują szkielet w opuszczonym budynku w okręgu Clark. Śledczy uznają, że należy do nastolatki, która została porwana kilka miesięcy wcześniej. Postęp jest, ale w innym śledztwie. Po samym Cooperze – na wyznaczonym obszarze – ani śladu. Może więc wylądował w innym miejscu? <br><br> <b>D.B.</b> <br><br> Policja zaczyna zatrzymywać potencjalnych porywaczy. Przesłuchuje w Portland niejakiego D.B. Coopera, ale zaraz go zwalnia, zresztą i tak żaden z niego podejrzany. Tym nie mniej media podchwytują ten inicjał i tajemniczy porywacz boeinga zostaje D.B. Cooperem. Brzmi bardziej tajemniczo. <br><br> FBI skupia się na innym tropie – banknotach. Banki i inne instytucje finansowe wiedzą, jakich numerów seryjnych szukać. Także media przyłączają się do poszukiwań. Na łamy gazet trafiają listy numerów 20-dolarówek i redakcje proponują nawet po 5 tys. dolarów dla każdego, kto przyniesie banknot z listy. Chętni po wypłatę przychodzą ze swoimi pieniędzmi – kto by nie chciał zamienić 20 dolarów na 5 tys.? – ale jak w totku, co najwyżej mają „boki”. <br><br> Do dziennikarza „Newsweeka” Karla Fleminga zgłasza się dwóch mężczyzn z banknotami o poszukiwanych numerach seryjnych. Chcą 30 tys. dolarów za wywiad z Danem Cooperem. Okazuje się to jednak próbą oszustwa. Cwaniacy chcą naciąć redakcję, a ich banknoty to fałszywki. Zawsze trafiają się takie łachudry. <br><br> Pierwszy przełom następuje dopiero pod koniec 1978 r., siedem lat po zniknięciu Coopera. Myśliwy odnajduje nieco na północ od przypuszczalnej strefy lądowania skoczka tabliczkę z instrukcją, jak opuścić schody rufowe w boeingu 727. Gorączka znów wybucha, ale szybko przemija. Wraca jednak kilkanaście miesięcy później. <br><br> 10 lutego 1980 r. ośmioletni Brian Ingram piknikuje z rodziną nad rzeką Kolumbia, kilka kilometrów na północ od Vancouver w stanie Waszyngton. Bawiąc się na płyciźnie, znajduje trzy paczki z pieniędzmi – dokładnie 294 banknoty 20-dolarowe. Razem 5880 dolarów. Leżą 12 metrów od brzegu, tuż pod powierzchnią wody. Banknoty już się rozkładają, ale wciąż są zapakowane w gumowe taśmy. Śledczy sprawdzają – to część okupu!<b>Gumki</b> <br><br> Prowadzący śledztwo agent FBI Ralph Himmelsbach stawia słuszne pytanie – dlaczego banknoty gniją, a gumowe taśmy nie? Nie trzeba być Scherlockiem Holmesem, żeby wydedukować, że z pewnością nie wytrzymałyby siedmiu lat w wodzie. Bez mała powinny dawno puścić spinane banknoty. Czy zatem ktoś kilka lat później (może niedawno?) wyrzucił trefne pieniądze do rzeki? <br><br> Naukowcy pomagający w śledztwie znajdują racjonalne wytłumaczenie. W 1974 r. Korpus Inżynieryjny Armii Stanów Zjednoczonych pogłębiał rzekę, wtedy woda mogła porwać cenne zawiniątka. Z drugiej strony to jednak nie żołnierze nieświadomie przemieszczają pieniądze, gdyż młody Ingram znajduje je ponad glinianym złożem wyciągniętym na brzeg przez pogłębiarkę. Tego już się nie da wytłumaczyć. Śledczy przyjmują, że banknoty znajdują się w tym miejscu najwcześniej w 1974 r. Gdzie były wcześniej? Zagadka. <br><br> Tajemniczego pojawienia się pieniędzy w rzece Kolumbia nie udaje