Śledztwo w sprawie śmierci dwóch niemowlaków w Warszawie. Wydawało się, że nad rodziną P. ciąży jakieś fatum. W 2016 r. umarła nagle trzymiesięczna Łucja. Rok później pięciomiesięczny Miłosz miał wyślizgnąć się z rąk ojca i umrzeć z powodu rozległych obrażeń głowy. Jednak zdaniem śledczych żadna z tych śmierci nie był wypadkiem, tylko zaplanowanym morderstwem, dokonanym przez ich ojca. Łucja i Miłosz zginęli, bo zdaniem biegłych „przeszkadzały ojcu w codziennym funkcjonowaniu i były czynnikiem destabilizującym jego dotychczasowe życie”. Portal tvp.info dotarł do ustaleń śledztwa w sprawie śmierci dwojga niemowlaków. Prokuratura i policja nie informowały mediów o toczącym się postępowaniu. Imiona dzieci oraz ich matki zostały zmienione. <br><br> <b>Ten felerny dywan</b> <br><br>Choć to Łucja zmarła pierwsza, to jednak dopiero po śmierci Miłosza, zaczęto podejrzewać, że śmierci niemowlaków nie były nieszczęśliwymi wypadkami. Dramat chłopca rozegrał się 8 września 2017 r. ok. godz. 19.35 w jednym z żoliborskich mieszkań. – Maria chodź tutaj! Miłosz mi wypadł – zawołał swoją żonę Piotr P. <br><br>Wcześniej mężczyzna wziął na ręce synka. Powiedział, że włoży go do wózka w salonie i będzie bujał, aż mały się zaśnie. W mieszkaniu były jeszcze jego żona Maria oraz teściowa. Piotr zniknął im z oczu tylko na kilka chwil. I zaraz potem zawołał, że maluch wypadł mu z rąk. Kiedy kobiety wbiegły przerażone do salonu, zauważyły, że głowa Miłosza bardzo spuchła. <br><br>– Wypadł mi. Potknąłem się o ten głupi dywan – mówił zdenerwowany Piotr. Maria z Piotrem reanimowali synka do przyjazdu pogotowia. Niemowlak trafił do szpitala. Od razu zabrano go na specjalistyczne badania. Niestety zmarł w czasie badania tomografem komputerowym. W akcie zgonu wpisano godzinę 22.25. W rozpoznaniu zaznaczono, że przyczyną śmierci były rozległe obrażenia głowy niemowlaka. <br><br>Lekarz dyżurny uznał jednak, że obrażenia Miłosza były zbyt rozległe jak na zwykłe wyślizgnięcie się z rąk. Uważał, że może mieć do czynienia np. z pobiciem niemowlaka. Szpital zawiadomił więc policję o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej Warszawa – Żoliborz, która wszczęła śledztwo w „sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Miłosza P.” Zarządziła przeprowadzenie sekcji zwłok niemowlaka.<b>„To nie był wypadek”</b> <br><br>Tydzień po śmierci Miłosza, śledztwo w sprawie jego śmierci przejęli: Prokuratura Okręgowa w Warszawie i funkcjonariusze elitarnego Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw KSP. – Powodem tej decyzji było stwierdzenie, że w rodzinie tej doszło do dwóch zgonów niemowląt w ciągu półtora roku. 22 kwietnia 2016 r. zmarła bowiem Łucja, pierwsze dziecko małżeństwa P. Ponadto śledztwo miało skomplikowanych charakter – powiedział portalowi tvp.info prok. Łukasz Łapczyński, rzecznik stołecznej Prokuratury Okręgowej. <br><br>Biegli wykluczyli, by śmierć Miłosza była wynikiem zwykłego upadku. W ich opinii znalazło się stwierdzenie, że „rozległe obrażenia głowy dziecka nie korespondują z relacją ojca”, a na ciało chłopca „oddziaływano ze znaczną siłą”. Taka opinia wykluczała – zdaniem śledczych – to, że śmierć pięciomiesięcznego chłopczyka to był nieszczęśliwy wypadek. <br><br>21 listopada 2017 r., funkcjonariusze „terroru” zatrzymali Piotra P. W stołecznej Prokuraturze Okręgowej mężczyzna usłyszał zarzuty zabójstwa Miłosza „poprzez oddziaływanie na niego znaczną siłą, czym doszło do spowodowania rozległych obrażeń głowy i następnie śmierci niemowlęcia w Samodzielnym