Funkcjonariusze grup operacyjno-interwencyjnych są kierowani tam, gdzie mamy największe zagrożenie – mówi w rozmowie z portalem tvp.info st. inspektor Grzegorz Pawlak z wydziału ds. prewencji i bezpieczeństwa Komendy Głównej Straży Ochrony Kolei. Ze specjalną jednostką operacyjną „sokistów” pojechaliśmy na ćwiczenia.
3 maja na warszawskiej Wisłostradzie odbędzie się defilada „Silni w sojuszach”. Wezmą w niej udział m.in. funkcjonariusze Straży Ochrony Kolei....
zobacz więcej
Jest koniec sierpnia. Jedziemy na Dworzec Wschodni w Warszawie. Stoją w grupie – kilkunastu funkcjonariuszy Straży Ochrony Kolei, grupa operacyjna. Mimo ponad 30–stopniowego upału, są w pełnym umundurowaniu. Mają broń – długą i krótką. – Nie jest naładowana – uspokaja jeden z nich.
Witamy się; mają mocny uścisk dłoni, w końcu to grupa operacyjna. Spotykamy się, żeby zobaczyć, jak ćwiczą. Najpierw legitymowanie na peronie, później będą zatrzymania. Ale nie tutaj, nie na Wschodniej.
Wsiadamy więc do samochodu, nowego. Jedziemy na Grochów, tam, gdzie nie ma ludzi, gdzie nie jeżdżą pociągi. – Pamiętam jak kiedyś, za starych czasów dostałem służbowy rower. Były też służbowe gumowce. Ale nie było na nich logo – mówi jeden ze starszych, doświadczonych funkcjonariuszy.
Jesteśmy na miejscu, „specjalsi” z SOK zakładają hełmy, zaraz będą ćwiczyć. Nikogo nie ma, tylko my, kamera i oni. No i kilka pustych wagonów. W końcu, w jednym z nich natrafiamy na delikwenta. Będzie zatrzymanie. Szybko, profesjonalnie. Obezwładniają „złodzieja”, rzucają go na ziemię. Z boku wygląda to, jakby rzucili nim o ziemię. Ale wstał, otrzepał się. Nawet uśmiechnął.
Jedziemy w kolejne miejsca, pokazują nam inne ćwiczenia. Wszystko robią tak, jakby to było naprawdę. – Co jest najgorsze? – pytam jednego z nich, dowódcę z większego miasta. – Pewnie zgony na torach – stwierdzam. – Pamiętam jeden z nich. Kobieta w zaawansowanej ciąży. Zginęła. To był straszny widok – słyszę odpowiedź.