się wyjaśnić, ale może ono stanowić ważną poszlakę. Jeżeli Cooper nie zabiera pieniędzy, dla których jest gotów poświęcić życie, to przypuszczalnie ponosi śmierć podczas skoku ze spadochronem. Ciemność, ulewa, silny wiatr, skały, drzewa – taki skok byłby niebezpieczny nawet dla doświadczonego spadochroniarza. Może podczas lądowania dochodzi do tragedii, ale gdzie pozostałych 9710 banknotów? Zagadka. <br><br> Nie lepiej agentom FBI idzie typowanie podejrzanych. Przez lata pojawia się ich wielu, to m.in. byli przestępcy, sąsiedzi zazdrośników i ludzi zawistnych, czy osoby, które „chcą wyznać coś ważnego na łożu śmierci” albo zwykli poszukiwacze sławy. Niektórzy są nawet podobni do portretu pamięciowego, ale zawsze przynajmniej jeden szczegół się nie zgadza. <br><br> Pierwotny krąg podejrzanych zostaje zawężony do byłych wojskowych z regionu Seattle, stewardessy zapamiętują bowiem, że 18C świetnie zna te okolice, kluczowe może być też doświadczenie ze spadochronem. Choć akurat w tym drugim przypadku nie jest to warunek konieczny. Doświadczony spadochroniarz nie zdecydowałby się bowiem na nocny skok w górach, podczas ulewy i przy silnym wietrze. Oczywiście Dan Cooper może być miłośnikiem adrenaliny, który uważa, że można to zrobić w takich warunkach. <br><br> <b>Spec</b> <br><br> Śledczy uważają też, że podejrzany musi być również dobrze obeznany z awiacją, w przeciwnym wypadku jak można wytłumaczyć, że nakazuje by lot do Mexico City odbywał przy klapach w pozycji 15 stopni? Mało tego, Cooper może być nawet jakimś agentem, z pewnością ma wiedzę nieznaną zwykłemu śmiertelnikowi. <bR><Br> Boeing nigdy nie upublicznił informacji, że w 727 może otworzyć tylne drzwi w trakcie lotu, a porywacz to wie. Do tego nie jest to żaden obwieś, tylko elegancki mężczyzna, dobrze się wysławia, mówi bez akcentu i namiętnie pali papierosy Raleigh z filtrem.Informacji na temat Coopera jest sporo, udaje się na ich podstawie stworzyć profil. Do sieci wpada około tysiąca much, ale najwyraźniej wśród nich nie ma tej właściwej. Kilku kandydatów jest szczególnie interesujących. John List, księgowy, weteran II wojny światowej i wojny w Korei, który zamordował żonę, trójkę dzieci i matkę. 15 dni przed porwaniem boeinga podejmuje 200 tys. dolarów z konta matki i znika. Zostaje złapany w 1989 r. i w 2008 r. umiera w więzieniu. Do końca zaprzecza, by był Cooperem. <br><br> Jest też choćby Richard McCoy Junior, żonaty, dwójka dzieci, nauczyciel w mormońskiej szkółce niedzielnej, ale i były student prawa, a przede wszystkim weteran wojny w Wietnamie. W wojsku był pilotem helikopterów – co ciekawe, jako pilot nawet brał udział w poszukiwaniach Coopera! – do tego jest zagorzałym skoczkiem spadochronowym. <br><br> 7 kwietnia 1972 r., a więc cztery miesiące po zniknięciu Coopera, jako James Johnson wsiada na pokład samolotu United Airlines w Denver w stanie Kolorado. Po starcie daje stewardessie kopertę z napisem „Instrukcja porwania”. W liście łuszczy, że żąda pół miliona dolarów i czterech spadochronów. Pokazuje granat i pistolet (okazuje się potem, że granat