
Lider usuwa się w cień i wskazuje kandydatkę na premiera. Brzmi znajomo, prawda? Taki manewr zastosował w 2015 r. prezes PiS. Kseruje to Grzegorz Schetyna, który chciałby być drugim Jarosławem Kaczyńskim i za namową PR-owców wskazał Małgorzatę Kidawę-Błońską jako kandydata na premiera. 40 dni przed wyborami… Dlaczego mu się nie uda?
Kandydatką Koalicji Obywatelskiej na przyszłego premiera będzie Małgorzata Kidawa-Błońska – poinformował lider PO Grzegorz Schetyna. Jego zdaniem...
zobacz więcej
Pomysł z Małgorzatą Kidawą-Błońską jako kandydatką Koalicji Obywatelskiej sam w sobie nie jest zły. Wieloletnia posłanka i marszałek, znana raczej jako polityk niezacietrzewiony, gotowy do dialogu - na tle całego gwiazdozbioru KO to już jest duże osiągnięcie. Z pewnością jedną z przyczyn takiego posunięcia jest chęć ocieplenia wizerunku obozu antypis.
„Wyborcy partii opozycyjnych żywią bardziej negatywne uczucia, w większym stopniu dehumanizują i mają mniejsze zaufanie do swoich oponentów politycznych niż zwolennicy PiS” - czytamy w raporcie Centrum Badań nad Uprzedzeniami pt. „Polaryzacja polityczna w Polsce. Jak bardzo jesteśmy podzieleni?” autorstwa Pauliny Górskiej.
To co było oczywiste dla każdego obiektywnego obserwatora życia publicznego w Polsce, powoli dociera również do radykałów.
„Skłonność do odczłowieczania drugiej strony, jest większa u... zwolenników opozycji niż u zwolenników obecnej władzy. To może być szok dla tej części społeczeństwa, która chce uważać się za inteligencką i obytą” – piszą aktywistki lewicowe z „Dziewuchy Dziewuchom”.
Dotarło to również do Grzegorza Schetyny, choć potrzeba było do tego spotkań z PR-owcami, po których zrozumiał, że musi się schować, bo jest zwyczajnie niewiarygodny, nie tylko dla wyborców Prawa i Sprawiedliwości, ale również dla wyborców opozycji.
Dlaczego? Powodów jest kilka, ale jednym z nich jest właśnie polityka nienawiści, wyrażona w obietnicy bycia totalną opozycją, którą złożył kilka lat temu. To przecież nie kto inny, tylko Grzegorz Schetyna miesiąc po zmianie władzy w Polsce przykazał swoim działaczom: naszą polityką będzie ulica i zagranica.
Zdobywając 525 tys. głosów Beata Szydło (PiS) uzyskała w wyborach do Parlamentu Europejskiego najlepszy wynik w Polsce. Wicepremier była liderką...
zobacz więcej
Jeśli ktoś, kto przez ostatnie lata miał do zaproponowania tylko wojnę, w rankingach wiarygodności i zaufania leci na łeb na szyję – nagle, za pięć dwunasta wyciąga z kapelusza nieznaną szerzej posłankę z hasłem „Polska bez nienawiści”, to trudno spodziewać się, że przekona nawet swoich wyborców. Tego typu decyzji nie dokonuje się z dnia na dzień, a dokładnie sześć tygodni przed wyborami. Jeśli przez ostatnie lata non-stop słyszeliśmy od polityków antypis, że oddanie stanowiska premiera Beacie Szydło, a później Mateuszowi Morawieckiemu to dowód na tchórzostwo lidera, to jak Schetyna chce w 40 dni przekonać Polaków, że w jego wykonaniu taki ruch to dowód na wiarygodność jego i całego obozu? Zastanawiając się, czy kserowanie prezesa Kaczyńskiego przyniesie przewodniczącemu Schetynie sukces, warto przypomnieć sobie jak to było z Beatą Szydło.