Publicznym Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie” oraz nakłaniania w 2015 r. żony „do przerwania ciąży z ich pierwszym dzieckiem, wbrew przepisom ustawy, poprzez nagabywanie kobiety do usunięcia ciąży, zamawianie i dostarczanie jej tabletek wczesnoporonnych”. <br><br>Piotr P. nie przyznał się do zarzutów. Podtrzymał to, co mówił od samego początku, że syn mu wypadł z rąk. – Wszedłem do dużego pokoju, idąc do wózka zahaczyłem lekko o róg dywanu nogą, potknąłem się o dywan, Miłosz saltem poleciał w tył – powiedział, dodając, że próbował łapać syna, ale nie zdążył. Mężczyzna podkreślał, że to nieszczęśliwy wypadek, który może się przytrafić każdemu. Zgodził się pojechać do swojego mieszkania, aby wziąć udział w eksperymencie procesowym. Na miejscu jednak się rozmyślił. <br><br>Sąd uznał, że są mocne przesłanki, aby aresztować go na trzy miesiące.<b>Łucja zgasła w łóżeczku</b> <br><br>Policjanci z terroru i prokuratorka z „okręgówki” zaczęli prześwietlać małżeństwo Piotra i Marii P. Przesłuchali dziesiątki świadków. Ustalili, że mężczyzna poznał swoją przyszłą żonę w 2014 r., kiedy studiował na UKSW. On miał 21-lat, a jego wybranka była o dwa lata starsza. W następnym roku Maria powiedziała Piotrowi, że jest z nim w ciąży. To właśnie wtedy miał przekonywać ją, aby poddała się aborcji. Zdaniem prokuratury Piotr twierdził, że oboje są za młodzi na dziecko. Maria była jednak nieprzejednana. Potem za namową Piotra, pod koniec 2015 r., wzięli ślub i zamieszkali na warszawskim Żoliborzu. <br><br>26 stycznia 2016 r. urodziła im się córeczka – Łucja. W kwietniu dziewczynka trafiła do szpitala. Lekarze zdiagnozowali u niej zachłystowe zapalenie płuc. Mała przebywała w szpitalu od 11 do 21 kwietnia. <br><br>Dzień po powrocie dziewczynki do domu, Maria poprosiła męża, żeby pojechał do sklepu oddać jej spodnie, gdyż mijał termin ich zwrotu. Piotr jednak nalegał, aby to Maria pojechała do centrum handlowego. Zapewnił, że w tym czasie zajmie się Łucją. Maria pojechała. Kiedy wróciła, Piotr powiedział jej, że mała śpi. Kobieta zajrzała do sypialni dziecka i zobaczyła, że Łucja nie daje znaku życia. Miała sine dłonie i rączki wyciągnięte do góry w bezruchu. Przerażeni rodzice wezwali pogotowie, a do czasu przyjazdu karetki, oboje próbowali reanimować córeczkę. Przybyły do mieszkania lekarz stwierdził zgon z przyczyn naturalnych. <br><br>Prokuratura Rejonowa Warszawa Żoliborz wszczęła wtedy postępowanie w celu wyjaśnienia przyczyny zgonu Łucji, ale zanim dotarły do niej ekspertyzy, sprawę przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Biegły z zakresu medycyny sądowej ustalił, że „dziecko zmarło w mechanizmie niewydolności krążeniowo–oddechowej”. Jednak eksperci nie potrafili jednoznacznie wskazać, co do tego doprowadziło. <br><br>Niedługo po śmierci Łucji, Maria ponownie zaszła w ciążę. I znów Piotr miał być z tego powodu bardzo niezadowolony. W kwietniu 2017 r. urodził się Miłosz. Chłopczyk był jednak chorowity. W lipcu trafił do szpitala, w którym przebywał do 6 września. Dwa dni później, on też już nie żył.