W Sudanie trwają prodemokratyczne protesty. Sudańska diaspora w Polsce liczy około stu osób. W sobotę przed Zamkiem Królewskim w Warszawie spotkała się jedna trzecia tej społeczności. Celem było zademonstrowanie poparcia dla trwających od grudnia 2018 roku prodemokratycznych protestów w Sudanie. <b>Co łączy Polskę z Sudanem?</b><br><br> – 6 kwietnia to rocznica udanej rewolucji w Sudanie, która w 1985 r. obaliła reżim Dżafara Muhammada an-Numajriego – wyjaśnił mi Nagmeldin Karamalla – Gaiballa, politolog sudańskiego pochodzenia, mieszkający w Polsce od 1988 r. Dlatego tego dnia Sudańczycy znów wyszli na ulice Chartumu i innych miast Sudanu by domagać się ustąpienia Omara al-Baszira, sprawującego w tym kraju dyktatorskie rządy od 30 lat. Jednocześnie na prawie całym świecie odbyły się demonstracje solidarności z protestującymi w Sudanie. – Z wyjątkiem świata arabskiego bo tam zorganizowanie takich prodemokratycznych zgromadzeń byłoby trudne – przyznał Karamalla – Gaiballa. <br><br> Dla Polaków Sudan może się kojarzyć przede wszystkim z książką „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. Akcja tej powieści toczy się bowiem właśnie w tym kraju. Poza tym przeciętny Polak raczej niewiele wie o Sudanie, zwłaszcza że w Chartumie nie ma polskiej ambasady, a w Warszawie brak sudańskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego. Polskę z Sudanem wiąże jednak coś innego – prawdziwa perła zasobów Muzeum Narodowego w Warszawie, tj. unikatowe freski i elementy architektoniczne katedry w Faras, istniejącej od VI do XV w. Faras było stolicą nubijskiego królestwa Makurii, schrystianizowanego w VI w. przez bizantyjskich misjonarzy przysłanych tam przez cesarzową Teodorę. Nieco ponad sto lat później Makuria została odcięta od reszty świata chrześcijańskiego przez muzułmański kalifat, który w połowie VII w. podbił Egipt. O chrześcijanach w dalekim Sudanie zapomniano ale przetrwali jeszcze prawie całe tysiąclecie, ulegając podbojowi muzułmańskich Arabów z Egiptu dopiero w XV w. Samo Faras, przysypane piaskami Sahary, przetrwało do 1971 r. gdy zostało zalane przez wody jeziora Nasera po wybudowaniu na Nilu Tamy Asuańskiej. Kilka lat wcześniej wybitny polski archeolog prof. Kazimierz Michałowski prowadził prace właśnie w Faras ratując bezcenne zabytki sudańskiego chrześcijaństwa przed zatopieniem. Zgodnie z umową zawartą z ówczesnym rządem sudańskim połowa zabezpieczonych artefaktów trafiła do muzeum w Chartumie a połowa pojechała do Warszawy. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej </span><span>Polub nas</span></div><iframe src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546" height="27" scrolling="no" frameborder="0" allowTransparency="true" ></iframe></div><b>Islam i demokracja w Sudanie</b><br><br> Sudan uzyskał niepodległość w 1956 r., a w 1958 roku odbyły się w nim demokratyczne wybory, ale po kilku miesiącach dyktatorską władzę w wyniku przewrotu przejął gen. Ibrahim Abbud. Po 6 latach protesty Sudańczyków zmusiły go jednak do rezygnacji i w 1965 roku znów w Sudanie odbyły się wolne wybory. W 1969 r. doszło do drugiego przewrotu i na kolejne 16 lat władzę przejął płk Numajri. Po przywróceniu demokracji w wyniku rewolucji 6 kwietnia znów odbyły się wolne wybory parlamentarne, ale tylko raz. 30 czerwca 1989 roku 45-letni wówczas płk Omar al-Baszir obalił rząd Sadika al-Mahdiego, nawiasem mówiąc potomka znanego z dzieła Sienkiewicza lidera powstania antybrytyjskiego Muhammada Ahmada al-Mahdiego, i pozostaje u władzy do dziś. Protestujący w Warszawie Sudańczycy twierdzą, że al-Baszir, mimo swoich długoletnich rządów, nie rozumie swojego kraju i dlatego są przekonani, że obecna rewolucja zakończy się sukcesem. Podkreślają jednak również, że w Sudanie nie