Prawo i Sprawiedliwość, przed listopadem 2015 r. największa partia opozycyjna przed wyborami wykonała kilka ruchów. Najpierw zjednoczyła prawicę, zawierając sojusz z ugrupowaniami Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Następnie (11 listopada 2014 r.) wystawiła jako kandydata na prezydenta „nową twarz”, czyli Andrzeja Dudę. Jego kampanią jako szefowa sztabu kierowała Beata Szydło i to właśnie wtedy zaczęła pracować na zaufanie i polityczną rozpoznawalność. Po wygranych wyborach w maju 2015 r. była obok Andrzeja Dudy symbolem zwycięstwa. To ważny element psychologiczny. Jej wystawienie na premiera było więc naturalne i zrozumiałe dla wyborców. Jarosław Kaczyński przedstawił jej kandydaturę w czerwcu 2015 r., więc on i cały obóz Zjednoczonej Prawicy miał cztery miesiące, żeby ten ruch wytłumaczyć i przekonać do niego Polaków. Beata Szydło miała czas i możliwości, żeby się zaprezentować, co ostatecznie – oczywiście obok innych czynników – przyniosło PiS historyczny sukces.
Od początku do końca poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza był inspiratorem działań, które odbywały się w inowrocławskim ratuszu....
zobacz więcej
Polacy w polityce cenią sobie spokój. Przyznał to dziś również Grzegorz Schetyna, prezentując Małgorzatę Kidawę-Błońską, jako kandydatkę Koalicji Obywatelskiej na premiera. Czy jednak komukolwiek ze spokojem kojarzy się taka nagła decyzja na sześć tygodni przed wyborami? Czy ze spokojem kojarzą się nagłe zmiany kierunku przekazu z wojny totalnej na „Polska wolna bez nienawiści”? I to jeszcze z Krzysztofem Brejzą jako szefem sztabu wyborczego, na pierwszej linii frontu? Czy nagłe zmiany liderów list wyborczych, przesuwanie polityków z list sejmowych na listy senackie jak pionki na szachownicy podnoszą wiarygodność formacji? Czy zaufanie wyborców wzbudzają ciągłe zmiany barw w ramach Koalicji Europejskiej? Raz jest w niej PSL i SLD, a później, gdy w eurowyborach nie wyszło to Schetyna wypycha z niej Władysława Kosiniaka-Kamysza i Włodzimierza Czarzastego. Raz koalicja Schetyny chce być lewicowa, idzie pod sztandarami LGBT, a później przebiera się w szaty przedstawiciela rozsądnego centrum, mając ciągle na pokładzie Katarzynę Lubnauer i lewicowego radykała Barbarę Nowacką.
Nie oszukujmy się. Grzegorz Schetyna to wytrwany gracz polityczny i jego celem dziś nie jest wiarygodność i wygranie wyborów. On nie myśli o październiku, tylko o grudniu, gdy planowane są wybory na następną kadencję przewodniczącego PO. To z tego powodu rozstał się z PSL i SLD, które ograniczyły liczbę potencjalnych mandatów dla partyjnych baronów. Również z powodu chęci utrzymania się u władzy w partii Schetyna zaczął „grillować” Donalda Tuska za aferę hazardową, Amber Gold, podniesienie podatków, podniesienie wieku emerytalnego (które nazwał „błędem”), czy przejęcie pieniędzy z OFE. Z tego samego powodu tak, a nie inaczej ułożył partyjne listy wyborcze. Co mu zostało? Obronić się przed nieuniknionym, byciem twarzy wyborczej porażki. Krótko przed wyborami zrozumiał, że pomóc może mu w tym wystawienie popularnej w partii posłanki, której po wyborach wyznaczy mało przyjemne zadanie – tłumaczenie się z przegranej. Przyjdzie niedziela 13 października, opadnie kampanijny kurz i w poniedziałek usłyszymy, że Małgorzata Kidawa-Błońska zrobiła swoje, Małgorzata Kidawa-Błońska może odejść.