<b>Tajemnice wydarte z grobów</b> <br><br>Śledczy nabrali poważnych podejrzeń, że śmierć Łucji też mogła być wynikiem zabójstwa. Doszło do kolejnych przeszukań, w czasie których zabezpieczono sprzęt elektroniczny i nośniki danych Piotra i Marii. Policjanci i prokuratura zaczęli także gromadzić dokumentację medyczną. <br><br>W lutym 2018 r. śledczy doprowadzili do ekshumacji zwłok Łucji i Miłosza. Jednocześnie zlecili biegłym medycyny sądowej m.in. neurochirurgowi dziecięcemu i patomorfologom ustalenie mechanizmów i przyczyny śmierci obojga niemowlaków. Badanie szczątków Miłosza potwierdziło wcześniejsze opinie biegłych. Okazało się jednak, że obrażenia jakich doznał przed śmiercią chłopczyk, świadczą, o tym, że został zamordowany. Miłosz miał pękniętą czaszkę. Z opinii biegłego wynikało, że został uderzony co najmniej trzy razy tępym narzędziem. Mógł to być uderzanie o podłogę lub jakiś mebel. I to z dużą siłą. Okazało się także, że chłopczyk ma obrażenia żeber, które nie mogły powstać w czasie reanimacji. Zdaniem biegłego złamania były efektem uciskania klatki piersiowej chłopca. <br><br>To nie był koniec szokujących informacji. Badania szczątków Łucji, wykazały, że dziewczynka też mogła zostać zamordowana. W jej przypadku patomorfolog stwierdził, że przyczyną śmierci było masywne zachłyśnięcie. Zdaniem biegłego możliwe było upozorowanie zachłyśnięcia. To była ważna poszlaka, ale nie przesądzała, czy Piotr P. mógł rzeczywiście doprowadzić do śmierci Łucji.<b>Świadek z kryminału</b> <br><br>Już po ekshumacji śledczym z „terroru” oraz stołecznej „okręgówki” udało się ustalić, że w czasie pobytu w areszcie Piotr P. zaufał jednemu z towarzyszy niedoli. Śledczy postanowili przesłuchać tego mężczyznę. Ten przyznał, że Piotr opowiedział mu, co zrobił Miłoszowi. Z relacji ojca wynikało, że kilkakrotnie uderzył niemowlakiem o podłogę z dużą siłą. Świadek powiedział także, że P. opisał mu jak zabił swoją córkę. Nie ujawniamy jednak, jak doszło do rzekomego zabójstwa. Tym bardziej, że śledczy czekają na dodatkowe opinie biegłych. Piotr miał mówić o swoich dzieciach - to. <br><br>W każdym razie relacja świadka za krat potwierdzała pośrednio ustalenia biegłych. Piotr P. miał też wyznać kompanowi, że „dzieci kosztowały, opieka nad nimi męczyła go, a on sam zszedł na drugi plan”. Dzieci miały też przeszkadzać np. w regularnym uprawianiu seksu. <br><br>– Materiał dowodowy zawarty jest w 40 tomach akt sprawy. W sprawie wykonano szereg czynności procesowych. Uzyskano m.in. ok. 40 opinii biegłych różnych specjalności: informatyki, badań dokumentów, toksykologii, medycyny sądowej, radiologii, psychiatrii, toksykologii, psychologii, badań DNA, badań wariograficznych, badań fizykochemicznych. Zgromadzony w sprawie materiał dowodowy dał podstawy do zmiany przedstawienia podejrzanemu kolejnych zarzutów oraz zmianę kwalifikacji jednego z czynów – powiedział portalowi tvp.info prok. Łukasz Łapczyński.<b>Ze szczególnym okrucieństwem</b> <br><br>Zbierane przez ponad rok kolejne dowody, a zwłaszcza ekspertyzy biegłych pozwoliły na przedstawienie Piotrowi P. kolejnych zarzutów oraz zmianę kwalifikacji jednego z czynów. Mężczyzna został dowieziony do Prokuratury Okręgowej 26 czerwca. Usłyszał pięć zarzutów. – Pierwszy dotyczy zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem w dniu 22 kwietnia 2016 r. córki w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. W tym przypadku ustalono, iż podejrzany upozorował zachłyśniecie się dziecka, wprowadzając do jego górnych dróg oddechowych nadtrawioną treść pokarmową. Drugi zarzut dotyczy zabójstwa w dniu 8 września 2017 r. syna w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, poprzez uderzenie głową o podłogę, co spowodowało masywne obrażenia skutkujące pomimo podjętej akcji reanimacyjnej śmiercią dziecka – powiedział portalowi tvp.info prok. Łukasz Łapczyński. <br><br>Według rzecznika prokuratury kolejne zarzuty obciążające Piotra P. związane są z nakłanianiem żony do przerwania ciąży, a także posiadania w dniu zatrzymania w listopadzie 2017 r. – 4 gramów marihuany. To jednak nie koniec. Prokuratura uznała, że mężczyzna wyłudził ze swojej uczelni zapomogę „z tytułu losowej śmierci dziecka”. Wcześniej jednak miał podrobić podpisy swojej żony na dokumencie wykorzystanym do uzyskania wspomnianej pomocy finansowej. Piotr miał także wykorzystać śmierć syna, dokonując oszustwa na szkodę jednego z towarzystw ubezpieczeniowych. <br><br>Podejrzany nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i skorzystał z prawa do odmowy złożenia wyjaśnień.