będzie ani drugiej Syrii, ani Libii czy też Egiptu. – Chcemy iść drogą Tunezji i Polski. Chodzi o pokojowe, bezkrwawe przejęcie władzy – powiedział mi z kolei prezes działającej w Polsce sudańskiej fundacji Harambi, a zarazem lider sudańskiej Partii Liberalnej, Adil Abdel Aati, mieszkający w Polsce od 30 lat. <br><br> Paradoksalnie jednym z argumentów, które mają dowodzić oderwania Omara al-Baszira od realiów sudańskich jest kwestia jego stosunku do islamu. Baszir wspierany jest przez Bractwo Muzułmańskie, które pomogło mu dojść do władzy w 1989 r. To radykalna, ponadnarodowa organizacja powstała w Egipcie i dążąca do stworzenia państwa islamskiego. Tymczasem w Sudanie zawsze kluczową rolę odgrywał islam suficki, który ma bardzo mało wspólnego z religijnym fundamentalizmem czy islamem politycznym w wersji Bractwa Muzułmańskiego. Dwa główne nurty sufickie w Sudanie to mahdija, związana z osobą wspomnianego już bohatera powieści Sienkiewicza, oraz chatmija. Specyfika sudańskiej demokracji polega na tym, że to wokół tych bractw sufickich wykształciły się dwa najważniejsze ugrupowania polityczne w Sudanie: partia Umma, związana z mahdiją oraz Partia Unitarno-Demokratyczna (DUP) powiązana z chatmiją. W ostatnich demokratycznych wyborach Umma uzyskała ponad 38 % głosów, a DUP niespełna 30 %, podczas gdy islamistyczny Narodowy Front Islamski, który po puczu poparł Baszira, tylko nieco ponad 18 %.<b>Dyktatura, wojna domowa i rozpad państwa</b><br><br> Trzydziestoletnie, dyktatorskie rządy Baszira trudno uznać za okres stabilizacji w historii Sudanu. Sprzymierzony z islamistami Baszir wprowadził w Sudanie surowe reguły prawa szariatu, mimo że znaczna część mieszkańców z południowej części tego kraju nie wyznawała islamu. To pogłębiło podziały i ostatecznie w 2011 roku doprowadziło do odłączenia się południowych prowincji i stworzenia Sudanu Południowego. Nowe państwo bardzo szybko okazało się niewypałem i popadło w chaos wojny domowej między dominującym plemieniem Dinka, z którego wywodzi się prezydent Salva Kiir oraz Nuerami wiceprezydenta Rieka Machara (który nawiasem mówiąc ma synową z Białegostoku). Sudańczycy, z którymi rozmawiałem, uważają że podział ich kraju był nieszczęściem zarówno dla północy jak i południa. – Nasi bracia z Południa widzą teraz że nie było warto tworzyć własnego państwa – powiedział mi Karamalla – Gaiballa, który uważa, że prędzej czy później dojdzie do ponownego zjednoczenia kraju. Najpierw jednak musi trwale zakończyć się wojna domowa na południu, a w Chartumie trzeba odsunąć od władzy Baszira i islamistów. <br><br> Secesja południa to nie jedyny problem, który wstrząsnął Sudanem w czasie rządów Baszira. W 2003 roku rozpoczęła się wojna w Darfurze, prowincji znajdującej się w zachodniej części kraju, przy granicy z Czadem. Prorządowe bojówki beduińskich koczowników zwane Dżandżawid rozpoczęły dokonywanie masakr niearabskiej ludności rolniczej, której znaczna część nie wyznaje islamu lecz chrześcijaństwo lub animizm. Ocenia się, że zginęło ok. 300 tys. osób. W związku z tym w 2005 roku Międzynarodowy Trybunał Karny, działając na wniosek Rady Bezpieczeństwa ONZ, wszczął postępowanie w sprawie popełnionych w Darfurze zbrodni. MTK postawił zarzuty siedmiu osobom, w tym samemu Baszirowi, wydając nakaz aresztowania prezydenta Sudanu. Jednak większość krajów afrykańskich i arabskich, a także takie kraje jak Rosja czy Chiny, całkowicie zignorowały tę decyzję i sudański prezydent nie wpadł bynajmniej w międzynarodową izolację.