to przycisk do papieru, a broń jest niezaładowana). <br><br> Lot 855 również jest realizowany przez boeinga 727 i po otrzymaniu okupu Johnson ucieka jak Cooper. Szczególnie bystry jednak nie jest. Zostawia m.in. magazyn, który czytał przed porwaniem. Są na nim odciski palców, na podstawie których FBI go identyfikuje. <br><br> <b>Kolega</b> <br><br> W śledztwie pomaga Robert van Ieperen, przyjaciel McCoya i policjant drogówki ze stanu Utah. Zeznaje, że o zniknięciu Coopera McCoy mówi, iż powinien on zażądać pół miliona. Porywacz wpada 9 kwietnia. Agenci FBI znajdują przy nim kombinezon do skakania ze spadochronem i dokładnie 499 970 dolarów w gotówce. <br><br> McCoy nie chce mówić, czy jest także Cooperem. Zostaje skazany na 45 lat więzienia, ale to nie koniec historii. Wkrótce po osadzeniu w więzieniu tworzy imitację pistoletu z pasty do zębów, a potem w sierpniu 1974 r. wraz z kilkoma innymi więźniami kradnie śmieciarkę, rozwala nią bramę wjazdową do zakładu i ucieka. Zostaje namierzony trzy miesiące później. Podczas próby zatrzymania zaczyna strzelać do agentów FBI, a ci go zabijają.Jest i Duane L. Weber, który przed śmiercią w marcu 1995 r. wyznaje żonie: „Ja jestem Danem Cooperem”. Jo zaczyna grzebać. Weber to weteran z II wojny światowej, pracował m.in. w więzieniu niedaleko Portland. Kobieta przypomina też sobie, że raz przez sen jej mąż coś opowiada o skakaniu z samolotu i zostawianiu odcisków na schodach ogonowych, wspomina też o starej kontuzji kolana, którą odniósł podczas „wyskakiwania z samolotu”. <br><br> Coraz więcej puzzli zaczyna do siebie pasować. Jo grzebie dalej we wspomnieniach i przypomina sobie, że w 1979 r. para spędza urlop nad rzeką Kolumbia. Dla Duane'a jest to – jak sam przyznaje – „sentymentalna podróż”. Raz wybiera się sam nad brzeg rzeki, cztery miesiące przed znalezieniem pieniędzy przez ośmioletniego Briana. <br><br> Ciepło, coraz cieplej. Jo wypożycza książkę o Danie Cooperze. Jest tam zdjęcie próbki jego charakteru pisma, które również pasuje do stylu jej męża nieboszczyka. Pisze do agenta Himmelsbacha. Ten zgadza się, że poszlak jest sporo. <bR><br> Weber nie jest jednak Cooperem. Nie zgadzają się odciski palców, a przede wszystkim profil DNA znaleziony na krawacie porywacza. Słowa „Ja jestem Danem Cooperem” znaczą w tym przypadku mniej więcej tyle co „Różyczka”. <br><br> <b>Koniec</b> <br><br> Agenci FBI wykonują masę pracy, by zidentyfikować Dana Coopera. Bez skutku. W końcu w lipcu 2016 r. śledztwo – jak oświadcza Biuro, „jedno z najdłuższych i najbardziej wyczerpujących w naszej historii” – zostaje zamknięte. Historia nadal nie znajduje jednak zakończenia. Jest masa domorosłych detektywów, którzy grzebią na własną rękę. Ich prace Biuro śledzi, ale traktuje w kategoriach ciekawostek. <br><br> Oto choćby w 2017 r. pewna grupa badaczy ogłasza, że znajduje „potencjalny dowód, coś, co jest kilkudziesięcioletnim paskiem od spadochronu”. Kilka tygodni później ogłoszone zostaje odnalezienie nowego dowodu – kawałka pianki, przypuszczalnie z plecaka Dana Coopera. Oficjalnie nikt nie potwierdza