<b>„Balast”</b> <br><br>Po zmianie zarzutów i przedstawieniu nowych, prokurator zleciła uzupełniające badania sądowo-psychiatryczne. Wykazały one, że Piotr P. jest inteligentny, ale skoncentrowany na zaspokajaniu swoich potrzeb. Uznali jednak, że jest w pełni poczytalny i może odpowiadać za swoje czyny. Podczas przesłuchania w szpitalu psychiatrycznym, Piotr P. powiedział, że bardzo tęskni za Marią oraz dziećmi i jest mu ciężko. Była to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy pokazał jakieś emocje. <br><br>Z opinii biegłego psychologa-profiler wynikało, że dla Piotra P. „dzieci były balastem i poważną przeszkodą w zaspokajaniu potrzeb”. Biegły psycholog wskazał, że motywacją sprawcy jest „działanie polegające na usunięciu przyczyn odczuwania dyskomfortu psychicznego, źródeł frustracji w codziennym funkcjonowaniu”. Psychiatrzy twierdzili zaś, że mężczyzna cierpi na zaburzenia osobowości, polegające „na instrumentalnym i manipulacyjnym traktowaniu innych ludzi”. <br><br>– Motywem obu zbrodni, była najprawdopodobniej frustracja związana z ojcostwem niechcianych dzieci. Dla podejrzanego dzieci – córka, a potem syn – przeszkadzały mu w codziennym funkcjonowaniu i były czynnikiem destabilizującym dotychczasowe życie – powiedział jeden ze śledczych. <br><br>Teraz śledczy próbują ustalić, czy kolejne pobyty dzieci małżeństwa P. w szpitalach wynikały z naturalnych przyczyn np. wrodzonych wad, czy też z działania przestępczego. Na te pytanie mają odpowiedzieć biegli z dziedziny neurologii dziecięcej oraz genetyki. Na razie śledczy zwracają uwagę, że do każdej hospitalizacji dzieci dochodziło po zostawieniu ich z ojcem. To jednak jest hipoteza śledczych, a nie dowód w sprawie.<b>Mrok, który zostaje</b> <br><br>Piotr P. nie przyznał się do żadnego z zarzutów. Zdaniem jego obrońców prokuratura i policja manipulują materiałem dowodowym wybierając np. tylko te opinie, które świadczą na niekorzyść ich klienta. Adwokaci zarzucali prokuraturze także niedopuszczenie obrony do przesłuchań świadków. <br><br>Obrońcy skarżyli się także na to, że prokuratura nie wyrażała zgody na widzenia Piotra P. z rodzicami od listopada 2017 r. do czerwca 2019 r. Teraz podejrzany może już przyjmować bliskich. Piotr P. został uznany za więźnia typu N, czyli niebezpiecznego. Czeka na proces w pojedynczej celi, monitorowanej przez 24 godziny na dobę. <br><br>Prawdopodobnie we wrześniu prokuratura zakończy śledztwo i skieruje do sądu akt oskarżenia przeciwko Piotrowi P. Śledczy są przekonani, że zebrali wystarczający materiał, aby skazać mężczyznę. <br><br>– To chyba najcięższa ze spraw, jaką się zajmowałam. Co innego jak strzelają do siebie gangsterzy. A tutaj mieliśmy malutkie dzieci. W dodatku zamordowane przez najbliższą osobę, czyli ojca – powiedziała policjantka „terroru”, która zajmuje się sprawą Piotra P. – Na początku śniły mi się te dzieciaki. A po powtórnych sekcjach, gdy je wykopano z grobu, te obrazy wróciły. Jeszcze straszniejsze. Takie sprawy zostają w człowieku na zawsze – dodała.