<b>Pokojowe protesty</b><br><br> Konflikt zbrojny ma miejsce zresztą nie tylko w Darfurze, ale również w prowincjach Południowego Kordofanu oraz Błękitnego Nilu. Karamalla – Gaiballa przekonywał mnie jednak, że ludność Darfuru, Kordofanu, Błękitnego Nilu, a nawet Południowego Sudanu solidaryzuje się z protestami przeciwko Baszirowi. Demonstracje wspiera również większość meczetów. – Bardzo ważne jest też to, że około 60 proc. protestujących to kobiety – powiedział mi Karamalla – Gaiballa. Sudanki były zresztą również na demonstracji w Warszawie, przy czym jedne były w chustach, inne bez, i nikomu z męskiej części demonstrantów to nie przeszkadzało. <br><br> Karamalla – Gaiballa podkreślił, że sytuacja w Sudanie diametralnie różni się od tej, która miała miejsce w Syrii, Libii czy Egipcie. – My mamy partie polityczne, mamy tradycje parlamentarne, mieliśmy w przeszłości wolne wybory, dlatego u nas nie będzie żadnych walk – powiedział mi sudański politolog, który dodał, że jeśli trzeba będzie to Sudańczycy będą pokojowo protestować latami, aż osiągną swój cel, czyli wolność. <br><br> Krew jednak już się polała. W protestach zginęło ponad 60 osób, a około 300 siedzi w więzieniach. Zaczęły się one 19 grudnia w mieście Atbara, a iskrą zapalną była podwyżka cen chleba. Po jakimś czasie władze odpowiedziały wprowadzeniem stanu wyjątkowego, ale to nie zniechęciło ludzi do wychodzenia na ulice. Zdaniem Karamalli – Gaiballi stan wyjątkowy po prostu nie działa, a rząd jest słaby i nie kontroluje sytuacji. Sudańczycy mieszkający w Polsce nie boją się też, że dotkną ich represje za udział w manifestacji solidarności z protestującymi w ich kraju, jeśli teraz by tam pojechali. – Na początku lat 90-tych grożono nam, że jak będziemy występować przeciwko rządowi to nasze rodziny w Sudanie za to zapłacą – powiedział mi jeden z Sudańczyków, były radny z Rudy Śląskiej. Teraz jednak to się zmieniło. – Zarówno ja jak i Adil Abdel Aati byliśmy w Sudanie w zeszłym roku – przyznał Karamalla – Gaiballa. Według niego rząd nie jest po prostu w stanie represjonować swoich przeciwników, bo jest ich za dużo.Sudańczycy narzekają przede wszystkim na brak solidarności z ich protestami. Brak zainteresowania ze strony państw zachodnich tłumaczą m.in. tym że po prostu nie udało im się manipulować nimi i zrobić w Sudanie drugiej Syrii. Na manifestacji na Placu Zamkowym Adil Abdel Aaati wielokrotnie przypominał jednak nasze historyczne hasło „Za wolność waszą i naszą”, prosząc Polskę o większe zainteresowanie tym co się dzieje w jego ojczyźnie. Tymczasem w sobotę na ulice Chartumu wyszły setki tysięcy protestujących organizując największą od grudnia demonstrację antyrządową. Gdy do manifestujących przed Zamkiem Królewskim Sudańczyków doszła wiadomość o przechodzeniu wojska na stronę demonstrantów pojawiła się również nadzieja, że to już koniec rządów Baszira. <br><br> <b>Przetłumaczyć „W pustyni i w puszczy” na arabski</b><br><br> Atmosfera zgromadzenia przed Zamkiem Królewskim była iście afrykańska. Choć transparenty mówiły o sprzeciwie wobec zabijania niewinnych oraz żądaniu wypuszczenia więźniów politycznych to towarzyszyła im taneczna ekspresja młodszych Sudańczyków. Głównymi hasłami, wznoszonymi po arabsku, było: „wolność, pokój, sprawiedliwość” oraz „niech upadnie teraz”. <br><br> Sudańczycy mieszkający w Polsce to przeważnie osoby, które zostały tu po studiach. Mają więc zwykle wysoką pozycję społeczną. Nie narzekają też na złe traktowanie ze strony Polaków, wręcz przeciwnie. Karamallę – Gaiballę zapytałem o jego stosunek do książki Sienkiewicza. „Chciałbym by została przetłumaczona na arabski” – odparł i dodał, że jest ona znakiem swoich czasów i nie ma się co na to oburzać. – Sienkiewicz nie był nigdy w Sudanie i nie miał o nim pojęcia. Pisał zgodnie z panującymi wówczas w Europie wyobrażeniami – dodał sudański politolog. <br><br> <img src="https://s.tvp.pl/repository/attachment/4/4/6/446ae7032ad7145311025c27ebb077441541685773263.jpg" width="100%" />