pochodzenia tych przedmiotów. <br><br> Przełomu nie przynoszą też badania próbek znalezionych na pozostawionym (zgubionym?) przez porywacza krawacie. W listopadzie 2009 r. grupa badaczy pod kierownictwem paleontologa Toma Kaye'a, luźno związana ze śledztwem, bada krawat pod mikroskopem elektronowym. Znajdują m. in. zarodniki widłaków oraz drobiny aluminium i bizmutu.Ta wiedza do niczego się nie przydaje, ale dwa lata później Kaye ogłasza, że krawat zawiera również kawałki czystego tytanu. W latach 70. to szczególnie rzadki metal, który można znaleźć w zasadzie wyłącznie w fabrykach czy firmach chemicznych, które stosują go do pakowania szczególnie korodujących substancji. Na tej podstawie Kaye wyciąga wniosek, że Cooper to chemik albo metalurg, ewentualnie inżynier albo menedżer w firmie zajmującej się obróbką metalu bądź chemicznej (zwykły spawacz nie chodzi przecież po zakładzie pod krawatem), lub firmie zajmującej odzyskiem metali z fabryk. Może to zawęzić zakres poszukiwań, ale tylko jeżeli są podejrzani spełniający podobne kryteria. Nie ma. <br><br> W styczniu 2017 r. Kaye ogłasza wyniki kolejnych badań. Na krawacie znajdują się również rzadkie minerały – cer oraz siarczan strontu. Można wyciągnąć wniosek, że Cooper to pracownik Boeinga, w tym okresie koncern prowadzi bowiem badania, w których stosuje te niezwykle rzadkie materiały. Pamiętamy też, że 18C zna niejawne dane dotyczące modelu 727. Cer i siarczan strontu są używane również w fabrykach produkujących kineskopy. W Portland w tym okresie działają dwie takie firmy – Teledyne i Tektronix. To jednak nie prowadzi do żadnego podejrzanego. <br><br> <b>Dolary</b> <br><br> Pewność w sprawie tożsamości Coopera ma Tom Colbert, który niedawno ogłosił w rozmowie z „The Hollywood Reporter”, że wie, kto porwał boeinga 727 w listopadzie 1971 r. i rzekomo ma dziesiątki dowodów potwierdzających swoją wersję. Kosztuje go to – tłumaczy – osiem lat poszukiwań i 367 tys. dolarów. <br><br> Colbert, telewizyjny dziennikarz śledczy, idzie tropem Roberta Rackstrawa, w przeszłości branego pod uwagę jako podejrzany w sprawie porwania. Rackstraw, weteran wojny w Wietnamie, w wojsku służył m.in. jako pilot helikoptera, był też w więzieniu. W kręgu podejrzanych znalazł się w 1978 r., gdy został aresztowany w Iranie i deportowany do USA w związku ze znalezieniem u niego materiałów wybuchowych i w sprawie wystawiania czeków bez pokrycia. <br><br> Kilka miesięcy po zwolnieniu warunkowym Rackstraw próbuje sfingować własną śmierć – nadaje sygnał mayday podczas rzekomego lotu wynajętym samolotem nad Zatoką Monterey w Kalifornii. Zostaje później aresztowany w Fullerton. <bR><br> Śledczy zauważają podobieństwo do Coopera. Do profilu pasuje również to, że Rackstraw ma za sobą szkolenie spadochronowe. Z kręgu podejrzanych zostaje usunięty już w 1979 r., nie ma bowiem bezpośrednich dowodów wskazujących, żeby mógł być zaangażowany w porwanie boeinga. <br><br> Colberta to nie zraża. Grzebie w przeszłości Rackstrawa. Wie, że był w areszcie, podejrzany o zabójstwo ojczyma (sąd go uniewinnił), aresztowano go też za kradzież niewielkiego samolotu. Odkrywa, że były żołnierz chwalił się bliskim, iż jest tym Cooperem. Dociera do wywiadu z 1979 r., w którym na pytanie, czy jest tym słynnym porywaczem, odpowiada: „Może tak być, może tak być”. Niewiele, ale dziennikarz zaczyna tropić.W 2013 r. Colbert namierza Rackstrawa w San Diego – jest właścicielem sklepu z łodziami. Wynajmuje prywatną firmę detektywistyczną do śledzenia każdego kroku gagatka. Miesięcznie kosztuje to 44 tys. dolarów, ale dziennikarz liczy na historię, na której zarobi krocie. <br><br> <b>Podsłuch</b> <br><br> Nic nie wypływa, w końcu zniecierpliwiony Colbert sam wkracza do akcji. Uzbrojony w podsłuch i okulary z kamerą przychodzi do Rackstrawa i proponuje mu 29 tys. dolarów za prawa do filmu dokumentalnego i książki o nim jako Cooperze. <bR><br> – Prawnicy wyjaśnili mi, że w najgorszym razie grożą mu dwa do trzech lat więzienia. Powiedziałem mu, że może dostać jakiś wyrok w zawieszeniu, dostanie bransoletę na nogę i najwyżej nie będzie mógł kupić piwa do końca życia, ale mógłby się uwolnić od brzemienia – opowiada dziennikarz. <br><br> Rackstraw odmawia. Zapewnia, że nie jest żadnym Danem Cooperem; w końcu umiera 9 lipca 2019 r. roku w wieku 75 lat. Colbert i wtedy nie odpuszcza. Ogłasza, że dysponuje 95 dowodami na poparcie swojej tezy. To m.in. „dowody fizyczne, dokumenty sądowe i zeznania”. <bR><br> Sprawy to jednak nie przesądza. Tym bardziej, że jedna ze stewardess z porwanego samolotu, która rozmawiała z Cooperem i dobrze mu się przyjrzała, nie rozpoznała go w materiale filmowym i na zdjęciach przedstawiających Roberta Rackstrawa. Także agent FBI, który badał ten przypadek, przekonywał, że nic nie wskazuje na to, Rackstraw i Cooper to ta sama osoba. <br><br> Colbert dochodzi do wniosku, że skoro FBI usuwa Rackstrawa z listy podejrzanych, to właśnie dlatego, że jest on Cooperem. Argumentacja jest taka: 1. śledczy nie są w stanie zebrać przeciwko podejrzanemu na tyle mocnych dowodów, by postawić go w stan oskarżenia. 2. W Biurze są zawstydzeni tym, że prowadzący prywatne śledztwo zebrał mocniejsze dowody, więc odpuszczają ten wątek. <br><br> Słaba argumentacja, ale trudno też dziennikarzowi mieć za złe, że kombinuje, jak odzyskać wyrzucone 367 tys. dolarów. Co ciekawe, sam Rackstraw nigdy nie oskarżył Colberta o zniesławienie. Zdaniem jego prawnika Dennisa Robertsa nie zrobił tego, bo stał za jednym z wielu porwań, które nastąpiły wkrótce po incydencie z Cooperem (nie mówi, za którym) i gdyby się przyznał, miałby poważniejsze kłopoty. <br><br> Sprawa porwania boeinga 727 linii Northwest Orient od niemal pół wieku rozpala umysły tropiciel zagadek. Kim jest Dan Cooper? Co się z nim stało? Gdzie są pieniądze z okupu? Kto i kiedy podrzucił dolary do rzeki Kolumbia? <br><br> Na te pytania być może nigdy nie otrzymamy odpowiedzi. Pewnie wygodniejsze byłoby przyjęcie, że Cooper zginął podczas lądowania, wpadł do szczeliny, tunelu czasoprzestrzennego. Lepiej jednak, żeby zagadka nigdy nie została rozwiązana, bo przecież niczego tak nie lubimy, jak dobrej tajemnicy.